24

329 25 5
                                    

W kilka minut znaleźli się na głównym rynku, a im bliżej byli Wielkiej Sali tym Rey coraz bardziej się stresowała. Mimo że była naprawdę wzruszona i nadal nie mogła uwierzyć w ogrom szczęścia jakie ją spotkało, zderzyła się z wielkim stresem. W jej głowie tłoczyły się zwątpienia, a co jeśli nie będzie tak kolorowo jak dotąd? Jeśli nie spodoba im się ich relacja? Cała czerwona ze wstydu szybko zakryła lekko różową plamkę na szyi, którą zostawił po sobie Ben. 

- Mogłeś się powstrzymać - zgrzytnęła i puściła rękę mężczyzny, związując rozwiane włosy w skromny kucyk - Teraz będą gadać - odparła, obdarzając miłość swojego życia gorzkim spojrzeniem. 

Ben przewrócił oczami i gwałtownie zaciągnął dziewczynę za róg budynku - Rey - powiedział szeptem - Nie obchodzi mnie co inni pomyślą, mam ciebie i to największa łaska jaka nas spotkała, że możemy być teraz razem. Więc proszę cię, nie bój się. Rozpuść włosy, odkryj tą malutką skromną malinkę, która przypomni ci o przyjemności jaką ci sprawiłem, uśmiechnij się i uspokój - odparł cicho, składając na ustach ukochanej długi i w żadnym razie skromny, pocałunek. 

Oboje uśmiechnięci weszli do środka pomieszczenia. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły poczuli na sobie spojrzenia każdej, dosłownie każdej, osoby, siedzącej przy stole. Jedyne co nastąpiło chwile potem to brzęk upadających na podłogę widelców i noży. Sekundę potem wszyscy błyskawicznie wstali od stołu i podbiegli do zakochanych. Oczywiście najszybciej stawiła się babcia. 

- Gołąbeczki moje kochane! Rey, kochaniutka, tak się cieszę, że wzięłaś pod swoje skrzydła Bena, skowroneczku! A ty, wnuczku, nie mogłeś wybrać lepszej kobiety, jej dusza jest przepiękna - odparła babcia, przytulając parę. 

- No już, już - przytulił, wzruszoną do łez żonę, Anakin. 

- Jestem z ciebie bardzo dumny synu - powiedział Han, klepiąc z aprobatą Bena. 

- Rey, musisz nam wszystko opowiedzieć - wtrąciła się Leia, obejmując dziewczynę i prowadząc ją do bogato zastawionego stołu...

Gdy opowieść dobiegła końca, zakochani powoli zaczęli żegnać się z rodziną. 

- To był męczący dzień - odparł, gdy tylko zobaczył, że Rey jest naprawdę wykończona - My już chyba pójdziemy - dokończył i biorąc pod rękę swoją ukochaną skierował się do wyjścia. 

- Jutro śniadanie na ósmą! - krzyknęła babcia za Benem. 

Wszyscy z rozczuleniem spoglądali jeszcze chwilę za znikającą za drzwiami parą.

- Myślisz, że wszystko dobrze wyszło? Dobrze się zaprezentowałam? - zapytała Rey, odrazu gdy usłyszała za sobą trzask wielkich mosiężnych drzwi.

- Tak, na pewno się spodobałaś - odpowiedział, mimo że przecież jego rodzina od dawna miała już wyrobione pozytywne zdanie na temat wybranki jego życia.

Zachodzące słońce rzucało piękne purpurowe cienie, które idealnie wpasowywały się w romantyczny klimat sytuacji.

- Co to za zapach? - zapytała dziewczyna, marszcąc z ciekawości nos - Strasznie słodki.

- Mówisz o Cerberysach? - zapytał, również wąchając powietrze - Tak, to kwiaty z pobliskiej altany. Śliczne prawda? - powiedział, otaczając dziewczynę ramieniem.

Para ruszyła kwarcową ścieżką prowadzącą do pachnącej altany. Usiedli na marmurowej ławce. Rey wtulona oparła się o ukochanego. Czuła się tak jakby, ktoś otoczył ją peleryną niewidką, pod którą mogła robić co chciała, pod którą nie martwiła się o wścibskie spojrzenia przechodniów. Trwali chwilę w przyjemnej, odprężającej ciszy, nie zwracając uwagi na minuty, szybko przemijające w tę bezchmurną, spokojną i jakże romantyczną noc.

- Rey? - zapytał, kładąc głowę, na jej włosach - Znasz historię o Venirach? 

- Nie - zaśmiała się - Ale możesz mi ją opowiedzieć - dodała, gdy tylko wypadło jej z głowy jak bardzo to śmieszne pytanie. 

- Gdy umarłaś - powiedział z trudem, spinając mięśnie - Musiałaś spotkać Venę. To córka Okeanosa, bardzo tyranicznego władcy, który rządził, gdy jeszcze ludzi nie było na świecie. Był potężny w swojej srogości i władzy. Jednak, gdy mógł rządzić tylko zwierzętami i roślinami, zrobiło mu się strasznie nudno. Postanowił więc stworzyć ludzi...

- Vena! - dziewczyna szybko puściła się biegiem przez zarośla, przypominając sobie za co ojciec może zrugać ją tym razem. 

- Ojcze - szepnęła, klękając pod stopami wielkiego Boga. 

- Teraz to tak ci się dostanie, moja Panno. Od A do Z! - krzyknął władca i gwałtownie wstał ze swojego szczerozłotego tronu - Wiedziałem, wiedziałem, że nie powinnaś zostawać razem ze mną w królestwie łajdaczko! - kopnął biedną dziewczynę ogromnym sandałem, tak że z impetem uderzyła o pień pobliskiego drzewo.

- Wybacz - powiedziała, podnosząc się z kolan. 

- Nie wykonałaś rozkazu, przez to moje łabędzie nie będą mogły pływać po całej powierzchni mojego srebrzystego stawu! - huczny głos rozniósł się, niby grzmot po całym pałacu - Tak czy owak, zobacz co stworzyły moje piękne ręce! - wskazał na glinianą rzeźbę, stojącą w rogu sali tronowej.

Dziewczyna spojrzała na znikome arcydzieło. Zobaczyła nagą postać, mającą dwie głowy, cztery ręce i nogi - Piękne Panie! Ale pozwól, że będę miała czelność lekko poprawić twoją sztukę - powiedziała z ulgą odwracając wzrok od szkaradnej postaci - Daj mi dwie godziny, a zobaczysz, że nie pożałujesz! - uklękła na nowo. 

- Hmmm - pogładził się po długiej siwej brodzie wielkolud - Dobrze, zgadzam się. Dwie godziny i ani minuty dłużej - to powiedziawszy, udał się na spoczynek. 

Vena zabrała się do pracy. Najpierw ukształtowała swoimi malutkimi, zgrabnymi palcami, przepiękne buzie. Potem z przeróżnych roślin układała śliczne fryzury. Każda rzeźba była inna. Niektóre były bardziej szczupłe, a inne o pulchniejszych kształtach, jeszcze inne posiadały wprost olimpijsko sportowe figury. Jedno można było stwierdzić, nie było dwóch takich samych rzeźb. Dziewczyna w głowy każdego arcydzieła upchała rozum, który pozwalał tym pięknym istotom myśleć, podejmować decyzje i kochać. Ostatnim, jakże szlachetnym, krokiem było podarowanie każdej glinianej figurze cząstki mocy, pierwiastka życia...

- I Vena każdej rzeźbie dała cząstkę siebie. Tym sposobem ożywiła wszystkich czterorękich. Lud Wielkiego Okeanosa rozwijał się z każdym dniem. Rozum i dusza świetnie ze sobą współgrały, czteroręcy konstruowali coraz to bardziej wymyślne, praktyczne i ogromne budowle, kochali się i rozmnażali. Wszystko szło zgodnie z planem. Niestety Okeanos przestraszył się potęgi czterorękich, bał się, że jego własny lud odbierze mu tron. Cały w strachu obmyślił okrutny plan. Wszystkich porozrywał na pół, żeby mieli mniej siły i wymieszał, tak aby nigdy z powrotem się nie złączyli.  Vena, gdy tylko dowiedziała się co ojciec zrobił z jej ukochanymi podopiecznymi wpadła w szał. Użyła całej swojej mocy, aby obalić rządy tyrana. Udało jej się unicestwić ojca. Starała się z całych sił, aby cofnąć okrutne zaklęcie, ale nigdy jej się to nie udało. Nowy lud podwoił się i w podzięce za poświęcenie i trudy Veny, nazwał się Venirowie, a Boginię Mocy i Harmoni - Venę - ochrzcił jako swoją patronkę. Nadal, po całym świecie - rozsypane są gdzieś dwie połówki. Ja właśnie znalazłem swoją połówkę - powiedział, klękając przed wzruszoną dziewczyną. 

Twoja Ostatnia Wizja •• ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz