Łapcie rozdział na dzień dziecka, bachory.
-----
- Szlama.
Przemierzałem korytarz mając się całkiem nieźle. Właśnie ślizgoni wygrali z gryfonami w quidditcha, więc humorek miałem dość dobry. Co prawda, dalej co jakiś czas pojawiała mi się przed oczami moja kłótnia z pewnymi dwoma kobiecymi żywiołami, ale co się stało to się nie odstanie, mam rację? Nie ma sensu się rozdrabniać nad takimi głupotami, jak pierdolnięta była dziewczyna.
Na szczęście Deborze wrócił zdrowy rozsądek po śmierci Voldemorta. Odbyliśmy rozmowę między dwoma dorosłymi ludźmi, dochodząc do wniosku, że nawet jeżeli ta cała nieprzyjemna sytuacja między nami nie była niczyją winą, to i tak nie mamy już ochoty na jakiekolwiek kontakty. Pogodziliśmy się, ale pewien niesmak pozostał.
Dzisiejszy dzień nie naraził mnie na kontakty z ludźmi, których pogrzebałem w mojej pamięci, jednak jak wiadomo, nie warto chwalić dnia przed zachodem słońca. Założyłem sobie już pierwszego dnia mojej nauczycielskiej kariery, iż nie mam zamiaru sypać szlabanami na prawo i lewo. Zabieranie punktów było o wiele lepszą zabawą, przy czym pilnowanie tych gówniarzy było naprawdę irytującym zajęciem. Ale cóż, byłem dość wrażliwy na to magiczne słowo "szlama".
"Szlama" zadźwięczała mi w uszach, sprawiając, iż zadzwoniłem zębami, odwracając się w stronę małoletniego samobójcy, który postanowił załatwić sobie u mnie szlaban. Oczywiście będzie on długi i katorżniczy.
Moją ofiarą okazał się być Julian Rookwood, ale kilka sekund później dołączyła do niego ta ruda istota - Lenore Grandson. Gryfonka postanowiła podpisać na siebie wyrok, wyciągając różdżkę i rzucając na chłopaka jakieś zaklęcie, które dzięki Merlinowi nastolatek wyminął. No, mało rzeczy mnie tak wkurza, jak śmierć jakiegoś gówniarza akurat na moim dyżurze.
- Natychmiast przestańcie siać zniszczenie, bo naprawdę się zdenerwuję. - powiedziałem bardzo spokojnym głosem, wyłaniając się z za rogu. Bachory odwróciły się w moją stronę z konsternacją. Ocho, chyba już wiedzą, że tą walkę przegrali.
- To ona mnie zaatakowała, panie profesorze! - zawołał chłopak, myśląc, że debilem jakimś jestem, czy coś w tym rodzaju. Nie uważam się za takowego ani trochę.
- Rookwood, gdybym nie był nauczycielem, sam bym cię trzasnął jakąś klątwą. - powiedziałem, zastanawiając się jak bardzo byłem nieprofesjonalny. Pff, a kogo to obchodzi?
- Ale ja przecież nic...
- To on zaczął!
- OBOJE MACIE SZLABAN! - ryknąłem, zastanawiając się jakim cudem oni sądzili, że jakaś dyskusja wyciągnie ich z moich mrocznych objęć. Powinni zaakceptować swój przykry los, a nie się rzucać jak gumochłony w kałuży. Westchnąłem, czując, że jeszcze trochę i ta robota sprawi, że dorobię się przewlekłej migreny. Wolałem służbę u Czarnego Pana.
- Ale... ale z kim? - zapytał Julian, widocznie mając bardzo waleczną duszę. A może po prostu chciał pochwalić się w domu, że ze mną gadał i nie zginął. Pochyliłem się w kierunku bruneta, chcąc żeby do jego mózgu dotarła pewna straszliwa informacja.
- Ze mną. - odparłem głosem głodnego wilkołaka. - Dzisiaj o osiemnastej. Spróbujcie się spóźnić. - dodałem, odchodząc w kierunku mojej klasy. Miałem nadzieję, że już żaden mały potwór nie postanowi sprawić, że będę musiał zająć się nim osobiście, ale jak zwykle moje nadzieję okazały się być złudne.
Akurat to była ta jedna godzina, którą przeznaczyłem na dodatkowe zajęcia dla tych pasożytniczych idiotów. Nie miałem zamiaru marnować moich godzin lekcyjnych na jakieś kretyńskie korepetycje. Jednak po kilku takich zajęciach okazało się, że większość osób która się na nich pojawiła, oczekiwała raczej dodatkowego materiału, a nie pomocy. Dlatego właśnie postanowiłem być litościwy i w trosce o to, żeby mój gatunek nie wyginął, podjąłem się tego trudnego zadania.
CZYTASZ
Niecodzienne problemy syna Snape'a /zawieszone
Fanfiction...czyli jak przypadkiem wskrzesiłem mojego chłopaka. Voldemort zostaje pokonany, jednak dla Alexandra Snape'a nie ma to znaczenia. Jak potoczy się jego życie bez ukochanej osoby? Posada nauczyciela obrony przed czarną magią jest przeklęta. Przekona...