31. Mieliśmy być w tym razem.

321 15 3
                                    

Westchnęłam cicho rozglądając się po pokoju, w którym się znajdowałam. Promienie słońca wpadały przez okno, ocieplając lekko moje nogi. Nie czułam się dobrze. Pod żadnym względem.

- Skarbie - powiedział Nathaniel, wyrywając mnie z zamyślenia, w którym trwałam. - Spójrz na mnie - mruknął. Poczułam jego dotyk na ramieniu. Uniosłam głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Czarne jak węgiel oczy mówiły tylko tyle, że jeśli raz w nie spojrzysz, przepadniesz na zawsze. Tak też stało się ze mną. - Wiesz, że to wszystko dla twojego dobra.

- Wiem - burknęłam. Byłam po prostu wściekła. - Rozumiem to, ale nie chcę cię zostawiać. Zrozum też mnie.

- To tylko kilka dni - oznajmił, jak gdyby nigdy nic. - Masz ze sobą Marę. Gdy tylko wszystko się ułoży, od razu po ciebie przyjadę. Dasz radę - posłał mi uśmiech, jednak widziałam w nim, że nie był on do końca szczery.

- Mieliśmy być w tym razem.

- Zrozum, że nie chcę cię narażać - warknął dosyć oschle. - Czy to takie ciężkie do pojęcia? - spytał, nieco się ode mnie oddalając. Jego spojrzenie się zmieniło, był bipolarny.

- Ale ja chcę być przy tobie - odpowiedziałam również dosyć niemiło. - Mieliśmy być ciągle razem. Pamiętasz? Sam tak mówiłeś, więc nie miej do mnie problemu, że nie chcę wyjeżdżać. A co jeśli tobie się coś stanie?

- Nic mi nie będzie. Uspokój się - westchnął jak ostatni męczennik. - Stacy, ja nie robię tego bo chcę - pokręcił przecząco głową, darząc mnie surowym spojrzeniem. - Robię to, bo muszę.

- Równie dobrze, mogłabym zostać - bąknęłam.

- Muszę być maksymalnie skupiony. Nie chcę mieć cię ciągle z tyłu głowy i myśleć, czy coś ci się nie dzieje. Tutaj jesteś bezpieczna, Stacy - ton jego głosu mówił doskonale o tym, że nie było sensu ciągnąć tej dyskusji.

Zgryzłam wargę, czując delikatne pieczenie pod powiekami. Może o zachowywałam się jak dziecko, ale miałam do tego powody. Było ich conajmniej z kilkanaście.

Nie mogłam i nie chciałam patrzeć na Nathaniela. Nie chciałam, by widział, że chciało mi się płakać. Nie lubiłam pokazywać przy nim, że jestem słaba. Że jego osoba tak bardzo mnie osłabiała.

- Hej - poczułam delikatny dotyk jego palców na swojej skórze. Ujął delikatnie mój podbródek i odwrócił moją głowę w swoją stronę. Zmarszczył brwi, kiedy zauważył moje błyszczące się oczy. - Wrócę tutaj, okej? - uniósł brew. - Obiecuję. Pamiętaj, że ja dotrzymuje danego słowa - chcąc rozluźnić nieco atmosferę posłał mi delikatny uśmiech. Nie potrafiłam go odwzajemnić. Patrzyłam mu prosto w oczy, szukając w nich resztki rozsądku.

Rozdzieleni byliśmy słabsi. Mówił, że nie chce się o mnie martwić. Ale co jeśli nie przewidział wszystkiego? Co jeśli jego uwadze umknął jakiś ważny element tej popierdolonej układanki? Co jeśli ludzie Bale'a przyjdą tutaj? Sama nie byłam w stanie się obronić.

- Wrócę do ciebie, Stacy - szepnął i oparł swoje czoło o moje. Zaciągnęłam nosem. Wcale nie czułam się dobrze. Nie wierzyłam w jego obietnicę.

- Boję się.

- Ciii - szepnął. - Wszystko będzie dobrze.

A później odsunął się ode mnie i posyłając mi ostatnie spojrzenie, odszedł. Zostawił mnie w dudniącym w klatce piersiowej sercem i głową pełną wątpliwości.

***

- Dlaczego masz taką minę? - spytała Mara. Siedziałam tuż obok mnie, choć mimo tego musiała podnosić głos przez bąblującą wokół nas wodę. Siedziałyśmy właśnie w jacuzzi. Chciałam się na chwilę odstresować, ale nawet to nie pomagało. - Nie gadaj, że już tęsknisz - wywróciła oczami.

The perfect killer ✔️Where stories live. Discover now