Rozdział 2

17.9K 732 38
                                    

W najbliżych dniach pojechałam z małym odwiedzić rodzinę. Obie strony były szczęśliwe. Sami, że spotkał się z dziadkami i wujkiem, a rodzice z wizyty córki i wnuka.

-Mami, doształem ciekoladę od wujka! -Podbiegł do mnie szatyn i pokazał opakowanie.

Podniosłam wzrok i rozejrzałam się po pomieszczeniu, by w końcu ujrzeć uradowaną buźkę mojego brata, który opierał się o framugę drzwi.

-Blake! -Krzyknęłam oskarżycielsko.

-Ja tylko spełniam rolę dobrego wujaszka. -Zaśmiał się i podniósł ręce w geście obronnym.

-Taa. -Prychnęłam.

Odłożyłam tabliczkę czekolady na szafkę obok sofy na której siedziałam i posadziłam synka na kolanach. Ułamałam paseczek czekolady i podałam go malcowi.

-Reszta na później. -Szepnęłam mu na uszko i pocałowałam w skroń.

-Ronnie, może Sam zostanie u nas na weekend? Pojedziesz do Pattie, spotkasz się ze starymi przyjaciółmi... -Odezwała się moja mama.

Spojrzałam na nią i zastanowiłam się nad jej pomysłem. Właściwie, dlaczego nie? Stęskniłam się za Pattie, Seleną, Alfredo, Rayn'em i Chaz'em. Za Justin'em również, ale nie tak bardzo jak z wyżej wymienionymi. Może i byliśmy przyjaciółmi, ale ja czułam do niego coś więcej i bolało mnie to, że pieprzył się z laskami na moich oczach. Myślę, że przeszła mi już na niego ochota.

-To dobry pomysł. -Ucięłam.

Siedziliśmy jeszcze przez chwilę. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się z głupich żartów mojego taty. Znajdowili się tu jeszcze moi dziadkowie oraz wujostwo z kuzynem i kuzynką.

-W takim razie będę się już zbierać. -Wstałam.

-Dobrze, kochanie. -Powiedziała Kathrina (moja matka) i również wstała.

-Podrzucę wam rzeczy Sam'a wieczorem. -Odparłam ubierając kurtkę.

-Yhm.

Odwróciłam się w stronę salonu, gdzie na dywanie bawił się Sami razem z Josh'em, moim kuzynem.

-Sami, pożegnasz się z mamusią? -Zachichotałam, ukucnęłam i rozłożyłam ręce.

Mały podbiegł do mnie i wtulił swoje drobne ciałko w mój tors. Zostawiłam na jego szyi kilka pocałunków. Przez co lekko mnie odepchnął. Zaśmiałam się i wyszłam z domu.

Wsiadłam do mojego auta i odjechałam z pod rezydencji Andersonów. Pamiętam, kiedy wraz z bratem byliśmy mali i ktoś dzwonił do domofonu, rzucaliśmy tekst 'Dzień dobry, witamy w rezydencji Andersonów, w czym mogę pomóc?'. Później śmialiśmy się z reakcji przybyszy. Stare dobre czasy.

W szybko podjechałam pod niewieleki domek jednorodzinny i łapiąc za torebkę z niego wysiadłam. Weszłam do mieszkania i zapaliłam światło, gdyż niebo przybrało już ciemne barwy.

Z pokoju Sam'a zabrałam jego plecak, do którego włożyłam piżamkę i dwa zestawy ciuszków na zmianę. Odświerzyłam się w swojej łazience i wybiegłam z domu. Podjechałam do rodzinnego domu i czekałam, aż ktoś wyjdzie po rzeczy szatyna. Nie chciałam tam wchodzić i ponownie się z nim żegnać. Sam jest całym moim światem, oczkiem w głowie. Dla niego żyję.

Po odczekaniu kilku minut, obok mojego auta zjawił się Blake. Otworzyłam okno i podałam mu torbę.

-Gdzie teraz pędzisz? -Zapytał.

-Do Pattie. -Wzruszyłam ramionami.

-Ohh. Musimy kiedyś nadrobić to i owo. Dawno się nie widzieliśmy. Kocham Cię siostrzyczko. -Mruknął i pocałował mnie w policzek.

-Ja ciebie też. -Odparłam i zachichotałam.

-Mam nadzieję, że powiesz nam wkrótce kto jest ojcem twojego syna. Trzy lata trzymasz to w sekrecie, mała..

-Ojciec dziecka też nie wie. Tylko ja i Sam. Nawet nie próbuj z niego tego wyciągnąć. -Wskazałam na niego palcem.

-Spokojnie. Czekamy tyle lat, możemy poczekać jeszcze trochę. -Parsknął.

-Idź już. -Ponagliłam go.

Przewrócił oczami, ale skierował swoje cielsko z powrotem do środka. Westchnęłam i z piskiem opon odjechałam w bardzo dobrze znanym mi kierunku. Jechałam dość szybko, nie ukrywam że po wyprowadzce do LA, zaczęłam lubić ostrą jazdę.

Wystarczyło kilkanaście minut, żeby znaleźć się pod posiadłością Bieber'ów. Nie czułam się jak matka. W tym momencie obudziła się we mnie młoda Ronnie. Ta, która pędziła na każdą imprezę na której pojawiał się Justin. Gdy teraz na to patrzę, to myślę sobie 'boże, jaka ja byłam głupia'. No tak, latałam za chłopakiem, który nigdy nie raczył spojrzeć na mnie jak na obiekt zainteresowań.

Mimo ciąży, wyładniałam. Powiedzmy, że Sam sprawił, że moje życie wyglądało trochę lepiej. Nie malowałam się, stwierdziłam, że makijaż jest zbędny. Kiedy przestałam się upiękrzać, więcej facetów zaczęło się za mną oglądać. Czuję się wspaniale, ale nie myślę teraz o związku.

Poprawiłam kitkę, na usta nałożyłam tylko pomadkę przeciwochronną. Sprawi, że usta będą miały ten błysk i będą zdrowe. Wysiadłam z auta i ścieżką z małych kamyszków, ruszyłam w stronę drzwi. Odetchnęłam głęboko i zadzwoniłam dwa razy dzwonkiem.

-Już idę! -Usłyszałam znajomy głos kobiety za drzwiami i odgłos przekręcanego klucza.

W progu pojawiła się niska brunteka i zlustrowała mnie od stóp do głowy. Spojrzała na mnie i się zdziwiła.

-A pani to..? -Uniosła brew do góry i zarzuciła ręce na piersi.

-Ym, Ronnie Anderson. -Mruknęłam i przełknęłam ślinę.

-Ronnie? Nasza Ronnie?! -Ożywiła się i mocno mnie przytuliła.

Oderwała się ode mnie po paru minutach i zaprosiła mnie do środka. Zaczęłam się nerwowo rozglądać, idąc za Pattie do kuchni.

-Nie ma Justin'a. -Zachichotała, a ja odetchnęłam z ulgą.

Usiadłyśmy przy kuchennym blacie. Kobieta ukroiła kawałek placka i zrobiła dla mnie herbatę. Rozmawiałyśmy jak kiedyś. Opowiedziałam jej co się ze mną działo przez ten czas. Zapytała, to odpowiedziałam, oczywiście szeroko omijając temat Sam'a, mojego i Justin'a syna.

-Mamo, już jestem! -Krzyknął chłopak i trzasną drzwiami.

Nie minęło nawet trzydzieści sekund, a w kuchni znalazł się brązowooki i Alfredo. Justin zatrzymał swój wzrok na mnie, ale chyba mnie nie rozpoznał. Pattie cicho zaśmiała się pod nosem i pokiwała głową na boki, rozbawiona całą sytuacją, lecz mi nie było do śmiechu.

-Ronnie! -Na twarzy Floresa pojawił się szeroki uśmiech, po czym podszedł i mnie przytulił.

Justin patrzył na naszą trójkę zdezorientowany. Przenosił wzrok na każdego z nas, po kilka razy aż w końcu zatrzymał się na mnie.

-Kto to? -Skinął głową na mnie i spojrzał na swoją mamę, a potem na przyjaciela.

-Jak to kto?! To nasza Ronnie Anderson! -Parsknął uradowany Fredo.

DaddyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz