18.

1.3K 69 67
                                    

~ Time skip. - Dwa lata później ~
Pov. Reader

Całe dwa lata magicznej pracy tutaj. Już nic mnie nie zdziwi w tej pracy! Dzieci siedzące na dwu metrowych szafach? Drobnostka! Scott z zespołem "dnia po"? Norma! Vincent dalej ubiegający się o moje względy? Codzienność! W sumie? Lubie tego pajaca. Praca w tym miejscu bez niego nie byłaby taka sama. Zawsze jakoś zabawniej, na zmianach dziennych, czy bezpieczniej, na "nockach".

Ustawialiśmy razem z fioletowowłosym stoliki, tak aby tworzyły jeden długi. Szykowała się kolejna rocznica pizzeri, a co za tym idzie? Impreza firmowa. Śmiesznie, bo byłam na tylko jednej, z której swoją drogą prawie nic nie pamiętam. Na drugą nie byłam w stanie przyjść z powodu choroby i Vincent został ze mną w domu. Argumentem było to, że jemu już te imprezy zbrzydły i zawsze jest tak samo, a ja potrzebuję opieki. Miło z jego strony. 
Kiedy Vincent zajmował się dmuchaniem balonów, ja mocowałam wstążki na lampach. Chciałam aby wyglądało to odrobine mniej szaro. Udało mi się uzyskać ten efekt.  W momencie, gdy fioletowowłosy próbował zawiązać balon, wyjełam z kieszeni szpilkę i przebiłam go. Śmiałam się jak głupia z jego pisku, a potem miny. Doskonale wiem o jego fobii do igieł, co często umiem wykorzystać na własny użytek. Puściłam mu oczko i pomogłam z kolorowymi balonami. To był bardzo uczciwy podział ról - on dmuchał, ja wiązałam. Prawie mi zemdlał przez to. Kazałam mu posadzić szanowne cztery litery na krześle i sama związałam baloniki na sznurze i przyczepiłam pod oknami. Sala wyglądała całkiem, całkiem. Uśmiechnęłam się i odwróciłam do chłopaka.
- I jak? - zagaiłam.
- No śliczna jesteś, jak zawsze. - rzucił rozmarzony.
- Słucham? Jasne, że ja jestem śliczna. Mi chodzi o balony! - podskoczyłam w miejscu.
- Twoje są na miejscu. - mruknął cicho i uśmiechnął się błogo.
- V-Vincent zboczeńcu! Chodziło to co dmuchałeś. Zobacz. Tam! - pokazałam palcem w stronę okien. Chłopak burknął coś niezrozumiałego pod nosem i wstał. Przytulił się poprostu do mnie i zaczął bawić moimi włosami. Urocze.
- Ile nam czasu zostało? - zapytałam Vincenta i zaciągnełam się jego zapachem. Lubiłam to robić i on doskonale o tym wiedział.
- Pięć minut. - powiedział, patrząc na srebrny, ciężki zegarek na nadgarstku.

Staliśmy ostatnie minuty w uścisku, czekając aż inni pracownicy się zejdą. Ja sama osobiście musiałam się iść przebrać do szatni ale najpierw nasi chłopcy. Ich jest przecież pięciu, a ja jedna. Zawsze, z uwagi na mnie, przebierają się szybciej.

Usłyszałam jedynie jak Mike woła białookiego, a ten wzdycha i puszcza mnie niechętnie. Śmieszne to wyglądało nie powiem. Oparłam się o ścianę i czekałam aż będzie moja kolej na wejście do szatni. Słyszałam ich głośne śmiechy, głównie Vincenta. Ten to głośny umie być. Opowiadali sobie jakieś głupoty. Wyszli równo i pokolei z pomieszczenia. Każdy z nichw koszuli innego koloru, z czarnymi spodniami i krawatem. Ładnie to wyglądało. Weszłam do środka.

Zaczełam się dusić od fali zapachów, jakimi zostałam uraczona. Dezodoranty i perfumy każdego z osobna, razem tworzyły istną komore gazową. Podbiegłam szybko i otworzyłam okno, stając na ławce. Okropne.

Otworzyłam swoją szafkę i zaczęłam rozpinać koszulę od munduru. Wewnątrz, na wieszakach czekały na mnie osobno, spodenki, rajstopy w czarno - białą kratkę, i koszula również z motywem kratki w tych samych kolorach. Przebrałam się szybko i otworzyłam szafkę Vincenta. Nigdy jej nie zamyka. Wyjełam z niej czarny, skórzany pas i wplotłam szybko w spodnie. Poprawiłam koszulę i wyszłam z pomieszczenia, gasząc światło.

Na sali zastałam całą naszą paczkę. Vincent z Mike'm przenosili dwa wielkie głośniki, Scott ustawiał na stołach przekąski, kieliszki i alkohol. Fritz nic nie robił, co nikogo chyba nie dziwiło. Jeremy bawił się nerwowo jednym z balonów, który pozostał na podłodze. Podeszłam do strachliwego chłopaka i usiadłam obok. Przytuliłam go mocno aby się uspokoił, co swoją drogą działało. Widziałam tylko przelotne, zazdrosne spojrzenie Vincenta. Podłączali właśnie całą elektronikę. Kto jak kto, Mike znał się na tym jak mało kto. To on mi tłumaczył przez telefon, co zrobić gdy w animatronikach przepalą się bezpieczniki. Moment później w głośnikach rozbrzmiała muzyka, wybrana przez naszego kochanego szefa - Scotta.

Po około dziesięciu minutach zebraliśmy się wszyscy wkoło "autoskładaka" (dużego stołu złożonego z paru mniejszych). Scott wziął butelkę z szampanem, nalał każdemu i rzucił z uśmiechem.
- Oto minął kolejny rok pracy naszej wspólnej tutaj. Dziękuję bardzo za sumienne wykonywanie obowiązków. - spojrzał wymownie na Vincenta obok mnie, na co parsknełam śmiechem. - Spędziliśmy wiele, przyjemnych i trochę mniej chwil. Mam nadzieję, że w przyszłym roku spotkamy się tutaj w tym samym składzie.  Wsz- czarnowłosemu przerwał nie kto inny jak białooki.
- Tak, Tak. Hip, Hip, Hurra! - rzucił znudzonym tonem. - Pijemy! - jak powiedział, tak zrobił. Przechylił kieliszek z bezbarwną cieczą i wypił na raz. Wszyscy się zaśmaliśmy i upiliśmy trochę, siadając na swoich miejscach.

Impreza trwała w najlepsze od trzech, może czterech godzin. Parę razy tańczyliśmy na parkiecie wszyscy razem, co wyglądało dosyć śmiesznie. Jednak Scott poprosił mnie, akurat mnie, ciekawe dlaczego, abym przyniosła od niego z gabinetu więcej alkoholu. Ruszyłam więc z kluczami w jego stronę. Nigdy swoja drogą tam nie byłam. Weszłam przez wielkie, brazowe i masywne drzwi i spojrzałam na skrzynkę z alkoholem. Jednak po chwili moją uwagę bardziej zwróciły stare gazety, na zimnym, metalowym biurku.  Podeszłam do nich i zaczełam czytać na głos nagłówki.
- " Morderstwo w okolicznej pizzeri. Zabito dwoje dzieci. Przypadek czy początek czegoś strasznego" - Na tej gazecie było czarno - białe zdjęcie mojego miejsca pracy.
- "Kolejne zaginęcia dzieci. Pizzeria owiana mgłą tajemnicy i grozy" - ułożyłam rękę na ustach w szoku.
- " Vincent Valentine podejrzany o całe zamieszanie". Vini?.. Jak to on? Niee. Na pewno jakiś przypadek.
- V. Valentine uniewinniony i wypuszczony ze względu na brak, obciązających go, dowodów". -Cofnełam się i opadłam na krzesło. W drzwiach po chwili stanął on. Vincent, spojrzał na mnie, a potem na gazety.
- Nie powinnaś tego czytać. - powiedział do mnie poważnym tonem i podszedł do mnie. Oparł się o biurko i nachylił nademną.
- To są głupoty Tościku. Nikt nie udowodni mi winy. - spojrzał w moje oczy, a w tych jego nie mogłam odnaleźć żadnej emocji. Przełknęłam głośno ślinę, na co ten się uśmiechną szeroko.
- Chodź ślicznotko. Czekają na nas na sali. - wziął szkrzynkę i wyszedł, a ja chwilę po nim, będąc nadal w ciężkim szoku.

A CO JAK TO NAPRAWDĘ ON?

Hello everybody,
Proszę bardzo 1015 słów z okazji iż mnie nie było. Mam nadzieję, że dobrze się to czytało. Chylimy się ku końcowi z naszym opowiadaniem kochani!

Fioletowa Misja ||Five Night's At Freddy's (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz