Sam w swoim życiu napotkał, bądź doznał, wielu rzeczy, których znienawidził. Na przykład, od dziecka strach wzbudzały w nim klauny. Te wielkie, karykaturalne bestie z domalowanym uśmiechem na pół twarzy i okrągłym, czerwonym, sztucznym nosem są po prostu stworzone do mordowania dzieciaków z zimną krwią, więc nic dziwnego, że ma do nich niewyjaśniony uraz! W dalszym, nastoletnim życiu zmagał się z odrzuceniem przez rówieśników i wiecznym odczuciem wyobcowania, którego tak nienawidził. Jednak jako dorosły człowiek i doświadczony łowca bardzo mało rzeczy, osób, bądź uczuć udało mu się zaksięgować jako „nienawidzę, trzymać jak najdalej ode mnie". Oczywiście znalazły się i takie okazy, jak chociażby Ruby, która odkręciła go sobie wokół palca, czy Lucyfer, pragnący zniszczenia świata, trochę ponad parę razy. Wciąż jednak młodszy z braci Winchester starał skupiać się na tych o wiele bardziej pozytywnych aspektach życia.
I o tyle ile naprawdę się starał, tyle zwykle na staraniach się kończyło. Jako osobnik blisko znający się z światem istot nadnaturalnych uważał, iż przeżył już wszystko. Wszystko, w sensie wszystko. Począwszy od widoku martwego ciała swojej dziewczyny, na płonącym suficie, przechodząc przez magiczne, fruwające wróżki z sutkami na wierzchu, kończąc na jego łazience, zajmowanej przez samego Boga, w której ten w najlepsze urządzał sobie koncerty pod prysznicem. Jednak nigdy by nie przypuścił, że złapie go coś tak pospolitego i przyziemnego, jak jesienna depresja. Przynajmniej tak starał sobie tłumaczyć nagły brak chęci na polowania, jedzenie, czy ćwiczenia, powracające co noc koszmary, przypominające mu o najgorszych momentach całego jego życia. Czuł się, jakby jego prywatna, indywidualna puszka Pandory otworzyła się właśnie teraz, we wrześniu.
Choć doskonale zdawał sobie sprawę, iż wszystkie te negatywne echa przeszłości już na zawsze pozostaną tylko wspomnieniami, nie mógł odpędzić od siebie poczucia winy za krzywdę najbliższych, która spadała na niego, jak krople deszczu po szybie impali, gdy tylko Dean wyciągał go siłą do sklepu. Wiele razy miał ochotę wysiąść z jadącego pojazdu, aby i on mógł poczuć rzekę lodowatej wody płynącej prosto z nieba, aby mógł zmyć z siebie to nieustające poczucie winy chociaż na chwilę. By na kilka minut dać odpocząć skołatanym nerwom i pozbyć się nadmiaru, a najlepiej wszystkich, myśli. Marzyło mu się tylko zasnąć w spokoju, bez przytłaczających myśli, nawracających koszmarów i tego cholernie ciężkiego głazu poczucia winy, który spoczywał na jego sercu, nieustannie pogłębiając, już i tak wielką, dziurę w jego wnętrzu. Nie uważał, że można mu z tym pomóc.
Kiedy kolejny raz rzucał się po łóżku, z gorączką, która była skutkiem jego, jakże krótkiego, spaceru w zdradliwej, wrześniowej pogodzie, czuł się jeszcze gorzej, niż w klatce z samym Diabłem. Wszystkie negatywne wspomnienia, każdy krzyk przepełniony bólem osoby, którą kochał, echem odbijały się w jego głowie, niczym zdarta płyta, która cały czas, monotonnie, była przez kogoś puszczana od nowa. Ból fizyczny aż tak mieszał się z tym psychicznym, iż cichą, prawie że niemą, prośbę o pomoc słychać było w samym Niebie. I o tyle, o ile większość Aniołów niezbyt przejęła się cichutkim, nieznanym głosikiem, o tyle on jeden gotów był zbiec z Nieba nawet na pieszo. Widząc zwijającego się z bólu Sama, jego serce zostało skruszone na kilka, mniejszych kawałków. Ten zwykle uśmiechnięty, pewny siebie, a momentami i sarkastyczny dryblas, teraz leżał skulony, z podciągniętymi kolanami pod brodę, zakryty kołdrą po samą szyję. Gabriel nie musiał podchodzić bliżej, aby wiedzieć, iż nie tylko zdrowie psychiczne jego ulubieńca cierpi. Wysoka gorączka, katar, kaszel i dreszcze mówiły same za siebie, chociaż nie był pewny, czy te ostatnie nie były spowodowane brakiem komfortu psychicznego młodego mężczyzny. Cichutko przysiadł na łóżku, tuż obok małej, zawiniętej pierzyną osoby i jednym dotknięciem jego gorącej twarzy odebrał mu cały ból. Jeden jego dotyk wystarczył, aby skołatane nerwy bruneta ucichły, a gorączka odeszła w zapomnienie. Sam był zaskoczony nagłą wizytą starego przyjaciela, niemniej jednak, wdzięczność bijąca z jego oczu wystarczyła sercu Anioła. Skrzydlaty przyjaciel podniósł rękę po raz kolejny, delikatnie ścierając resztki łez z polików łowcy, aby za chwilę wysłać mężczyznę w objęcia Morfeusza.