Rozdział 18

171 19 54
                                    

Czy znacie Gryzeldę Parkinson?

Żeby zrozumieć co tak naprawdę znaczy mieć "koszmarnych krewnych", należy spotkać ją na swojej życiowej drodze.

Ale zacznijmy od początku.

Jakiś czas siedziałem przykuty do ogrodzenia Smith'a, taka była rzeczywistość. Jednak wcale nie trwało to długo. Wciąż miałem w głowie myśl, że prehistoryczna ciotka Pansy nie da rady mnie uwolnić, no bo jak? Kim ona była, żeby wiedzieć jak to zrobić, skoro nawet sam Zachariasz nie był tego świadom?

Pomyślałem sobie wtedy, że skoro niby mogę manipulować żywymi organizmami, to może czas najwyższy zrobić z tej głupiej mocy jakiś pożytek? W końcu to coś co mnie oplatało, tylko na pierwszy rzut oka było drutem. Kiedy dłużej nad tym pomyślałem, doszedłem do wniosku, że mam do czynienia z bardzo rzadką rośliną. Kiedyś była wykorzystywana do plecenia sieci rybackich na większe okazy, oraz można było dzięki nim wciągnąć meble na wyższe piętra.

Czarodzieje sypnęli gwiezdnym pyłem, tworząc nową odmianę, nie dość, że bardziej wytrzymałą, to w dodatku jej łodygi się poruszały, jak widać. Była to roślina twarda jak diabli, ale dalej roślina. Sam zamysł uwolnienia się był dobry, jasne. Szkoda, że wykonanie było raczej poza moim zasięgiem, skoro nigdy nawet nie próbowałem wprawić moich zdolności w ruch. Mimo tych wszystkich przykrych okoliczności, sprzyjał mi pewien fakt.

Wszyscy wiedzą, że podczas zagrożenia życia albo dość niebezpiecznych sytuacji, magia samodzielnie się uaktywnia, chroniąc czarodzieja. Wykorzystałem to, próbując przekonać sam siebie, że jeżeli czegoś nie zrobię, to najpewniej zostanę nawozem pod trawnik Smith'a.

Zajęło mi to dość dużo czasu, nie zaprzeczę. Moja wyobraźnia jednak jest dość twórcza, a powoli zaczynał zapadać zmrok. Dałem radę przedstawić mojemu umysłowi różne straszne scenariusze, od pomysłu, że puchona na obiad pożarły wilki do tego, że chłopak w ogóle nie miał zamiaru mnie stąd uwolnić, i po prostu dał nogę. Jednak nic z tego nie było na tyle tragiczne, żeby moja magia raczyła zadziałać.

Wtedy przypomniałem sobie, że powiedziałem Tatianie aby powiedziała mojemu ojcu o moim zniknięciu, gdybym nie pojawił się w domu kolejnego dnia.

Cóż, nie miałem żadnych wątpliwości co do tego, że Snape wściekłby się jak nigdy na samą myśl, że ktoś (aurorzy naprzykład) mógłby mnie znaleźć podczas grzybobrania.

Ooooo... tak. To było przerażające.

Poskutkowało.

Strach przeniknął do mojego organizmu w jednym momencie. Wyobraziłem sobie, jak przez kolejny miesiąc czyszczę kociołki, które nigdy się nie kończą i układam stosy durnych składników, całymi godzinami, marnując czas. Moje udręczone serduszko zabiło mocniej, a oddech przyspieszył.

Dobrze. Co jeszcze było cholernie straszne? No co?

I wtedy na to wpadłem.

Wilson, która dowie się, że prawie doprowadziłem do tego, że znowu musiałaby wysyłać mi żarcie do pudła. Mimo że umie gotować, nienawidzi stać nad garami. A do Azkabanu można wysłać wyłącznie przedmioty, które nie miały żadnego kontaktu z magią.

Zamknąłem oczy, widząc wyraźnie jak czarownica goni mnie z miotłą w ręku i wcale nie chodziło jej o to, żebym skoczył do sklepu po mąkę.

Cyk! Roślina na chwilę ścisnęła moją dłoń jeszcze mocniej, ale nagle się obluzowała. Wykorzystałem szansę, nie pozwalając jej dość szybko wrócić na miejsce. Zacisnąłem dłoń w pięść, wyrywając roślinę w kawałkach, dzięki tnącemu zaklęciu, którego nauczył mnie Charlie Weasley. Koleś używał go czasami na smokach, więc to cholerstwo dało radę naszej trawce. Jednak mogłem przeciąć roślinkę wyłącznie w pewnej odległości od mojej ręki, bo inaczej dostałbym ją z powrotem w kawałkach.

Niecodzienne problemy syna Snape'a /zawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz