1

42 3 0
                                    

Nowy Jork - stolica marzeń oraz zapewne każdemu znana nazwa miasta. Najbardziej zaludnione miasto Stanów Zjednoczonych, będące także wizytówką tego kraju. Krajobraz miejski pokryty przez ogromne wieżowce biurowe oraz mieszkalne. Miejsce nazwane także "Miastem, które nigdy nie śpi". 

Światła oślepiały o każdej porze dnia, ludzie przeciskali się i wpadali na siebie w ciągłym pośpiechu, który nigdy nie słabł. Nie można oczywiście zapomnieć o stałej obecności tysięcy turystów zaopatrujących złodziei w źródło przychodu, a policję, której sygnał można ponownie usłyszeć każdej nocy, o dodatkową robotę w papierach i ból głowy.

Ta noc nie stanowiła wyjątku. Co kilka minut na ulicach można było usłyszeć wycie syren. Nikt się tym jednak nie przejmował, bo i po co, skoro za chwilę odbędzie się powtórka z rozrywki. 

Miasto, które słynęło nie tylko z samej nazwy, nigdy nie ukrywało, że posiada dwa oblicza. Jedno ukazywało się na głównych ulicach, gdzie niegroźnym lub też drobnym zagrożeniom towarzyszyły śmiechy i radość pochodzące od nieświadomych rodzin i turystów. Zaś druga, zdecydowanie mroczniejsza twarz, pojawiała się najczęściej w nieuczęszczanych, wąskich uliczkach, do których zwykły człowiek obawiał się wchodzić.

Jednym z takich labiryntów pełnych zaułków przemieszczała się zakapturzona postać. Jej dłonie ukryte były głęboko w kieszeniach dużej kurtki imitującej jeans. Chód miała mocny i zdecydowany, jednak plecy pozostawały przygarbione, a wzrok skierowany w ziemię. Kiedy wyszła na skrzyżowanie uliczek, rozległ się nieoczekiwany odgłos chwiejnych kroków dobiegających z ciemności. Postać natychmiast się wyprostowała, a światło lampy zamocowanej wysoko na budynku oświetliło jej twarz. Było to oblicze - na oko - osiemnastoletniej dziewczyny o długich włosach w kolorze miodu i szafirowoniebieskich tęczówkach, które wydawały się lśnić nawet we wszechobecnym półmroku.

Sylwetka mężczyzny zdążyła wejść do kręgu światła, kiedy nogi się pod nim ugięły i upadł na ziemię ukazując silnie krwawiącą ranę na plecach. Dziewczyna instynktownie ruszyła w jego kierunku. Zatrzymała się jednak kilka kroków od niego. Nauczona doświadczeniem wolała nie ryzykować i się nie zbliżać. 

-Po... Pomocy!- wydusił.

Jego ciało trzęsło się niekontrolowanie. Garnitur, choć pokryty grubą warstwą brudu i zniszczeń, wyglądał na drogi. Czoło mężczyzny pokrywał pot, a oczy wyrażały determinację. Dziewczyna pozbywszy się swoich uprzedzeń przyklękła obok rannego i z niepokojem zmierzyła wzrokiem ranę.

-Trzymasz się jakoś?- zapytała.

Pytanie mogło wydawać się idiotyczne, bo kto by się dobrze trzymał z raną postrzałową, która prawdopodobnie uszkodziła płuca. Jednak od odpowiedzi mężczyzny zależało, czy jest sens go jeszcze ratować, czy lepiej zwyczajnie ukrócić jego cierpienia.

-Weź to - wykrztusił razem z odrobiną krwi, która spłynęła mu po podbródku.

W ręce dziewczyny trafił maleńki srebrny przedmiot, jednak zanim zdążyła go schować, na jej nadgarstku zamknęły się długie palce umierającego.

-Baverly Glen 10111, Los Angeles.

Przez chwilę dziewczyna patrzyła bezrozumnie w jego oczy, po czym przypomniała sobie, że już kiedyś widziała ten adres.  Znała go z tamtego miejsca. Miejsca, z którego dopiero co się wyrwała.

-Skąd o tym wiesz? Hej!- zdenerwowała się.

Niestety już odszedł, jednak w ostatnim tchnieniu z jego ust uleciało pojedyncze słowo: "Piper", które zmroziło krew w jej żyłach. Jednocześnie z tej samej uliczki wybiegło dwóch zdyszanych osobników. Wyraźnie prowadzili pościg za obecnie leżącym u stóp dziewczyny nieboszczykiem. Na widok blondynki obaj się zatrzymali z szokiem wypisanym na twarzach. Jej oblicze zastygło w bezwzględnym wyrazie.

My SideOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz