21

25 4 17
                                    

Nie pamiętam co dokładnie się wydarzyło od momentu gdy Mel znalazła mnie zakrwawioną na podłodze. Musiała zadzwonić po karetkę, która zabrała mnie do szpitala; musieli robić mi tam jakieś badania, które tylko potwierdziły, że to wszystko działo się naprawdę. To blondynka rozmawiała z lekarzami, ja nie byłam w stanie wydobyć z siebie dźwięku; patrzyłam w pustkę nie mając pełnej świadomości tego, co się wydarzyło. Nie docierało to do mnie, to wszystko działo się za jakąś niezrozumiałą mgłą. Słyszałam jedynie urywki słów i przypadkowe zdania. Mówili, że musiałam poronić przez nadmiar stresu, ale to przecież nie mogła być prawda. Nie mogła. Przecież nie straciłam mojego dziecka, to niemożliwe.

***

Ze szpitala wracałyśmy taksówką w ciszy, ale czułam na sobie zatroskane spojrzenie Mel. Wszystko zdawało się być zamglone i nierzeczywiste. W pewnym momencie uchwyciłam jej spojrzenie. Blondynka miała łzy w oczach, ale starała się to ukryć. Patrzyła na mnie roztrzęsiona, jednak mimo to zatroskana, o wiele bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ten widok przyprawiał mnie o jeszcze bardziej nieprzyjemne skurcze w brzuchu, więc momentalnie odwróciłam wzrok, jakbym została przyłapana na robieniu czegoś złego i od tego czasu uparcie patrzyłam za szybę, nie skupiając wzroku na mijanym krajobrazie.
Zatrzymaliśmy się na światłach. Musiało mną wtedy szarpnąć do przodu, ale nie jestem pewna, bo w tamtym momencie zauważyłam coś, co przykuło moją uwagę i zapadło w pamięć. Obraz zaszył się w mojej głowie bardzo wyraźnie choć jestem pewna, że wtedy był przysłonięty wodą jak wspomnienia Daniela gdy przesiadywałam godzinami pod prysznicem, albo to po prostu były łzy natarczywie zbierające się w moich oczach. Na chodniku stała młoda para z wózkiem. Skupiłam się na jasnowłosym facecie wyjmującym dziecko z wózka. Objął je i pocałował, uśmiechając się szeroko.
Nie wytrzymałam tego. Wybuchłam głośnym płaczem, opadając głową na ramię Mel. Usłyszałam wtedy męski zaniepokojony głos, ale zanim to do mnie dotarło, Mel odpowiedziała coś co zakończyło rozmowę.

Jechaliśmy dalej, a ja opadłam głową na kolana Melanie. Czułam, jak zaczyna delikatnie gładzić mnie po włosach. Byłam w totalnej rozsypce. Tamten blondyn z dzieckiem na rękach uświadomił mi, że straciłam i Daniela, i nasze dziecko. Miało być nas troje, ale zostałam sama. Oni nie żyją, nie żyją, ja już nigdy ich nie zobaczę...

***

Cały dzień spędziłam z Melanie w jej łóżku, nie przestając płakać. Straciłam wszystko: Daniela, nasze dziecko i nadzieje na jakąkolwiek pozytywną przyszłość. Mel cały czas była przy mnie, nie licząc przerw na toaletę i jedzenie (swoje posiłki, ja nie byłam w stanie niczego przełknąć), tuliła mnie do siebie, delikatnie głaszcząc, a ja najpierw płakałam, a gdy zabrakło mi łez, wyłam w jej ramię. Teraz życie zawaliło mi się już kompletnie; akurat wtedy gdy czułam, że pomału zaczynam wychodzić na prostą, wszystko się spektakularnie spieprzyło. Straciłam ostatnią nadzieję na to że będę szczęśliwa.

Po co to wszystko?!

Żałuję, że teraz na mojej drodze nie pojawiła się żadna płonąca kamienica...

***

Usłyszałam dość głośne, nerwowe pukanie do drzwi zza szumu prysznica. Dłuższą chwilę zajęło mi zebranie w sobie siły na podniesienie ręki i zakręcenie kurka z wodą.

- Tak? – spytałam cichym, zachrypłym od płaczu głosem. Osoba za drzwiami, czyli na dziewięćdziesiąt dziewięć procent Melanie nie miała szans by mnie usłyszeć.

- Liz, żyjesz?! – usłyszałam jej zduszony przez drzwi i nieprzerwane pukanie głos – Bierzesz prysznic już ponad godzinę, bałam się, że coś ci się stało...

Wszystko mi się stało, wszystko mi się wali, nic nie idzie tak jak trzeba! Straciłam chłopaka i dziecko; wcale nic mi się nie stało, wszystko jest kurwa w porządku!

Years Without YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz