~ 1 ~

6.7K 137 63
                                    

 

Liam

 

Siedziałem w gabinecie i analizowałem wszystkie dokumenty jakie dotarły właśnie z działu finansowego.

Byłem już zmęczony tym tygodniem. Połowa listopada to był zawsze początek bardzo trudnego okresu. Nie dość, że bieżąca praca, której było dostatecznie wiele, to w dodatku podsumowania całego roku oraz plany i prognozy na rok kolejny. Pomijam już, że niedługo miał być okres świąteczno-noworoczny, więc skład pracowników miał być okrojony, to w dodatku dni świąteczne zawsze firma dawała nam wolne, żebyśmy mogli je spędzić z rodzinami, a nie w pracy.

Większość się z tego cieszyła, jednak nie ja.

Ja nie miałem własnej rodziny -takiej założonej przez siebie, typu żona i dzieci. Nie miałem dziewczyny, narzeczonej ani innej kobiety, która by przy mnie była w te szczególne dni.

Moi rodzice zawsze byli zamożni, więc często podróżowali, a święta były ku temu kolejnym powodem. Moja siostra i brat, którzy mieszkali w innym stanie, mieli już swoje rodziny, więc ten czas spędzali z nimi. Nieczęsto się widywaliśmy, jednak żadne z nas z tego powodu nie ubolewało, bo jakiś czas temu, trochę się poróżniliśmy. W tym roku, tak jak w poprzednie lata, nie chciałem im się narzucać, więc te dni były dla mnie raczej samotne.

- Siema stary – krzyknął mój przyjaciel i rozsiadł się na fotelu na przeciwko mnie. – Idziemy dziś z chłopakami do klubu. Śmigasz z nami?

Tak, to trzeba było przyznać: nie miałem w pobliżu rodziny, ale miałem kilkoro naprawdę dobrych przyjaciół: Jacob, Thomas i Sheldon. Z Jacobem razem pracowaliśmy, to znaczy w tej samej firmie. On był dyrektorem marketingu, a ja finansowym. Jak tylko dowiedziałem się o vacacie, postanowiłem ściągnąć go do tej roboty. Wiedziałem, że jest dobry, a dobrze było mieć kogoś bliskiego i zaufanego w pobliżu.

- Może to i nie jest głupi pomysł. Gdzie idziecie?

Z chłopakami imprezy były różne. Raz bawiliśmy się świetnie, a innym razem było po prostu okay. Jednak nigdy nie było nudno czy drętwo. A ja chyba właśnie tego potrzebowałem. Potrzebowałem naprawdę dobrej zabawy.

- Podobno otwierają dziś jakiś nowy klub. – Pochwalił się Jacob. – Ale Adi załatwił od kumpla z pracy wejściówki dla Vip, więc nie musimy zawracać sobie głowy rezerwacją.

I właśnie teraz ten pomysł spodobał mi się jeszcze bardziej.

- Podjadę do ciebie o dwudziestej – rzuciłem błyskawicznie podejmując decyzję.

- Jasne. – Jac wstał i wychodząc rzucił w przelocie: – Do zobaczenia.

Byłem zajebiście zmęczony ostatnimi dniami i najchętniej położyłbym się do łóżka i przespał cały weekend, ale odreagowania również potrzebowałem. Każdy musiał się czasem zresetować, żeby nie zwariować. Ja się od innych tym zupełnie nie różniłem. Popatrzyłem jeszcze przez chwilę na drzwi, za którymi zniknął Jac i ponownie utonąłem w cyfrach.

Pochłonięty pracą, zupełnie nie czułem upływu czasu. Gdy poczułem zmęczenie i szczypanie oczu, zerknąłem na zegarek. Zaczęła zbliżać się osiemnasta, więc szybko pochowałem dokumenty do szafki i wyszedłem z biura.

Oczywiście znowu za długo siedziałem przy papierach i przegapiłem godzinę wyjścia.

Nie miałem dużo czasu, bo niespełna dwie godziny musiały wystarczyć mi na powrót do domu, uszykowanie się i dojechanie do Jacoba. Biorąc pod uwagę standardowy ruch na drogach, dojazd do domu i kumpla, miało zabrać mi ponad półtorej godziny, więc na wyszykowanie się nie pozostawało mi go za wiele.

Szansa [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz