Od miesiąca nie wyszłam z domu. Pięć tygodni temu wszystko miało wrócić do normy. Prawie zdobyłam ubezpieczenie, o które walczyłam przez ostatnie pół roku, prawie podpisałam umowę o pracę, której szukałam od początku stycznia.
Koronawirus.
Na początku wszystko było ok, zachorowań było względnie mało. W pracy dezynfekowałam ręce co chwilę. Udało mi się nawet raz pójść na terapię po dwumiesięcznej przerwie. Ba, obiecałam, że wrócę za tydzień, bo niby czemu miałabym nie wrócić? Przecież już nawet podałam dane do umowy. Co mogło pójść nie tak? Ano wszystko.
Nie wróciłam za tydzień. Ani za dwa. Później również nie. Jak tak dalej pójdzie, to nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę. Powrotu do normy nie ma. Świat, który znałam, się skończył.
Myślałam, że doceniałam to, co miałam. Naprawdę. Bo czy, mimo całego tego shitu, mogłam być szczęśliwsza? Mogłabym, gdyby było to możliwe, a że nie było, to zadowalałam się tym, co miałam, choć nawet na to nie zasługiwałam. I byłam szczęśliwa, nawet jeśli było to tylko chwilowe. Wiedziałam, co dalej. Ale popełniłam duży błąd, zresztą już nie pierwszy raz. Wiedziałam, że kiedyś to się skończy. Problem w tym, że nie wiedziałam, że nastąpi to tak gwałtownie. Jakby ktoś wziął nożyczki i uciął linę przywiązaną do koła ratunkowego, które utrzymywało mnie na powierzchni i miało pomóc mi dostać się na łódź. Teraz lina jest przecięta a ja dryfuję po nieznanej mi, niekończącej się wodzie. Co mi po tym, że jeszcze nie utonęłam, skoro zaraz umrę z zimna? Woda jest lodowata.
Wychodzi jednak na to, że owszem, doceniałam, lecz niewystarczająco. Bo mogłam bardziej. Ale czy nie na tym to polega? Myślisz, że robisz coś dobrze, a potem okazuje się, że to i tak za mało, bez względu na to, jak bardzo się starasz.
Nie pamiętam już jak to jest nie budzić się z płaczem w środku nocy; jak to jest nie gapić się w niebo pustym wzrokiem. Nie wiem co gorsze, czy dnie, czy też noce. Jedno i drugie dłuży mi się niemiłosiernie.
Wiem, że tego potrzebuję, ale nie mam odwagi prosić. Czuję się źle z tym, że nie daję nic od siebie. Choć właściwie co mogłabym dać? Jedyne, co mogę teraz zaoferować, nie jest akceptowane. Jak żyć?
Licząc od środy, było lepiej, naprawdę. Teraz jednak wszystko wróciło do normy. Odczekam trzy tygodnie i znów spróbuję.
Nienawidzę mieć długów, szczególnie moralnych. A ten, który mam, nie jest możliwy do spłacenia. Pozostanę dłużna do końca życia. Nie potrafię nawet ubrać w słowa, jak bardzo jestem wdzięczna. Ale czy wdzięczność załatwi sprawę?
Nie obiecam Ci, że przytyję. Ale mogę obiecać, że nie schudnę. Zatrzymam się. Nie dla siebie, bo dla mnie to i tak nic nie znaczy. Chcesz? Proszę bardzo. Spróbuję. Ale musisz pamiętać, że to Ty tego chcesz, nie ja, Ale czy tak naprawdę mam wybór?
Jest mi już wszystko jedno.
YOU ARE READING
Aphonia
SpiritualAfonia jest niczym innym, jak utratą mowy głośnej przy zachowaniu mowy szeptem. Zbiór wszystkich słów, których nigdy nie miałam odwagi wypowiedzieć na głos. Spisywanie myśli jest dla mnie formą terapii popartą przez psychologa. Wpisy w postaci ap...