- Kochanie! Przyszedł list od Olivera! - krzyknął z salonu ojciec.
Na mojej twarzy momentalnie zagościł uśmiech. Wybiegłam podekscytowana z łazienki omal nie taranując Elio drzwiami, za którymi stał czekając na swoją kolej w łazience. Chłopak odskoczył jak oparzony, a mnie to za bardzo nie obchodziło.
- Olivera?! - zbiegłam po schodach do salonu mijając po drodze uśmiechniętą Marzie, trzymającą w dłoniach moje ulubione, ciasto bakaliowe.
Wskoczyłam na kanapę w salonie obok ojca. Byłam gotowa jak zawsze, uroczyście otworzyć kopertę. Mężczyzna wyciągnął z niej zapisaną kartkę, oraz jakieś zdjęcie. Fotografie odłożył górą do dołu, jak to było w naszym zwyczaju. Najpierw treść listu.
Oliver to najmłodszy dotychczas absolwent, jaki kiedykolwiek był u nas w domu. Kiedy do nas przybył miał ledwo 22 lata. Wszyscy od razu go polubili. Utrzymujemy z nim kontakt wspólnie do dziś. Ma w sobie coś, czego po tylu latach nie da się zapomnieć, no i nie da się ukryć, że jest ulubionym uczniem ojca.Kiedy przyjechał do nas tamtego lata, miałam jedenaście lat i właśnie zaczynałam moją przygodę ze sztuką. Podziwiał szczerze wszystkie moje obrazy, nawet te pierwsze i nie udane. Cały czas powtarzał, że w przyszłości na pewno zostanę artystką i będzie ze mnie bardzo dumny.
Przez całe lato nazywałam go Wujek Oliver i byłam z nim bardzo związana. A mama zawsze przyglądała się z uśmiechem jak dla zabawy maluje Olivera żółtą farbą po nosie. On udawał poważnie zapracowanego filozofią, A ja byłam bardzo rozbawiona. Jego blond włosy zawsze mile błyszczały w słońcu, aż chciało się je pomazać czarną farbą.
Był dla nas jak rodzina. Marzia zawsze była zadowolona, że Oliver tak bardzo uwielbia jej morelowy sok. Choć moim zdaniem, nie był zbyt dobry. Ale kto chciałby zranić Marzie? Nie dało się.
Był również zdecydowanie ulubionym uczniem ojca, który zagościł w naszej willi. I tak zostało do teraz.- Zapamiętaj, że jeśli kiedykolwiek będę mieć córkę, nazwę ją Leyla. To bardzo ładne imię i już zawsze będzie kojarzyło mi się z tobą - mowił to tak wiele razy, że nie dało się tego nie zapamiętać.
- Cicho, maluje właśnie usta - powiedziałam rozbawiona. Malowalam właśnie mój pierwszy portret, do którego najchętniej zgłosił się właśnie Oliver.Później, kiedy nadszedł koniec wakacji i Oliver musiał wracać do swojego kraju, byłam bardzo zrozpaczona. Tak jak wszyscy bardzo tęskniłam za blondynem. Zabrał ze sobą swój portret, A kilka tygodni później przysłał list ze zdjęciem mojego obrazu, wiszącego nad jego kominkiem. Byłam wniebowzięta.
Byliśmy również przyzwyczajeni, że mężczyzna przyjeżdża do nas na kilka dni w czasie wakacji, oraz kilka miesięcy wcześniej na moje urodziny. To była tradycja. Nie przyjechał tylko raz, w moje piętnaste urodziny. Ale było mu to do wybaczenia, w końcu przygotowywał się na własny ślub.
Nie mogłam sobie wyobrazić mojego wujka Olivera na ślubnym kobiercu.Ojciec przeczytał list po cichu i spojrzał na mnie. Wyczekiwalam, aż powie co napisał.
- Żona Olivera nie dawno urodziła.
Oczy zabłyszczały mi z przejęcia.
Podał mi zdjęcie. Oliver ze swoją rudowłosą żoną, która trzymała maleńką postać. Mężczyzna patrzył z uwielbieniem na okryte maleństwo i ramieniem obejmował kobietę. Nie pałałam sympatią do jego żony. Arystokratka z Californii. Do tego ma bardzo chamski wyraz twarzy, a jeszcze większego przekonania do jej charakteru pokazywała burza rudych loków.Mimo czarnobiałego zdjęcia widać było dużo szczegółów. Pozowali przy kamiennym kominku, który doskonale kojarzyłam z innych zdjęć od Olivera. Zauważyłam brak nad kominkiem obrazu. Portretu, który zrobiłam dla niego kilka lat temu.
- Nazwali córkę Cassie. Po babce - kontynuował ojciec.
Uśmiech natychmiast znikł z mojej twarzy.
- Oliver przyjedzie na urodziny? - zapytałam z nutką nadzieji w głosie.
Ojciec westchnął i poprawił okulary na nosie.
- Pisał, że jest mu bardzo przykro. Nie moze przyjechać, bo Cassie dopiero co się urodziła. Nie chce zostawiać żony samej.
- Rozumiem - odparłam przez zaciśnięte usta.
Zupełnie tego nie rozumiałam. Mógł przyjechać z rudzielcem i Cassie. Chętnie bym ją poznała, oraz powód dla którego nie nazwał ją Leyla, wedle swojej obietnicy. Chciałam również wyjaśnień, dlaczego pozbył się obrazu znad kominku.
Odłożyłam fotografię i nawet nie rzucając okiem na list, wróciłam na górę. Elio opierał się o balustradę schodów i patrzył za mną współczującym wzrokiem. Nie chciałam jego współczucia. Ale nie miałam ochoty nawet obrzucić go spojrzeniem typowym dla mnie.
Zamknęłam się w pokoju. W czterech ścianach, gdzie mogłam uwolnić wstrzymywane łzy. Skoro mamy zamiar nie dotrzymać obietnic, dlaczego je składamy? Kto by pomyślał że nie dotrzymane obietnice mogą tak zaboleć? Po co ufać ludziom i ich obietnicą? One są nie szczere. Już nigdy nie uwierzę w żadną obietnicę.
Wciągnęłam głęboko powietrze, kiedy drzwi lekko się uchyliły. Do pomieszczenia weszła Marzia. Miała zatroskany i matczyny wyraz twarzy.
- Przyniosłam twoje ulubione - powiedziała i postawiła obok mnie tace z ciastem bakaliowym. Wytarlam oczy wierzchem dłoni i podziękowałam.
- Ludzie potrafią być okropni!
- Nikt nie powiedział, że ludzie to łagodne baranki.
•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~
Dzisiaj taki dłuższy rozdział haha
Jak podoba wam się postać Olivera?
CZYTASZ
Summertime Sadness // T.Ch.
Conto𝚁𝚘𝚔 1986 Pianista. Nowy lokator ogromnego domu blondynki o duszy artysty. Jedno spojrzenie w oczy i dziewczyna już nienawidzi bruneta. Przed wyjazdem na studia, Leyla postanawia spędzić czas na żywiole. Robi nowe, nie zawsze dobre rzeczy, ogląda...