Szedłem do kantoru pogrążony w swoich myślach. Teraz dotarło do mnie, że Lilbet wcale nie musi być w Ameryce. Jest nieletnia, ja „nie żyję", mogła uznać samotną podróż za ocean za coś szalonego i została w Southampton, w Merveilles. Jeżeli tak postąpiła, będę ją uwielbiać po wszystkie czasy, znajdę ją i będzie tak samo jak te kilka dni temu.
Całe szczęście hotel znajdywał się całkiem niedaleko kantoru, wystarczyło skręcić we wcześniejszą przecznicę. Ile razy tutaj chodziłem, aż łezka się w oku kręci, zostawiłem tam prawie rok życia, z czego ostatnie dwa miesiące były najpiękniejsze.
Chwilę stałem przed wejściem, rozważając czy wejść do środka, jednocześnie napawając się nabytymi tutaj wspomnieniami. Pamiętam jak w poniedziałkowy wczesny ranek stała tutaj wraz ze swoją walizką i czekała na mnie, gotowa, by zacząć nowe życie. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że beze mnie... Cały się spiąłem, na samą myśl, że jest teraz sama i ja nie mogę jej dać jakiegokolwiek znaku że żyję.
Przywitałem się ze znajomym odźwiernym, mając w pamięci to, jak Lilbet usnęła w aucie, gdy wracaliśmy z kina samochodowego; jak ją niosłem i jak denerwowałem się na te pieprzone drzwi, że nie są automatyczne ani nie mają o tej porze żadnego odźwiernego. Teraz kompletnie nikt przez nie nie wchodzi, a oni sobie stoją. Też chciałbym dostawać kasę za samo stanie.
- Co ty tu do jasnej cholery robisz, Lewis?! – z moim szczęściem to było do przewidzenia, z hotelu wyszedł Jerry Harrison we własnej osobie – Czy ostatnim razem nie wyraziłem się jasno?!
- Spokojnie, spokojnie, bo ci żyłka pęknie. – prychnąłem – Do hotelu nie wszedłem, więc nie masz mi nic do zarzucenia. - patrzyłem na niego nieco lekceważąco - Nie ma przypadkiem z tobą Elizabeth?
- To ja powinienem się ciebie o to spytać. – spojrzał na mnie jak na idiotę – Przecież uciekła z tobą, Meredith dostała od niej list i do teraz biedaczka nie może się otrząsnąć.
- Na pewno. – powiedziałem głosem przesyconym sarkazmem – Postawmy sprawę jasno, dla niej była tylko marionetką do zdobycia od ciebie pieniędzy, a ty nawet jej nie kochałeś.
- Mylisz się, kochamy ją i chcemy ją tu z powrotem, to przez ciebie uciekła. - patrzył na mnie przymrużonymi oczami, który wyrażały niechęć i wyrzuty.
- Ja jej nigdy do niczego nie zmuszałem, sama chciała wyjechać ze mną i sama nalegała na te rozbierane fotki, które dostałeś. - wzruszyłem ranionami, chcąc już stąd odejść i odwiedzić kantor, jednak nie byłbym sobą, gdybym nie chciał choć trochę wyprowadzić Harrisona z równowagi - Skorzystałem jeszcze bardziej i nie mam żadnych wyrzutów sumienia, że kochałem się z zajętą dziewczyną, w dodatku przez ciebie.
- Co?! Zdradziła mnie... z tobą?! – ostatnie dwa słowa powiedział ze wstrętem.
- Jak na dziewicę była przecudowna. – cały czas dolewałem oliwy do ognia. Gotował się z wściekłości, ten widok był całkiem zabawny.
- Pożałujesz śmieciu... - rzucił się na mnie. Nieco mnie to wystraszyło, bo nie chcę odwiedzić szpitala drugi raz w tym tygodniu, a już teraz nie czuję się najlepiej. Odsunąłem się nieco, ale Jerry w swoim napadzie wściekłości skierowanym w moją skromną osobę nie zamierzał odpuszczać, więc pozostało mi tylko się bronić.
- Chcesz niepotrzebnie zniszczyć sobie reputację przed swoim własnym hotelem? – zaśmiałem się sucho, robiąc unik, który był dla mnie chyba bardziej bolesny niż domniemane uderzenie, nadal całkowicie nie wydobrzałem – Daj sobie spokój Jerry, zemsta jest dla słabych. – odwinąłem mu, ładując mu z pięści w twarz nie wkładając w to całej swojej siły, byleby się ode mnie odczepił. Nie potrzebuję kolejnej wycieczki za kratki ani tego, by wlókł mnie po sądach za pobicie. Rzucił się na mnie, to się obroniłem, a nie moja wina że jest takim cherlakiem. Jak wezwie policję, wszystko sprawdzą na monitoringu i po sprawie.
CZYTASZ
Years Without You
RomanceKontynuacja What is Happiness Wydarzenia minionych wakacji drastycznie wywróciły świat Ellie do góry nogami. Czy zdoła wrócić do normalności i czy wreszcie odnajdzie szczęście, które może wcale nie jest tak daleko?