🌹chapter eleven🌹

1.4K 111 53
                                    

*Harry*

Minął ciepły lipiec, a potem równie gorący sierpień. Nastał deszczowy wrzesień. Dzieci wróciły do szkoły, a dorośli do pracy po urlopach. Tylko ja wciąż siedziałem w kwiaciarni i tęsknie patrzyłem na Louisa.

Chłopak od paru miesięcy przychodził do sklepu i kupował różę. Codziennie, dzień w dzień. Jedną różę. Pomyślałem, że może kupuje je Eleanor, że to co mówiła dziewczyna wtedy, gdy się spotkaliśmy było prawdą. Choć Niall powtarzał mi, że to wcale nie tak. I był, miałem wrażenie, bardziej niż pewien.

Sam kilka razy zastanawiałem się czy do niego nie zagadać, ale rezygnowałem zaraz z tego pomysłu. To było bez sensu.

Wszystko zmieniło się pewnego piątku kiedy Tomlinson, jak codziennie przyszedł po różę. Wyglądał jednak na zestresowanego. Zmarszczyłem brwi nie bardzo wiedząc co powiedzieć, ani jak się zachować. Wreszcie chłopak podszedł do lady i nieśmiało popatrzył mi w oczy.

- Wszystko okej? - Nie mogłem się powstrzymać od zapytania. Louis się tak nie zachowywał.

- Um, tak - odparł.

Staliśmy w niezręcznej ciszy, którą w końcu przerwał. Jednak tego co powiedział, za nic się nie spodziewałem.

- Pójdziesz ze mną na randkę - Popatrzyłem na niego w osłupieniu. Rozchyliłem usta starając się przyswoić usłyszane informacje. - To znaczy, jeżeli nie chcesz...

Chłopak zaczął się wycofywać w kierunku drzwi, ale w porę go zatrzymałem.

- Nie! To znaczy tak. Zaczekaj! - Wszedłem zza lady, a mój język zaczął się plątać. Louis popatrzył na mnie ze zdziwieniem. - Tak pójdę z tobą na randkę - powiedziałem oddychajac głęboko.

Na twarzy bruneta pojawił się szeroki uśmiech, a jego oczy zalśniły wesoło. Przemknęło mi wtedy przez myśl, że mógłbym patrzeć na niego cały czas.

- Super - powiedział. Patrzyliśmy tak na siebie z szerokimi uśmiechami. Nie mogłem uwierzyć, że to się stało. Idę z Tomlinsonem na randkę. Miałem ochotę skakać ze szczęścia.

Wtem drzwi otworzyły się, a w nich stanęła pani Darren. Odskoczylismy od siebie natychmiast.

- Dzień dobry - przywitała się podchodząc do mnie. - Wiem, że zaraz zamykasz, ale przypomniałam sobie dopiero teraz, że miałam kupić ziemię do kwiatów. Cóż, na starość pamięć już nie ta.

Kobieta uśmiechnęła się, a ja odpowiedziałem jej tym samym. Podszedłem do półki z ziemią i wziąłem jedną paczkę po czym wróciłem za ladę. Po obsłużeniu kobiety, ta skierowała się do wyjścia, ale gdy stała już przy drzwiach miałem wrażenie, że posłał nam jakiś dziwny uśmiech, jakby od początku wiedziała o czym rozmawialiśmy.

Od razy wrzuciłem tą myśl z głowy, bo to przecież było niemożliwe, ale wystarczyło mi jedno spojrzenie na twarz Louisa, żeby wiedzieć, że i on ma podobne wątpliwości.

- Zaraz będę zamykać - oznajmiłem, żeby przerwać ciszę jednocześnie uderzajac się w myślach w czoło, bo przecież chłopak o tym doskonale wiedział.

- Odprowadzę cię - powiedział nagle. Poczułem jak zaczynają szczypać mnie policzki, więc odwróciłem wzrok. - Jeśli to nie problem - dodał.

- Nie, nie - odparłem szybko spuszczając głowę, żeby zakryć coraz większe rumieńce na mojej twarzy.

Kilkanaście minut później szliśmy już przez park. Z jednej strony cieszyłem się, że Tomlinson mnie odprowadza, ale z drugiej było mi strasznie głupio, bo nie miałem bladego pojęcia jak zacząć rozmowę. Brunet chyba też nie, czego skutkiem była niezręczna cisza.

- Daleko stąd mieszkasz? - zapytał w końcu Louis.

- W sumie to nie. Jeszcze jakieś niecałe dziesięć minut drogi - odparłem. Brunet przygryzł wargę. Wyglądał naprawdę pociągająco. Zrobiło mi się gorąco, mimo chłodnej pogody.

Po tym znowu nastało milczenie. Ale tym razem był to ten dobry rodzaj ciszy. Po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nie wiedziałam za sprawą czego tak się działo, ale postanowiłem nie wnikać, bo pasowało mi to w stu procentach. Tomlinsonowi chyba zresztą też.

W końcu dotarliśmy pod mój dom. Widziałam jak Louis z uznaniem przygląda się mojemu ogródkowi. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.

- Sam to zrobiłeś? - zapytał wreszcie. Odparłem lekkim skinięciem głowy. - Wow.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Czułem dziwną satysfakcję z tego, że robi to na Lou wrażenie.

- Twojemu ogrodowi też mógłbym pomóc - powiedziałem, przypominając sobie działkę bruneta. - Przydałaby się tam fachowa ręką - zaśmiałem się.

- Och, co ma niby twój ogród czego mój nie ma - udał oburzonego. - Pomagała mi mama, ona zna się najlepiej na wszystkim - prychnął, ale widziałem, że ledwo powstrzymywał się od śmiechu.

- W takim razie to zmienia postać rzeczy - zachichotałem.

Louis nie wytrzymał i też się roześmiał. Staliśmy tak po środku chodnika i dusiliśmy się nie mogąc się uspokoić. Ludzie przechodzący obok ogladali się za nami rzucuając nam dziwne spojrzenia, ale nie wracaliśmy na to uwagi.

Po jakimś czasie doszliśmy do siebie mimo wszystko dalej szczerząc się jak głupi. Otarłem łzę, która spłynęła mi po policzku.

- Może wejdziesz? - zapytałem.

Louis spojrzał na zegarek i wyraźnie posmutniał.

- Chciałbym, ale muszę już iść. Spokojnie - dodał widząc, że i ja straciłem humor. - Przecież niedługo się spotkamy - puścił mi oczko i wyjął z kieszeni jakąś kartkę. - Trzymaj.

Po tym machnął mi na pożegnanie i poszedł w swoją stronę. Rozwinąłem papierek i uśmiech znów wkradł się na moją twarz, gdy zobaczyłem, że Louis zostawił mi swój numer.

Różany bukiecik •Larry Stylinson• ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz