Następnego ranka Eddie obudził się z bólem głowy. Jego potworne samopoczucie, przykuło go do łóżka na długie godziny po wschodzie słońca. I tak uważał, że nie istnieje żadna siła w znanym wszechświecie, która mogłaby go z niego wyciągnąć. Nawet Sonia, przystała na propozycje opuszczenia dnia w szkole, dopowiadając sobie to i owo, na temat obecnego stanu zdrowia syna.
Chłopiec rozglądnął się po swoim pokoju. Jasne i uporządkowane pomieszczenie, było zupełnym przeciwieństwem jego myśli, które lgnęły jak opętane, do najczarniejszych miejsc. Szczególnie, do ośrodka jak bardzo skompromitowałem się przed Richiem, robiąc taką scenę.
Na domiar złego, maskotka podarowana mu przez chłopca nadal spoczywała na łóżku. Eddie bez zastanowienia, cisnął ją na drugi koniec pokoju, wyobrażając sobie, że przytulanka jest fizyczną formą jego problemów. Patrząc, jak swobodnie leci w dal, metaforycznie mógł odrzucić straszne myśli, odciąć się od nich.
Nie pomogło. Richie nadal zakrzątał jego głowę. Na dodatek, pluszowy królik wylądował na komodzie, przy okazji strącając glinianą figurkę.
Ciszę panującą w pokoju, przerwał głuchy odgłos spadającego przedmiotu. Zaraz po tym, chłopiec usłyszał z dołu zaniepokojone wołanie matki:
–Eddie, przewróciłeś się?! Już idę!
Eddie klnąc pod nosem, podbiegł do narobionego bałaganu. W pośpiechu wcisnął potłuczone kawałki pod szafkę w chwili, gdy zdyszana Sonia wpadła do pokoju.
–Co się stało, kochanie?
–Nic, mamo.–Eddie uśmiechnął się krzywo. Chciał zgrywać pozory, ale udawanie niewinnego w tym momencie, nie wychodziło mu najlepiej.
Sonia zmierzyła syna wzrokiem. Położyła mu rękę na czole, chcąc sprawdzić temperaturę. Nie był rozpalony, lecz i tak miała zamiar zadzwonić po lekarza.
–Dlaczego nie jesteś w łóżku?–spytała poddenerwowana.
–Bo nic mi nie jest.
–Nie prawda! Jesteś chory. Wracaj pod kołdrę, natychmiast. Nie bój się kochanie, niedługo wyzdrowiejesz.
–Przecież czuję się dobrze.
–Tylko nie kłam. Wiesz, jak twoje kłamanie źle działa na moje serce.–Sonia położyła rękę na swojej klatce piersiowej.
Dawno nie grała Eddiemu na emocjach, co sama uważała za cios poniżej pasa. Chłopiec stawał się coraz starszy, więc dopóki grożenie własnym stanem zdrowia działało, trzymała się tej deski ratunkowej.
Kobieta chwyciła Eddiego za przegub, ciągnąc go do z powrotem do łóżka. Dopóki mieszkasz w tym domu, masz mnie słuchać i bez dyskusji, pragnęła powiedzieć. Nie chcąc zaczynać kolejnej bezsensownej kłótni, bez słowa przykryła syna kołdrą aż po samą szyję i wyszła z pokoju.
Po paru minutach znów usłyszał, że ktoś wspina się po schodach. Eddie nie chcąc przyjmować mieszanki leków, którą kobieta zdążyła mu przygotować, schował głowę pod pierzynę. Gdy usłyszał pukanie do drzwi, odetchnął z ulgą, jego matka nigdy tego nie robiła.
–Proszę!–zawołał, odgrzebując się z połów materiału.
–No i jak się dziś czujemy?– zapytał lekarz darząc go pięknym uśmiechem.
–Dobrze, cokolwiek powiedziała panu moja mama, na pewno nieźle mija się z prawdą. Nie złapałem żadnego wirusa, nie został mi tydzień życia, a w moim brzuchu nie zagnieździł się żaden obcy. Jestem zdrowy!–Eddie skrzyżował ręce na piersi, starając się zrobić naburmuszoną minę.
CZYTASZ
Elastic heart {Reddie} √
FanficEddie jak większość nastolatków w liceum przeżywa swoje pierwsze zauroczenie. Problem polega na tym, że osoba, która skradła jego serce nazywa się Richie Tozier. ((książka zawiera oryginalną postać))