Klub frajerów wykorzystał wolne chwile, jakie dane im było spędzić w Barrens bawiąc się, jak dzieci i ciesząc własnym towarzystwem. Wydawało się, że rozgryźli tajemnice Piotrusia Pana o wiecznej młodości i już nie boją się dorosłości, bo jej łapska nigdy ich nie dosięgną. Jak gdyby nigdy nic wszyscy zajęli swoje ulubione miejsca w domku, nie zwracając uwagi na brud i pajęczyny.
–Nie wierzę, że ten hamak nadal tu wisi.– zaśmiał się Mike, przypominając sobie ile razy materiał musiał wytrzymywać ciężar dwóch osób, bo jedna z nich uznawała, że powinna posiedzieć na nim dłużej.
–Pamiętam, jak na mnie wskoczyłeś!–wrzasnął Richie, zwracając się do Eddiego.
Chłopiec próbował udawać złość, jednak nie potrafił ukryć uśmiechu, który rósł z każdą sekundą. Nie raz wspominał tą chwilę z wypiekami na twarzy, licząc na powtórkę.
–Każdy ma 10 minut! Teraz moja kolej!–Richie zachichotał, machając rękami i podwyższając ton głosu. Reszta zawtórowała mu śmiechem.
–Ja wcale tak nie mówię!– Eddie tupnął nogą, krzyżując ręce na piersi.
–Mówisz kochany...w moich snach– odpowiedział Richie, obejmując Eddiego w pasie.
–Nawet, jak nie ciebie, to ten tekst jest dość tandetny– oznajmił Ben, poprawiając deski przybite do ścian domku. Bądź co bądź to Stan był uważany za perfekcjonistę, ale jeśli chodzi o budowę, on również nie znosił fuszerki.
–Odezwał się ktoś, kto napisał wiersz o włosach swojej dziewczyny.–zaczął się bronić Tozier.
–S-s-sam nie po-potrafiłbyś napisać lep-lepsze-lepszego.–wtrącił się Bill.
–Wyzwanie zaakceptowane. Eddie, miłości moja! –Richie padł na kolana przed Eddiem. Chwycił go za dłonie i z największą miłością w oczach, na jaką stać siedemnastoletniego chłopca, rzekł: –Na górze róże, na dole garstka śmieci. Proszę, pozwól mi mieć twoje dzieci.
Cała gromada znów wybuchła głośnym śmiechem, który zagłuszył odgłos Beverly, spadającej z hamaka. Dziewczyna pomimo tego, ani przez chwilę nie przestawała rechotać. Za to Eddie lekko zażenowany, pocałował Richiego.
Może Richie wcale nie zasłużył na buziaka, ale dopóki Eddie mógł to robić, zamierzał go całować, kiedy tylko mógł.
A Richie, nie wydawał się tym faktem załamany. Zdążył już się przyzwyczaić i polubić malutkie gesty, jakimi co chwila obdarzał go chłopiec-chwytanie za rękę, pocałunki w czoło i najpiękniejsze uśmiechy. Oboje czyli się, jakby wygrali los na loterii.
***
Richie odprowadzając Eddiego do domu, przez całą drogę nie puścił jego dłoni. Wydawało się, że pasują do siebie idealnie, tak jak serca, które zaczynały bić szybciej, na myśl o drugim. Na pożegnanie Eddie mocno przytulił chłopca, który musnął ustami jego czoło.
Eddie wspiął się do okna, zamknął je w momencie, gdy usłyszał odgłos kroków na korytarzu. Szybko rzucił się na łóżko, zrzucając maskotkę na podłogę.
–Jak się czujesz Eddie?–zapytała Sonia, opierając się o futrynę.
–Już lepiej, dziękuję.
Eddie czuł się o wiele lepiej, niż rano. Czuł się wręcz znakomicie. Jego oczy błyszczały wesołym blaskiem, a naturalny rumieniec dodawał buzi koloru.
–Opuścisz dwa dni w szkole, więc ktoś musi ci pomóc w nadrobieniu– oznajmiła bez wyrazu kobieta.
–Bill mi pomoże.
–Ten jąkała, w niczym ci nie pomoże. Nawet wysłowić się nie umie!
–Nie mów tak o nim!- Eddie już dawno pogodził się z tym, że Sonia nigdy nie lubiła jego przyjaciół, ale jej głupie komentarze, zawsze doprowadzały go do białej gorączki.
–Już wiem, Lucy ci pomoże.–zaklaskała w dłonie, dumna ze swojego genialnego pomysłu. Według niej, dziewczyna była świetną partią dla jej syna. Urocza, mądra i dobrze wychowana czy można chcieć coś więcej od synowej?
–Nie! Tylko nie ona.
Eddie był gotowy prosić matkę na kolanach. Dobrze wiedział, co oznacza kolejna wizyta Lucy. Nie jej wina, że wierzyła w kłamstwo Sonii, o jego feralnym zauroczeniu w niej, lecz dziewczyna przekraczała granicę jego strefy komfortu.
–Mamo, błagam tylko nie ona.–powtarzał, błagalnym tonem idąc za kobietą.
Prośby na niewiele się zdały. Pani K. chwyciła za telefon i wykręciła numer. Słysząc stłumiony głos nastolatki po drugiej stronie, wrócił do pokoju zrezygnowany.
***
Tej nocy Eddie znów nie mógł zasnąć. Tym razem, nie przez lęki czy natrętne myśli, ale energię jaka go rozpierała. Bolały go policzki od ciągłego uśmiechania się, lecz nie ważne, ile próbował, nie mógł przestać. Richie znów zajmował jego głowę, zmuszając do ponownego przeżycia chwili pocałunku.
Uczucie ust Richiego, napierających na jego własne, było najlepszym środkiem przeciwbólowym. Eddie już nie czuł się okropnie. Serce przyjemnie kuło, nie przyzwyczajone do takich emocji.
Wizja roześmianego Richiego leżącego blisko, sprawiała że brakowało mu tchu, ale nie sięgał po inhalator. Może, gdyby zemdlał, nadal śniłby o chłopcu z rozwianymi włosami, zakrywającymi okulary, jak denka od butelek.
Z jego rozmyślań wyrwał go nagły hałas. Eddie nigdy nie słyszał piosenki wydobywającej się z zewnątrz, ale przez dudnienie, obawiał się, że będzie ona ostatnią rzeczą, jaką usłyszy, zanim jego bębenki odmówią mu posłuszeństwa. Dźwięk był tak donośny, że jego źródło musiało znajdować tuż pod jego oknem.
Eddie chwycił inhalator i wpuścił do gardła słodką chmurę, aby dodać sobie odwagi. Powoli podchodził do okna, gotowy w każdej chwili zbiec na dół po Sonię.
–Richie? Co ty wyprawiasz!– krzyknął Eddie, starając się przekrzyczeć muzykę, wypływającą z boomboxa, którego Richie trzymał tuż nad głową.
–Nic nie mów!–odparł chłopiec.
–Nie uciszaj mnie!
–Nie, to z filmu „Nic nie mów"–zaśmiał się Richie. Według, którego zakłócanie ciszy nocnej było dobrą zabawą, bo to nie on potem będzie musiała się zmierzyć z postrachem okolicznych zgliszczy, zwanym niedospana Sonia Kaspbrak.
–A możesz nie gadać kodem!
–Tylko mi nie mów, że nie oglądałeś tego filmu, to klasyk! Rany, chyba będę musiał przemyśleć, czy nasz związek ma przyszłość.
–Bez łaski.–zachichotał Eddie.
–Dobrze.
–Dobrze.
–Fajnie i tak cię nie potrzebuje.
Richie odwrócił się na pięcie i odszedł parę kroków. Po chwili wrócił, biegnąc w podskokach z powrotem na miejsce, tym razem, zabierając boombox ze sobą.
–Tylko żartowałem! Nadal jesteśmy razem prawda?
Eddie zakrył usta dłonią, aby stłumić śmiech. Richie widząc to zaczął robić głupie miny, aby rozbawić go jeszcze bardziej. Richie zawsze musiał się upewnić, że chłopiec przynajmniej raz dziennie się zaśmieje. Dzień bez uśmiechu jest dniem straconym, brzmiała jego życiowa maksyma.
–Obudzisz moich sąsiadów, wracaj do domu Panie romantyczny.–Powiedział Eddie, przewracając oczami.
–Dobra, już wracam, Panie agresywny werbalnie pomimo wielkości gremlina.
Eddie patrząc, jak Richie kieruje się w stronę domu, nadal machając rękami w rytm, już przyciszonej, muzyki zastanawiał się czy może zakochać w nim jeszcze bardziej.
Dziękuje Julce, za napisanie wierszyka dla Richiego, you're angel (also nadal jesteś pizdą)

CZYTASZ
Elastic heart {Reddie} √
FanficEddie jak większość nastolatków w liceum przeżywa swoje pierwsze zauroczenie. Problem polega na tym, że osoba, która skradła jego serce nazywa się Richie Tozier. ((książka zawiera oryginalną postać))