21

345 29 14
                                    

Kiedy pozostali wrócili ze skarbca, okazało się, że artefaktu tam nie było. Z lekką podejrzliwością obserwowałam jak Warren podaje Kendrze ukradkiem zwiniętą karteczkę i szepcze jej coś do ucha. Na twarzy dziewczyny na chwilę odmalowało się ogromne zdziwienie. Potem schowała tajemniczy liścik do kieszeni i od tej pory stała się jeszcze bardziej tajemnicza i milcząca. Resztę dnia spędziłam z Gavinem, który najwidoczniej próbował poprawić mi humor. Bałam się, że będzie próbował rozmawiać ze mną o Kendrze i moich postępach w nawiązywaniu rzekomej przyjaźni, ale temat się nie pojawił. Ostatecznie spędziliśmy miły wieczór i niemal zdążyłam zapomnieć o wątpliwościach jakie naszły mnie w skarbcu.
Następnego dnia stało się jednak coś, co będzie mnie chyba prześladować przez resztę życia.

W dniu wyjazdu weszłam do kuchni targając w ręku spakowaną torbę. Zastałam tam Kendrę i Gavina, którzy jeśli śniadanie rozmawiając przyciszonymi głosami.
Dziewczyna ku mojemu zaskoczeniu posłała mi trochę smutny, ale szczery uśmiech. Pomacham jej także się uśmiechając. Wczoraj w skarbcu nasze relacje nieco się ochłodziły, więc bardzo mi zależało na tym, żeby zobaczyła, że się staram.

Dopiero mina Gavina sprawiła, że poczułam się jakoś nieswojo. Było w niej coś drapieżnego i złowrogiego.

- Czy coś się stało?- spytałam zaniepokojona.

Kendra westchnęła.

- Dziś w nocy uciekł jeden z domowników. Zabrał fałszywy artefakt.

Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia.

Wczoraj ustaliliśmy, że będziemy udawać, że zdobyliśmy magiczny przedmiot. Dougan schował w swoim pokoju srebrny kielich zamknięty w drewnianej skrzynce i powiedział wszystkim, że nie wolno go ruszać. To miało sprawić, że ujawni się ewentualny zdrajca.
Ponieważ jednak jedynymi zdrajcami byliśmy my z Gavinem, byłam pewna że przynęta pozostanie nietknięta.
Znowu spojrzałam na Gavina, a on posłał mi porozumiewawczy uśmiech. Przeszył mnie dreszcz strachu. Co on zrobił temu człowiekowi?

- Kim... Kim on był?- spytałam lekko drżącym głosem.

- Chavier.- powiedziała Kendra.- Pracował w rezerwacie od lat.

- Gavin, choć ze mną. Książka wpadła mi za łóżko, a nie umiem sama go odsunąć.

Chłopak posłusznie podniósł się z miejsca.

- Zaraz wracam.- rzucił do Kendry konspiracyjnym szeptem. Dziewczynka zachichotała.

Szliśmy korytarzem w milczeniu. Gavin podszedł do mnie i poczułam jak spłata swoje palce z moimi.
Odtrąciłam jego dłoń przyspieszając krok.

Kiedy znaleźliśmy się w moim pokoju, stanęłam naprzeciwko niego.

- Co zrobiłeś?- spytałam ze złością.

Chłopak znowu się uśmiechnął.

- To część naszego planu. Nie martw się. Odsunąłem od nas podejrzenie.

Wprost kipiałam z wściekłości.

- Zabiłeś go, tak? Odpowiadaj!

Gavin uniósł rękę.

- Wyluzuj. To był zwykły śmiertelnik.

Prychnęłam z niedowierzaniem.

- Za kogo ty się uważasz, co?- krzyknęłam.- Nie jesteś pieprzonym królem, żeby decydować o życiu i śmierci innych ludzi!

- Masz rację. Nie jestem. Jestem kimś o wiele większym.

Cofnęłam się. Wyraz jego twarzy stał się mroczny. Wprost czułam promieniującą od niego złowrogą moc.

- Kim ty jesteś?- wydyszałam.

Tym razem się nie uśmiechnął. Patrzył tylko z wyższością, a ja poczułam, że mam na ramionach gęsią skórkę.

Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł z pokoju, a po chwili usłyszałam wesołe głosy jego i Kendry.

Nie mogąc opanować drżenia nóg odsunęłam się na łóżko i ukryłam twarz w dłoniach. Co chwila wstrząsał mną szloch. I leżałam tak opłakując nieznajomego mężczyznę, który musiał stracić życie, żeby Stowarzyszenie Gwiazdy Wieczornej zrealizowało swoje cele.

-----------------------------------------
enjoy <3

Córka SfinksaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz