20. Pozytywizm nie zawsze jest widoczny

927 179 272
                                    

        Anastazja cicho weszła do sali, ale profesor od historii filozofii zdawał nie zawracać sobie głowy jakimiś spóźnieniami. Na szczęście. Usiadła obok brązowowłosej dziewczyny, pytając się przy okazji, czy coś przegapiła. Po przeczącej odpowiedzi oparła się na ręce.

– Czy macie jakieś pytania? – zapytał profesor, gładząc posiwiałą nieco brodę.

Nikt nie odpowiedział, a niektórzy pokiwali przecząco głowami. Mężczyzna klasnął tylko w dłonie i kontynuował swój wykład.

– Proszę profesora, a czy ten typ, to znaczy ten uczony, co stworzył pozytywizm, był aż tak pozytywny? – zapytał chłopak z trzeciego rzędu.

– Panie... Jak ma pan na nazwisko? – Profesor podrapał się po głowie, a gdy student przypomniał mu swoje nazwisko, kontynuował: – Więc, panie Halicki, a czy jeśli pan nic nie stworzył, to znaczy od razu, że jest pan niestworzony? – zapytał mężczyzna z uśmiechem.

Chłopak więcej się nie odezwał, a po sali rozniósł się cichy śmiech. Kilkadziesiąt minut później studenci wyszli z sali, tym samym uwalniając się z objęć historii i pozytywizmu. Jednak wśród nich ciężko było dostrzec jakikolwiek pozytywizm.

– Anastazja! – Krystian złapał dziewczynę na korytarzu między zajęciami.

– Krystian! – Ucieszyła się blondynka. – Wiesz, co się stało? Ta sytuacja daje mi plus nieskończoność do moich punktów wstydu. – Usiadła na ławkę, obok roślin, które cieszyły oczy zmęczonych życiem studentów. – Słuchaj, bo wczoraj Idzie zachciało się wina, ja nie mogę z nią! I mówiła, że ustaliła spotkanie z sąsiadem, tak, tak właśnie tym sąsiadem, w piątek, ale stwierdziła, że jednak nic nie będzie przeszkadzało, jeśli wpadniemy kilka dni wcześniej. Zaciągnęła mnie pod drzwi Hiacynta, tego sąsiada, zresztą wiesz. No i czekaj, daj mi skończyć – mówiła, nie dając dojść do głosu brunetowi. – Byłam w piżamowych spodniach w pingwiny! I w kapciach, słodka stokrotko. Ale Ida stwierdziła, że to wcale nie jest problem. Zaczęliśmy grać w Monopoly, bo ostatnim razem Ida przegrała, nieważne. Wino miał dobre w ogóle! Właśnie przez te okropniaste wino, które tak naprawdę było dobre, w dziwny sposób wylądowałam w łóżku Hiacynta. Nie! Nie w tym kontekście, Święci Pańscy – wytłumaczyła szybko, widząc zdziwione i zarazem rozbawione spojrzenie przyjaciela, który nie mógł wyobrazić sobie nietrzeźwej Anastazji. – Ida sobie na luzie poszła do domu, w ogóle niczym się nie przejmując. Właśnie! Miałam do niej zadzwonić, ale to potem. Hiacynt obudził mnie jakoś o ósmej, a ja nawet nie rozpoznałam, że to on! Słodka stokrotko, mój stan w tamtym momencie był w stanie opłakanym. Oczywiście, delikatnie mówiąc, uciekłam stamtąd i zostawiłam kapcie, bo jakby inaczej. Hiacynt mi je potem odniósł i zaprosił na kawę. Rozumiesz? Na kawę, po tej całej defiladzie! Teraz zastanawiam się, czy Ida nie mogła mnie jakimiś bardziej rygorystycznymi sposobami obudzić? Albo zanieść mnie jakoś do mieszkania? Przecież było wiele więcej lepszych opcji niż ta! – Gestykulowała rękami.

– Ale wiesz, że to najpewniej ten Hiacynt musiałby zanieść cię do mieszkania? – Krystian w końcu się odezwał, a Anastazja zrobiła wielkie oczy.

– Dobra, cicho już po fakcie. Wiesz, że on nosi okulary?

– Wiele ludzi nosi okulary, Nastka – przewrócił oczami i uśmiechnął się. – Wiesz, ja... – zaczął, ale dziewczyna mu przerwała.

– Czekaj, muszę zadzwonić do tego fioletowego stwora, bo później zapomnę. Czy to coś ważnego? – zapytała, a brunet tylko pokiwał przecząco głową.

Anastazja odeszła kilka kroków i wybrała numer przyjaciółki. Krystian patrzył tylko na jej włosy, które tańczyły w powietrzu, przy każdym ruchu. Patrzył na sztukę tak bardzo codzienną, której ludzie nie doceniali, bo stało się to zbyt codzienne. Jednak i ze zwyczajnej sztuki, można zrobić coś niecodziennego. Pomyślmy sobie, że gramy ciągle tę samą rolę, ale do naszej kwestii dodano parę nowych wersów, które zmieniły nasz wątek, chociaż na chwilę. Publiczność łapie chwilę. Wszystko jest sztuką chwili. Gdy nie ma publiczności, sztuka upada. Nie na chwilę.

– I przez to prawie spóźniłam się na zajęcia! – Anastazja podsumowała swój monolog i usłyszała śmiech przyjaciółki w słuchawce.

Ida oznajmiła, że musi kończyć i poinformowała blondynkę o późniejszym przyjściu do domu, ponieważ wybiera się jeszcze ze znajomymi z roku w parę miejsc.

– To, co tam chciałeś? Ja dzisiaj zdecydowanie za dużo mówię. Może to od tej kawy? – Anastazja ponownie usiadła na ławce obok chłopaka. – Zjadłabym ciasto. Takie najzwyklejsze czekoladowe z konfiturą. Chyba dziś upiekę. Znowu mówię.

– Mów, mów, lubię, jak mówisz. Możemy upiec takie ciasto razem, hm? A ja, to nieważne. Już nie pamiętam. Teraz chyba powinniśmy iść. – Krystian wstał z ławki, wyciągają rękę w stronę Anastazji, która i tak wstała sama.

***

– Z moich obliczeń wynika, że musimy kupić kakao, bo nie ma. Konfiturę mam, chyba porzeczkową, bo mama mi wcisnęła słoiczek do torby. U nas w domu zawsze rosły porzeczki, wiesz? – Anastazja i Krystian wchodzili właśnie do pobliskiego sklepu. – O i jajka jeszcze. O, tu są. Wkładała poszczególne rzeczy do koszyka. – Chodź po te kakao. Proszek do pieczenia jeszcze, no właśnie. Mam wrażenie, że albo to ja za dużo mówię, albo ty za mało.

Przy kasie Anastazji przypomniało się jeszcze, że kończy się herbata, więc szybko po nią pobiegła, zostawiając Krystiana samego w kolejce i przy okazji gubiąc się raz czy dwa wśród półek.
Nareszcie wyszli ze sklepu, zdając sobie sprawę, że będą musieli wrócić autobusem, bo żadne z nich nie posiadało samochodu.

– Masz daleko z tego przystanku. – Pokręcił głową Krystian, wchodząc do kamienicy.

– Nie przesadzaj! Trochę ruchu ci nie zaszkodzi.

– Przez ten ruch wyzionę duch – zaśmiał się, podążając za dziewczyną.

– Słabe masz rymy, Krystian. Nie byłbyś dobrym poetą – podsumowała dziewczyna, kiedy wchodzili na drugie piętro.

Słońce malowało obrazy swoimi promieniami na szarych schodach, nadając im przy okazji troszkę wesołość. Słońce z natury nadaje radości światu.

– O, dzień dobry – Anastazja przywitała się z sąsiadem, który właśnie wchodził do mieszkania. Dlaczego zawsze musi go spotykać?

– Dzień dobry! Właśnie wróciłem z pracy – poinformował. – Co będziesz... Co będziecie robić? – Zlustrował Krystiana z siatkami w ręce, który również bacznie się przyglądał. – Nie rób takich akcji więcej – powiedział do chłopaka, pamiętając, jak odwoził go do domu. Ten tylko spuścił głowę, przypominając sobie całą akcję.

– Hiacyncie! Co jesteś taki ciekawy? Będziemy robić ciasto, jeśli już musisz wiedzieć – odparła dziewczyna, otwierając drzwi. Wciąż miała gdzieś z tyłu głowy poranek i chciała jak najszybciej ukryć się we własnym mieszkaniu.

Drzwi mieszkania numer czternaście się zatrzasnęły, a Hiacynt mruknął coś niemrawo pod nosem, również wchodząc do mieszkania.

– Przytulnie tutaj. Tylko sąsiedzi jacyś tacy niemrawi – powiedział Krystian, stawiając siatki z zakupami na stół, kiedy weszli do kuchni. – Masz fartuszki! – Ucieszył się jak małe dziecko na widok kolorowych materiałów, które trzymała dziewczyna. Mama zawsze mówiła, że kiedy się coś gotuje, trzeba nosić fartuch. – Chcę ten w gwiazdki.

Muzykanci z drugiego piętra Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz