Rozdział 17

173 17 71
                                    

Kolejnego dnia stało się coś dziwnego. Poczułem to od razu po przebudzeniu. Nie wiedziałem co to, ale coś... Atmosfera w domu była inna, byłem tego pewien. Wyskoczyłem z łóżka, zauważając, że Tatiana jeszcze nie założyła mi nad łóżkiem obiecanej gilotyny.

Kątem oka zerknąłem na zewnątrz, chcąc jak najszybciej się rozejrzeć. W tamtym momencie coś przykuło moją uwagę. Podszedłem bliżej, a nawet otworzyłem gotyckie okno, chcąc się lepiej przyjrzeć pewnemu dziwnemu zjawisku.

W moim ogrodzie pojawiły się na drzewach liście. Normalnie zielone pąki. Pod koniec listopada. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tego ani trochę. Czy moje Zielone Wzgórze ma swoją własną strefę klimatyczną? Najwyraźniej tak, bo wychylając się jeszcze bardziej, zauważyłem również trochę świeżej trawy. Wszystko cacy, ale nawet jeżeli faktycznie pory roku byłyby zupełnie inne dla tego miejsca, to dlaczego to wszystko pojawiło się tak nagle? Pąki na drzewach były zdecydowanie zbyt duże, miałem wrażenie, jakby tylko czekały żeby się otworzyć.

Stwierdziłem, że mój umysł chyba po prostu płata mi figle, więc jednym ruchem wyczarowałem linę, żeby po chwili zsunąć się przez okno do ogrodu. Stanąłem bosymi stopami na mokrej ziemi, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Po moich wakacjach w Azkabanie, zimno stało się dla mnie czymś bardzo normalnym i codziennym.

Był wczesny poranek i przed moimi oczami rozciągał się widok wielokolorowego lasu, oraz gęstej mgły u stóp mojej Łysej Góry. Nie zdążyłem się lepiej przyjrzeć pięknym krajobrazom, kiedy przede mną pojawił się elf z kubkiem kawy. Na mojej twarzy rozciągnął się wdzięczny uśmiech szczęśliwego człowieka.

- Hej, Alphonse! Dzięki! - zawołałem, czując intensywny zapach napoju bogów. Kiedy wziąłem od niego kubek, miałem wrażenie, że brunet też się jakoś zmienił. Zmrużyłem oczy, chcąc mu się przyjrzeć ale nie zdążyłem, bo chłopak od razu zniknął. Kedy znowu się pojawił, był z moim płaszczem i butami.

- Chory jesteś? Dobrze się czujesz? - zapytałem podejrzliwie, zastanawiając się, czy nie wrzucił mi do butów gwoździ. Elf prychnął, kręcąc głową. Wyprostował się sztywno, patrząc na mnie jakby na coś czekał. Założyłem moje ciuchy, wciąż nie wiedząc o co mu chodzi. No dalej Snape, wiem że potrafisz. Coś chce ci powiedzieć, ale co? Kiedy zawiązałem buty i się wyprostowałem, zauważyłem to od razu.

- Czekaj, czy ty przypadkiem nie urosłeś? Założyłeś buty na obcasie? - zapytałem, dochodząc do wniosku, że jednak chłopak ma te same trzewiki co wczoraj. Brunet wyglądał na mocno rozemocjonowanego, co mnie też zadziwiło, bo nie byłem osobą wobec której żywił jakiekolwiek uczucia, oprócz, no dobrze, chęci mordu, nie psujmy mi dnia.

- Tak, Panie! Nie, Panie! - zawołał chłopak, machając rękoma w powietrzu.

- Dobra, jedno pytanie na raz. Urosłeś?

- Tak, Panie!

- Tak po prostu z dnia na dzień?

- Tak, Panie!

- Ile dokładnie?

Elf pomachał mi przed twarzą palcami ułożonymi tak, żeby przedstawiały liczbę pięć. No ale do cholery, kto rośnie pięć centymetrów w ciągu jednej nocy? Zamrugałem, czując, że od tych pytań zaraz dostanę migreny.

- Wiesz dlaczego urosłeś? - zapytałem, chcąc jak najszybciej dostać odpowiedź. Brunetowi od razu zrzedła mina, jakby bardzo nie chciał o tym gadać.

- T - tak, Panie.

Nie chciał też rozmawiać o tym jak się tutaj znalazł, o swoim wzroście nie wspominając. No ale jak mam mu pomóc, nie wiedząc od czego się to wszystko zaczęło? Czy Alphonse woli być niemy przez resztę swojego życia, które potrwa jeszcze kilkaset lat, jak nie więcej, niż dać mi szansę mu pomóc? Przecież wiem, że cała wina leżała po stronie mojej rodziny, więc czego się tak bał?

Niecodzienne problemy syna Snape'a /zawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz