t h i r t e e n

1.3K 98 202
                                    

W liceum w Derry nadszedł wielki dzień. Dziś szkolna grupa teatralna, po raz pierwszy wystawi „Romeo i Julię". Ciekawość nastolatków nie zna granic, więc nawet jednostki pałające pogardą do aktorstwa, zajęły miejsca na sali. Widownia podzieliła się na osoby trzymające kciuki za trupę oraz na loże szyderców, czekających na wykpienie najmniejszego potknięcia.

Eddie będąc za kulisami, nie potrafił usiedzieć na miejscu. Dobra energia przechodziła przez jego ciało, niczym ładunek elektryczny. Napełniał szatnie aurą dziecinnej ekscytacji i mobilizacji do działania. Na scenie został ich krew, pot i łzy, nie ma prawa się nie udać.

Chłopiec złapał się, na uśmiechaniu do lustra jak i za każdym razem, gdy przypomniał sobie, że nosi sukienkę. Nigdy nie pomyślałby, że mogą być takie wygodne. Dodawała mu pewności siebie. Co musiał skwitować zamaszystym piruetem, zmuszając do ruchu materiał sukni.

Nagle do pomieszczenia wszedł Richie, a tuż za nim Stewie. Pogoda ducha chłopca prysła, jak bańka mydlana po ujrzeniu dziewczyny.

–Ale z ciebie ładna księżniczka, Eds!–zagadnął na powitanie Richie, szczypiąc policzki Eddiego.

–Nie mów do mnie Eds, już ze sto razy ci to mówiłem!–odparł Eddie, starając się ukryć uśmiech.

Tak naprawdę, Eddie nigdy nie miał nic przeciwko, nazywaniu go w ten sposób. Chłopiec traktował to jako specjalne zdrobnienie, które może być użyte tylko przez Richiego. Dla niepoznaki zawsze go upominał, lecz zaczął tego żałować, bo z roku na rok Richie robił to coraz rzadziej.

–Wyluzuj Eds, damie nie wypada się złościć.

Richie zaśmiał się i po raz drugi chwycił policzki Eddiego, desperacko próbującego udawać, że mu się to nie podoba.

–Za parę minut zaczynamy, lepiej już idźcie– oznajmiła Rebecca, chcąc jak najszybciej wyprosić Stewie z pomieszczenia. 

–Powodzenia Eddie. –Richie po raz ostatni chwycił twarz chłopca i pocałował go w czoło.

Serce Eddiego zaczęło bić o wiele szybciej, jakby zaraz miało wyrwać się z piersi i wylądować na rękach Richiego. 

–Połamania nóg, Eric!–zawołała Stewie, ciągnąc Toziera do wyjścia.

–Szczękę jej połamie.–powiedziała Beverly, po uprzednim upewnieniu się, że para zajęła miejsca obok reszty klubu frajerów.

***

Kurtyna pofrunęła w gorę. Reflektory oświetlały scenę ciepłym blaskiem. Nadszedł moment, na który wszyscy czekali, na który czekał Eddie. Nie jest zdenerwowany, nie drży, a krtań pozwala na oddychanie bez żadnych komplikacji. To zielone światło do działania. Teraz twoja kolej Eddie, udowodnij wszystkim ile jesteś wart!

Wszystko przychodzi mu z niesamowitą gracją. Skomplikowane kwestie, wypowiada bez cienia zawahania. Dlaczego ktoś z takim talentem, miał takiego pecha, aby urodzić się w Derry? Czy to odpowiednie środowisko, do szlifowania kunsztu aktorstwa? Na razie to nie ważne, bo gwiazda Eddiego Kaspbraka dziś lśni, jak jego skóra, skalana blaskiem reflektorów.

Każda gwiazdka, jednak w końcu wygasa. Pytanie tylko, jaka okropność przysłuży się stłumieniu tego naturalnego blasku.

Chłopiec miał wiele okazji, by spojrzeć na widownie. Znajdując znajome, uśmiechnięte twarze uświadamia sobie, że takie życie chciałby mieć. Rób co kochasz, otaczając się przyjaciółmi gotowymi dodać ci odwagi w chwilach największego mroku. Nic prostszego!-powiedział nikt, nigdy.

Życie nie zawsze okazuje się kolorowe i tak, jak trudno znaleźć diament wśród popiołu, Eddie nie mógł znaleźć twarzyczki, na której zależało mu najbardziej. Usprawiedliwiał to przeoczeniem, to że Kaspbrak nie mógł go zobaczyć nie znaczy, że go tam nie ma, prawda?

***

Oklaski słychać przez kilka minut, widownia nie może wyjść z podziwu. Co skłania, nawet najbardziej upartych do dołączenia do owacji na stojąco.

Zza kulisami również słychać radosne okrzyki. Zaraz po tym, do Eddiego dołącza klub frajerów. Gratulacjom nie ma końca, a Eddie nadal promienieje. Choć już pożegnał pewność siebie, którą dodawała mu suknia, gdy odłożył kostium do szafy. 

Richie biegnie w stronę chłopca, z pisakiem błagając na klęczkach o autograf. 

Eddie po raz pierwszy, czuje się tak szczęśliwy, doceniony...kochany.

–Jesteś gwiazdą Eds!–wołał raz po raz Richie.

–Czyli ci się podobało?–zapytał nieśmiało Eddie.

–Tak! Tak bardzo.

–A jaki moment najbardziej?– Eddie nie chciał robić Richiemu przesłuchania, lecz jego brak na widowni, wciąż zakrzątał mu głowę. Wolał nie łapać przyjaciela na kłamstwie, wprost przeciwnie.

Dalej Richie udowodnij mi, że tylko dramatyzuje, powtarzał sobie w myślach Kaspbrak.

–No wiesz, było tyle fajnych momentów.

–Na przykład?–Eddie lustrował chłopca chłodnym spojrzeniem, choć w środku jego serce zaczynało się kruszyć.

–No nie wiem...

–Po prostu odpowiedź!– Eddie podniósł głos, zaciskając powieki, nie chcąc patrzeć na Richiego.

Głośny ton zwrócił uwagę osób, krzątających się w pomieszczeniu. Obce spojrzenia z zaciekawieniem obserwowały dwójkę chłopców. Dawno w tej szkole nic się nie działo.

–Wcale cię tam nie było, prawda?–zapytał, z umierającą nadzieją w głosie. Brak odzewu ze strony Richiego, okazał się być gwoździem do trumny.–Przecież obiecałeś.

Jego oczy nieznacznie się zaszkliły, przez co obraz stracił ostrość. Euforia, którą przeczuwał chwilę temu odeszła w zapomnienie, a szczęśliwe chwile na scenie, stały się odległe i nic nie warte.

–Stewie mnie prosiła, żebyśmy wyszli.–zaczął się tłumaczyć Richie miętosząc skrawek koszulki.

–Obiecałeś...

–Nie przesadzaj, to tylko jedno przedstawienie.

Atmosfera w pomieszczeniu zaczynała być coraz bardziej napięta. Klub frajerów rejestrujący każde zdanie, w tym momencie wstrzymało oddech, w obawie o deficyt tlenu.

–Nie przesadzaj! Serio? Wiadomość z ostatniej chwili Richie, ta sztuka była dla mnie ważna i dobrze o tym wiedziałeś. Mam prawo przesadzać! Na dodatek przyprowadziłeś Stewie!

–Przepraszam...Jesteś zły na mnie, nie mieszaj w to Stewie, co ona ma do tego?

–Bo ja...-Eddie zawiesił głos orientując się, że całej sytuacji przygląda się z tuzin ciekawskich gapiów. Przedstawienie skończone. –Już nie ważne, życzę wam szczęścia.

–Eds!–zawołał Richie starając się ratować sytuację.

–Nie nazywaj mnie tak!– zdążył krzyknąć Eddie, zatrzaskując za sobą drzwi. Reszta oszołomiona całym zajściem, dopiero po chwili ruszyła za chłopcem, który pobiegł pędem do domu.

Spotykając czujny wzrok matki, Eddiemu nie udało się prześlizgnąć bezszelestnie do pokoju. Sonia widząc wybuch płaczu syna, po raz pierwszy od bardzo dawna, nie zadawała pytań. Uścisnęła chłopca zapewniając go, że już nigdy nic mu się nie stanie.


Elastic heart {Reddie} √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz