Characters: [T.I] [T.N], Sam Winchester, Dean Winchester, Lucyfer
Pairings: Sam Winchester x [T.I] [T.N]
Description: Sam opisuje pięć sytuacji, w których poczuł, że zakochuje się w [T.I].
¹¹⁹¹ ʷᵒʳᵈˢ
꧁꧂Pierwszy raz poczułem coś do ciebie, gdy po męczącym polowaniu postanowiliśmy zatrzymać się w motelu na trochę dłużej. Dean zniknął w drodze do sklepu, potrzebując natychmiastowo ciasta. Ty odpoczywałaś na swoim łóżku, w piżamie, z zamkniętymi oczami. Z mojego materaca miałem świetny widok na twoją delikatną, wręcz pergaminową skórę, która w świetle letniego, majowego słońca wyglądała jeszcze bardziej świetliście. Twój wyraz twarzy był tak subtelny i spokojny, jakby na świecie nie grasowało żadne zło, a ty sama przed chwilą wcale nie wykończyłaś jednego potwora. Patrząc na ciebie zaczynałem dostrzegać coraz więcej drobnostek, na które wcześniej po prostu nie zwracałem uwagi, takich jak idealny malinowy odcień twoich ust, czy sposób, w jaki marszczyłaś nos, poprawiając się na pościeli. Wszystko to, co zaobserwowałem oraz lekki nastrój porannego rozleniwienia, który wprowadzało coraz mocniej zaglądające do okna słońce, sprawiło, że coś wybuchło w mojej piersi i miałem ochotę położyć się obok ciebie i policzyć wszystkie piegi na twojej drobnej twarzy, a potem po prostu zasnąć z tobą w ramionach. Po chwili ten żar zniknął, jednak zostawił po sobie maleńki ślad, który palił mnie prosto w serce za każdym razem, gdy patrzyłem ci w oczy. Za każdym razem. Migotał jaśniej, gdy tylko rozświetlałaś mój dzień.
Drugi raz, gdy pomyślałem o tobie, jak o kimś więcej, aniżeli tylko przyjaciółce, miał miejsce, gdy mój umysł uległ zniszczeniu z rąk samego Lucyfera. Radość z odzyskania swojej duszy szybko zniknęła, a jej miejsce zastąpiło cierpienie, ból i zmęczenie. Byłem na absolutnych rezerwach sił życiowych, siedząc na białej pościeli zakładu dla psychicznie chorych, a ciągła obecność samego Diabła wcale mi nie pomagała. Jednak ty odwiedzałaś mnie codziennie, pomimo gorących sprzeciwów lekarzy i pielęgniarek. Byłaś przy mnie, po pare godzin dziennie. Nie oczekiwałaś, że będę z tobą żywo dyskutował o moim stanie, czy o czymkolwiek innym. Ty po prostu byłaś obok, przynosząc mi od czasu do czasu jakieś przekąski, abym wezbrał na siłach, czasem czytając mi moje ulubione książki, aby moje myśli skupiły się na czymś innym, niż dotychczas. Zdarzało się też, że spokojnym i cichym głosem opisywałaś mi jak minął twój dzień, jak poszło polowanie, na którym byłaś razem z Deanem, czy jak nakrzyczała na ciebie staruszka w sklepie. Zdarzało się też, że po prostu leżałaś przy mnie, pozwalając mi schować twarz w twoich ramionach. Mimo, że Lucyfer nawet wtedy nie był w stanie odpuścić, a ja wciąż go widziałem i słyszałem, przy tobie to wszystko było po prostu delikatniejsze. Każdy bodziec dochodził do mnie lżej, wolniej. Byłaś jak tarcza ochronna, przy której czułem się bezpieczny i kochany. Wtedy zapragnąłem już zawsze móc zasypiać i budzić się w twoich ramionach, a żar w moim sercu stawał się coraz gorętszy za każdym razem, gdy byłaś w zasięgu mojego wzroku.
Trzeci raz, gdy moje serce zabiło mocniej przy twojej osobie, oglądaliśmy jakąś bezsensowną komedię romantyczną, na którą namawiałaś mnie dobre pare dni. Początkowo nie miałem w planach się zgadzać, całe dnie i noce spędzałem na szukaniu śladów i tropów, gdzie może być mój, zamieniony w demona, brat. Poświęciłem się temu całkowicie, odkładając na bok swoje wszystkie potrzeby, nawet takie jak sen, czy porządne jedzenie. W końcu jednak ugiąłem się pod twoim proszącym wzrokiem i jednego wieczoru zabraliśmy się za oglądanie filmu. Był zabawny, ale kompletnie przesadzony i wręcz nierealny. Trochę zajęło mi zrozumienie, że zależało ci, abym go oglądał, żebym mógł śmiać się z niego i twojego gustu filmowego. W chwili, gdy pozwoliłem sobie na więcej luzu i roześmiałem się szczerze, pierwszy raz od dłuższego czasu, usłyszałem twój cichy chichot. Ten dźwięk sprawił, że zapomniałem o całym tym bałaganie na świecie, który wciąż czekał, aż go posprzątamy. Twój śmiech uspokoił moje skołatane nerwy i rozczulił serce, jak nic innego, a ten nieznośny żar w mojej klatce piersiowej znów dał o sobie znać.
Czwarty raz, gdy poczułem, że się w tobie zakochuje miał miejsce podczas jednego z polowań, na których zostałem ranny. Z początku każdy z nas uważał, że to prosta sprawa, nic wielkiego, coś, z czym radzimy sobie wręcz z zamkniętymi oczami. Szybko okazało się, że to nie mściwy duch, jak przypuszczaliśmy, a coś znacznie potężniejszego, coś, z czym nie byliśmy przygotowani walczyć. Rozdzieliliśmy się, każdy z naszej trójki poszedł w swoją stronę, mając osobne zadanie do wykonania. Mieliśmy spotkać się przy impali, tuż po wykonaniu swojej części planu. Nie zdołałem tam dojść, byłem ranny, straciłem wiele krwi i szczerze nie mam pojęcia, jak w ogóle udało mi się przejść połowę drogi powrotnej. Upadłem na ziemię z całkowitą świadomością, że prawdopodobnie umrę, jednak nie miałem siły, aby dalej iść, czy chociażby się czołgać. Byłem na granicy jawy, a snu, gdy mnie znalazłaś. Szybko opatrzyłaś mi rany i ruszyłaś w kierunku impali, wspomagając mnie na swoim ramieniu. Ledwo przebierałem nogami, modląc się, abym nie upadł, gdyż wiedziałem, że byłaś na wykończeniu sił i nie miałabyś możliwości podnieść mnie znów. Kazałem ci mnie zostawić. Miałaś wracać do Deana i wspólnie mieliście udać się do bunkra. Nigdy nie zapomnę twojego oburzonego i zrozpaczonego wzroku, jakim mnie wtedy obdarzyłaś. Nie skomentowałaś nawet moich słów, nie musiałaś, wiedziałem, że nigdy byś mnie nie zostawiła. Nie wiem jakim cudem, ale szliśmy dalej. Po drodze znalazł nas Dean, który przeszukiwał inną ścieżkę, bezskutecznie, więc zawrócił na tę. Pomógł ci mnie taszczyć i po chwili leżałem na tylnym siedzeniu impali, w drodze do szpitala. Zamykając oczy wciąż widziałem twój wzrok, który powodował gęsia skórkę na mojej skórze. Nie pozwoliłaś mi się poddać i nie pozwoliłaś mi zginąć. Żar w moim sercu zdawał się niemal spalać je od środka.
Piąty raz, gdy moje serce stanęło w płomieniach przez ciebie, miał miejsce, gdy pewnej nocy twoje pukanie wyrwało mnie ze snu. Nie czekałaś nawet, aż wstanę i otworzę ci drzwi, po prostu szybkim krokiem weszłaś i wślizgnęłaś się do mojego łóżka, tłumacząc, że miałaś straszny koszmar. Całe twoje drobne ciało drżało, a oczy wypełnione były łzami. Nie wiedząc co zrobić, po prostu przycisnąłem cię do siebie, mocno oplatając rękoma. Wtuliłaś się we mnie, jakby moje ramiona były jedynym bezpiecznym miejscem na świecie. Nie pytałem, co ci się śniło, choć oczywiście chciałem wiedzieć, ale zdawałem sobie sprawę, że w takim stanie nie było sensu cię o to pytać. Uspokoiłaś się, kiedy gładziłem dłonią twoje włosy, cicho szepcząc do ucha, że wszystko będzie dobrze, że jestem przy tobie i że nie pozwolę cię skrzywdzić. Świadomość, że to właśnie do mnie przyszłaś, gdy się czegoś bałaś, że to w moich ramionach czułaś się bezpieczna, to sprawiało, że żar, który dotychczasowo przy tobie odczuwałem zamienił się w ogromny pożar, który pochłaniał całego mnie. Niesiony gorącem w mojej klatce pocałowałem cię w czoło i powiedziałem, że cię kocham. Świadomość moim słów dotarła do mnie tuż po tym, gdy je wypowiedziałem, a pożar w moim sercu przemienił się w lodowate tornado. Nie chciałem niszczyć naszej przyjaźni, nie chciałem, abyś przez moje nieprzemyślane wyznanie, przestała czuć się przy mnie bezpiecznie. Po prostu nie chciałem tego wszystkie zrujnować. Odepchnęłaś ode mnie wszystkie negatywne myśli, gdy podniosłaś głowę i czule ucałowałaś moje usta. Potem po prostu spojrzałaś mi w oczy, a pożar w moim sercu rozgrzał mnie na nowo:
— Też cię kocham, Sam
꧁꧂
P.
CZYTASZ
𝐄𝐀𝐓 𝐏𝐈𝐄, 𝐊𝐈𝐋𝐋 𝐃𝐄𝐌𝐎𝐍𝐒
Fanfictionimaginy, one shoty, talksy, imagify i wszystko co możliwe, z bohaterami serialu 𝖘𝖚𝖕𝖊𝖗𝖓𝖆𝖙𝖚𝖗𝖆𝖑