Sprawy się trochę...skomplikowały.

215 22 7
                                    



Jace biegł pośród szalonego deszczu. Nigdzie nie mógł znaleźć rodziców. Rozglądał się gorączkowo, próbując namierzyć ich wzrokiem. Za sobą słyszał głos Magnusa, lecz wciąż gnał przed siebie.

Do jego nozdrzy dotarł przyćmiony zapach znajomych wilków, nie zastanawiając się długo skierował się w tamtą stronę. Czuł jak deszcz powoli zmywa trop zapachu, jednak na glebie nadal istniały ślady łap. Mokre włosy przykleiły się do czoła, poprawił je nerwowym ruchem. 

Z ulgą zauważył dwie znajome postacie. Mocno dysząc podbiegł do nich. Ich sylwetki były przygarbione i to dało mu do myślenia. 

- Czemu stoimy w miejscu?- zapytał próbując przekrzyczeć odgłos deszczu.

Maryse obróciła się do niego, pokazując zmyte ślady. Najwyraźniej ulewa zaczęła się pierw w okolicach gdzie pobiegł Alec i dopiero teraz przeniosła się tutaj. 

Jace upadł na kolana i tępo patrzył w głąb lasu. Wiatr jak i deszcz naparł mocniej. Chłopak przetarł twarz dłońmi co i tak było bezcelowe. Po sekundzie krople ponownie się na niej znalazły. W głowie szalała jedna myśl. 

 Gdzie jesteś Alec?

___

Lekkie promienie słońca rozświetliły bladą twarz. Chłopak uchylił z trudem powieki i zamrugał gwałtownie próbując przyzwyczaić oczy do jasnego światła. Rozejrzał się z zdezorientowaniem po okolicy. Leżał nagi pośród kamieni i nieznajomych krajobrazów. Minęła chwila zanim przypomniał sobie przebieg wczorajszego/dzisiejszego dnia.

 Zadrżał, gdy uświadomił sobie jak blisko było, a skrzywdziłby Magnusa albo kogoś innego kto akurat mógł być w pobliżu. Ponownie poobserwował miejsce napotykając na jednej z gałęzi sowę. Zwierzę popatrzyło na niego wyniośle, po czym odleciała. Alec w końcu próbował się podnieść, lecz po kilku próbach upadł na ziemię zmęczony. Na skórze poczuł jak jakaś ciecz powolnie płynie i spływa aż do gleby. Spojrzał w tamtym kierunku. Krew. Prędko podniósł się i usiadł, nie myśląc o tym, że w końcu mu się udało. Dotknął zakrwawioną prawą nogę. Znajdowała się na niej rana, która na nowo się otworzyła. Kończyna była opuchnięta i najprawdopodobniej była złamana. Delikatnie podniósł ją sprawdzając jej stan. Tak była złamana, a jej regeneracja potrwa kilka godzin. Alec jako wilkołak miał zdolność ekspresowego leczenie, znacznie szybszego niż u zwykłych ludzi. Jednak i tak musiał poczekać godziny aż całkowicie się wyleczy. 

Lightwood obejrzał się dookoła. Potrzebował dwóch równych w miarę mocnych patyków i najlepiej liny choć wiedział, że to niemożliwe. Kątem oka zobaczył powalone drzewo oraz wystające jego korzenie. Niezgrabnie podparł się o głaz obok i podniósł się. Na jednej nodze pokonał odległość. Jego ciało paliło bólem i ledwo usiadł nie robiąc sobie większej krzywdy. Jedynym ruchem oderwał gałąź i rozdzielił na dwie części. Gorzej było z korzeniem, nie miał zamiar się oderwać, Alec po wielu próbach wściekł się. Mocno chwycił i wykorzystując swoją siłę agresywnie złamał korzeń.

Teraz musiał nastawić kość. Na samą myśl aż zrobiło mu się słabo. Trzęsącymi dłońmi niepewnie chwycił nogę. Zrobi to szybko. Na raz, dwa. Wziął głęboki wdech, lecz najpierw do dla bezpieczeństwa zakneblował się patykiem. Policzył do trzech i sprawnym ruchem wykonał czynność. Trzask łamanego drewna odbił się echem po lesie. Po bladym policzku spłynęła łza, a w ustach zostały resztki gałęzi. Alec upadł na glebę, ignorując wżynające się w skórę szyszki i kamyczki. Każdy oddech brał gwałtownie, noga pulsowała przez ból. Dał sobie kilka minut na ochłonięcie i z powrotem usiadł. 

Wilczy Instynkt II MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz