Rozdział 10

92 7 0
                                    

Dni mijały. Nikt nie mógł pojąć, co się stało ze Złotym Chłopcem, który w końcu wrócił do życia, chociaż może właściwsze byłoby określenie "do szkoły", bo żeby żył, to nie można było tego powiedzieć. Z radosnego chłopca, którego wszędzie pełno i który przez swoją ciekawość wiecznie pakował się w kłopoty, z szerokim uśmiechem na ustach i potarganymi na wszystkie strony włosami, zamienił się w cichego chłopca, który każdego mrozi spojrzeniem bezdennie pustych oczu, którego twarz wiecznie wykrzywiona jest smutkiem. Tylko włosy pozostały takie same. Nawet oczy, te oczy przypominające Lili, zgasły. Nie odbijało się w nich dłużej ciepłe światło, które nawet sam Draco podziwiał, które mu się podobało. To zniknęło, tak samo, jak barwy domu Gryffindora z jego rzeczy, zastąpione srebrem i szafirem Domu Węża. "Co się stało z tym chłopcem? Dlaczego taki się stał?" pytali się wszyscy. Tylko nieliczni uczniowie doszukiwali się winy w sobie, w tym, jak ostatnimi czasy traktowali Wybrańca. Ale nie mieli odwagi, by spróbować to naprawić. Nawet Gryfoni, których cecha główna to odwaga, chowali głowy w piasek pod wpływem beznamiętnego spojrzenia oczu, które wydawały się teraz jeszcze bardziej zielone niż zwykle, chociaż były martwe. Jedynie wychowańcy Domu Salazara nie mieli sobie nic do zarzucenia. Nie potępiali Potter'a, bo jego "odmienność" była dla nich codziennością, a współczując mu, co jest u nich rzadkością, przestali w ogóle mu dokuczać, zamiast tego przyjmując bierna postawę. Wciąż jednak pozostawali uczniowie, którzy nie przejęli się jego stanem i chcieli mu dogryźć, doprowadzić do ostateczności, jednak odkąd chłopiec dołączył do Slytherin'u, wszyscy Ślizgoni przyjęli go jak swego, a co za tym idzie, bronili i odstraszali potencjalnie wrogo nastawionych ludzi. Wbrew pozorom wszyscy w Srebrnym Domu żyli zasadą, by pomagać swoim, ale ich hartować. Mieli wyczucie i doskonale wiedzieli, kiedy ktoś jest gotowy sam czemuś sprostać a kiedy nie. 99% wychowanków tego domu miało to wyczucie. Draco znał osobiście dwa wyjątki: swego ojca i Pansy. Ta mała czarownica przyprawiała go o ból głowy za każdym razem, gdy się do niego zbliżała. Na szczęście Crabbyle i Goyle przestali dopuszczać ja do Księcia Slytherinu, a większość Węży kręcących się przy blondynie, pomagała im w tym - okrzyknięty Książę Wężów oraz jego podopieczny mieli całkowitą ochronę przed samozwańczą, niezbyt lubiana Księżniczka Slytherinu. To nie to, ze jest brzydka, bo tego nie można jej odmówić, szczególnie, że każdy chciał ją zaliczyć - i dziewczyny i chłopaki - ale brak mózgu i jej wstrętna, zdecydowanie zbyt głośna i zbyt ostentacyjną osobowość skutecznie wszystkich odstraszała. Dlatego miała tylko dwie przyjaciółki, równie głupie, co ona. Pałały żądza zemsty za każde, najmniejsze przewinienie. Nie, żeby był do tego powodu. Wbrew pozorom Węże dużo wybaczały i większość "wojen" była po prostu grą, ćwicząc ich refleks, pomysłowości i skuteczność. Oczywiście były pewne granice - nic nikomu nie może się stać. Nic poważnego. Niepisana zasada, która pozwala zachować wychowanków w ryzach.

Draco stał w drzwiach nowej, dodatkowej sypialni w swoim pokoju i przyglądał się śpiącej na ogromnym łóżku osobie. Czarne włosy rozsypane na poduszce i biały nos, wystający spod kołdry. Chłopak zauważył, że jego nowy współlokator zawsze się tak zakrywa i otula, jakby mu było niewyobrażalnie zimno. Odetchnął cicho. Miał teraz trochę spokoju. Syriusz wyjechał wczoraj, po ponad dwóch tygodniach straszenia po zamku, więc nikt mu nie warczał nad uchem. Musi jednak niańczyć byłego Gryfona, co o dziwo nie było aż tak trudne. Chłopak wykonywał wszystkie niezbędne czynności bez mrugnięcia okiem. Szare oczy spoczęły na tarczy budzika. Wybiła 7:00.

Zaczyna się. - pomyślał i obserwował, jak brunet porusza się pod pościelą i automatycznie siada na łóżku.

Ignorując obecność potomka rodu Malfoy podszedł do krzesła, na którym leżały przygotowane ubrania. Spał w bokserkach i t-shircie, więc bez skrępowania zdjął górną część garderoby, odsłaniając wychudzone ciało, na którego skórze widoczne były siniaki i ubrał czarne spodnie. Strzepnął niewidzialny pył, po czym założył śnieżnobiały podkoszulek, tego samego koloru koszulę, zawiązał zielono-srebrny krawat i założył szary, wykończony szmaragdem i srebrem sweter. Przeczesał włosy zostawiając je jednak w nieładzie i bez słowa przeszedł do łazienki, by umyć zęby. Wszystko robił automatycznie, jak maszyna, nie człowiek. Draco nie mógł rozgryźć, jak mógłby mu pomóc. Westchnął i poszedł za nim do łazienki. Zastał go ze szczoteczką do zębów w ustach i martwym spojrzeniem wbitym w lustro. Blondyn spojrzał na zegarek. 7:05. Poczekał, aż chłopak skończy poranną toaletę i za ramię zaprowadził go z powrotem do pokoju, gdzie posadził go na niezasłanym jeszcze łóżku czarnowłosego i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

-Po...Harry, posłuchaj.

Zaczął. Od pewnego czasu zwracają się do siebie po imieniu. O dziwo, to Wybraniec wyskoczył z tą inicjatywą, jednak nikomu to nie przeszkadzało. Stalowe oczy spotkały te zadziwiająco zgaszone, szmaragdowe tęczówki. Chłopak kucnął przed nim, położył dłoń na jego kolanie i spojrzał mu w twarz.

-Proszę, powiedz mi, jak mam ci pomóc. Chcę cię starego. Chcę tego chłopaka, który się uśmiechał i umiał mi się odgryźć. Którego oczy błyszczały.

Starał się, naprawdę. Już się nauczył, że krzykiem nie zdziała, dosłownie, nic, i jeśli chce z nim rozmawiać, musi być spokojny, bardzo taktowny i uważny. Malinowe wargi rozchyliły się lekko, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. Po zapadłych policzkach powoli zaczęły płynąć łzy. Zaskoczony Wąż przez kilka chwil nie odważył się nawet ruszyć, ale w końcu starł je kciukiem. Czarnowłosy zwiesił głowę, przerywając kontakt wzrokowy i zakrywając twarz włosami. Dracon jednak ujął jego podbródek i zmusił go do patrzenia mu w oczy.

-Ja...

Zaczął Potter, ale urwał. Blondyn jednak cierpliwie czekał na ciąg dalszy wypowiedzi. I po chwili ten ciąg nastąpił.

-Ja nie wiem. Draco, ja... wszyscy się ode mnie odwrócili. Tylko dlatego, że wolę chłopców... to takie straszne?

Zapytał, lekko drżącym głosem. Strach, dotychczas skrzętnie ukrywany, w jednej chwili wypełnił jego oczy, aż coś ścisnęło żołądek szarookiego. Pokręcił lekko głową.

-Ja się nie odwróciłem. Wręcz przeciwnie, wszyscy Ślizgoni są z tobą. Oni tego tak do końca nie pokazują, ale ja to widzę. Ja jestem z tobą. Dla nas to normalne, nic złego, jednak inne domy... i inne rodziny, mają inną politykę i dla nich takie rzeczy są wręcz... ohydne. Ale ty jesteś całkiem normalny. Jeśli ktoś cię zostawił przez to, że kochasz tą samą płeć, to nigdy nie był twoim przyjacielem.

Chłopiec wypowiadał słowa powoli i z namysłem, ale na koniec zauważył, jak coś w tych zalanych falą łez oczach błysnęło.

-Czyli... jesteś ze mną?

Zapytał cicho, jakby nie mógł w to uwierzyć. Blade usta wygięły się w miłym uśmiechu, tak innym od codziennego, szyderczego wyrazu. Dłoń czarnowłosego spoczęła na dłoni Dracona i ścisnął ją lekko, jakby chcąc mieć pewność, że to nie sen.

-Nie jesteś sam, głupku. Teraz jesteśmy jak rodzina. Wszyscy. Każdy tutaj ci pomoże, jeśli poprosisz. Na swój sposób, ale ci pomogą.

Powiedział i wstając poczochrał mu włosy.

-Chodź, musimy coś zjeść, bo mi zemdlejesz na pierwszej lekcji.

Dodał, stając w drzwiach i uśmiechając się. Nie wiedział tylko, jak bardzo serce jego podopiecznego pędziło w tej chwili.

Miłość i nienawiść dzieli cienka granicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz