Liam
Było jeszcze wcześnie po tym jak mój przyjaciel opuścił moje mieszkanie. Czułem, że muszę się przewietrzyć, więc przebrałem się w ciuchy sportowe i poszedłem do parku pobiegać. Ruch zawsze sprawiał, że mi się lepiej myślało.
Po godzinnym wysiłku przysiadłem na tej samej ławce, na której siedzieliśmy z Sus dnia poprzedniego. Tak bardzo chciałem z nią swojej przyszłości, a teraz sam nie byłem pewny czy to było w ogóle możliwe.
- Chyba naprawdę masz dużo spraw na głowie, skoro jesteś aż tak zamyślony i przybity.
Z rozmyślań wybudził mnie głos Sus. Serce zaczęło mi bić szybciej i czułem zdenerwowanie. Podniosłem wzrok i dostrzegłem przede mną dwie osoby.
- Cieść Lam – przywitał się chłopiec.
Uśmiechnąłem się smutno i podałem mu rękę na przywitanie.
- Cześć mały – odezwałem się w końcu na co on przymrużył swoje oczka.
- Nie jeśtem maly – odpowiedział z pretensją i wyrwał mi z dłoni swoją rączkę.
- Przepraszam, już się poprawiam. Witaj Olivierze, witaj Susanne. Miło was widzieć – powiedziałem raczej bez przekonania, choć teraz nie było mi wcale przykro, że znowu się widzimy.
Chłopcu szybko przeszło, bo od razu się uśmiechnął i chyba przyszedł mu do głowy jakiś pomysł, bo zaczął dziwnie mi się przyglądać.
- Lam? Psyjdzies na impleze?
Spojrzałem na chłopca a później na Sus, nie bardzo wiedząc, co chłopak miał na myśli.
- Olivierku – zwróciła się do niego ciocia – Liam na pewno jest za bardzo zajęty, żeby być na dzisiejszej imprezie.
- Jakiej imprezie? – spytałem zaciekawiony, choć nie bardzo miałem ochotę na zabawę, co innego spotkanie z nimi, a co innego impreza.
Susanne spojrzała na mnie i nie bardzo wiedząc jak wybrnąć z sytuacji, zaczęła się tłumaczyć.
- Mama Oliviera co roku urządza przyjęcie. Takie jakby przedświąteczne dla niego i przyjaciół. Wiesz, w święta każdy raczej spotyka się z rodziną, a żeby każdy mógł spędzić świąteczną kolację z tym wspaniałym mężczyzną, to ona robi taką przed-przedświąteczną imprezkę.
Chłopiec musiał mieć naprawdę fajną mamę, skoro robiła to wszystko dla niego i przyjaciół.
- Fajnie – stwierdziłem i zacząłem się zastanawiać czy ja kiedykolwiek takie miałem.
- Psyjdzies? – wyseplenił chłopiec i zrobił prosząca minkę.
Rozumiałem podejście i chęci Oliviera, ale nie chciałem się wpraszać jako zupełnie obcy człowiek, na spotkanie bardzo bliskich sobie ludzi.
- Nie sądzę, żeby twoja mama była zadowolona. W końcu się z nią nie znamy. Poza tym na pewno wszystko przygotowane jest dla konkretnej liczby gości, wiesz, nie chciałbym przeszkadzać.
- Ja cie źnam. Ciocia cie źna.
Olivier próbował mnie przekonać, a ja kompletnie nie wiedziałem co mu odpowiedzieć.
- Wiesz – odezwała się do mnie Sus – w sumie po to dzwoniłam. Chciałam cię zapytać czy poszedłbyś ze mną. Ale rozumiem, że masz dużo na głowie, więc nie chcę ci burzyć planów.
Susanne bardzo zaskoczyła mnie, że chciała mnie tam zabrać. To w końcu miało być spotkanie w wąskim gronie, więc mnie raczej nie powinno tam być.
- Plose!!! – Oli nie odpuszczał, a widząc łezki w jego oczkach, zrobiło mi się go żal.
- Dobrze – zgodziłem się – ale nie mam prezentu.
- Ale Oli nie potrzebuje prezentu, tylko twojej obecności, prawa?
- Tak! Supel! Lam psyjdzie! Lam psyjdzie! – Chłopiec cały w skowronkach, zaczął podskakiwać i klaskać w rączki. Później dalej tak wykrzykując, pobiegł na plac zabaw.
- Jesteś pewny? – zapytała zarumieniona Sus. – Nie chcę cię naciskać, więc jeśli...
- Nie. – Przerwałem jej. – Chętnie pójdę. O której to jest?
- O siedemnastej. Ja teraz opiekuję się małym, żeby jego mama mogła na spokojnie wszystko uszykować. Później zabieram go do mnie, więc możesz przyjechać do mnie o szesnastej trzydzieści i pojedziemy razem. Jeśli chcesz oczywiście.
- To jesteśmy umówieni – potwierdziłem i poczułem, że muszę powiedzieć jej coś więcej. – I przepraszam, że nie odebrałem i nie oddzwoniłem. Naprawdę nie bardzo mogłem.
- Spokojnie – zapewniła mnie. – Nie ma problemu.
Uśmiechnąłem się do niej i objąłem ją ramieniem. Siedzieliśmy tak przez chwilę i obserwowaliśmy wojaże Oliviera.
- Sus – zwróciłem się do niej po jakimś czasie – będę się już zmywał, ale przyjadę po was punktualnie.
- Jasne. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia Oli! – krzyknąłem do chłopca, na co on tylko pomachał mi ręką i wrócił do swojej zabawy.
Po opuszczeniu parku, wróciłem do siebie i pojechałem do najbliższego sklepu z zabawkami. Kupiłem chłopcu sterowany samochód i poprosiłem ekspedientkę o zapakowanie go na prezent. Paczkę schowałem do bagażnika i wróciłem do mieszania, żeby się uszykować na wieczór.
Susanne nie uprzedziła mnie o stroju, ale skoro to miała być jakaś impreza przed wigilijną, to ubrałem czarne jeansy i białą koszulę. Napisałem do Jacoba, że będę niedostępny dzisiejszego wieczoru, bo spotykam się z Susanne i wyszedłem z mieszkania.
Punktualnie stawiłem się pod adresem dziewczyny i czekałem, aż do mnie zejdą. Gdy tylko ich zobaczyłem, podszedłem do Sus, zabrałem fotelik chłopca i zamontowałem go w aucie. Nie udało mi się to za pierwszym razem, ale na szczęście za drugim razem zrozumiałem o co chodziło.
Jak już wszyscy siedzieliśmy na swoich miejscach, odpaliłem silnik i ruszyłem według wskazań nawigacji. Podczas jazdy nie mogłem narzekać na ciszę. Chłopiec był tak podekscytowany, że cały czas coś opowiadał. Co prawda mało co z tego rozumiałem, ale i tak przyjemnie było słuchać jego słodkiego głosiku.
Gdy zaparkowaliśmy przed tym samym budynkiem, pod który podwoziłem Sus po seansie w kinie, wyszliśmy z samochodu. Podszedłem do bagażnika, wyjąłem z niego paczkę dla małego i mu wręczyłem.
- To dla ciebie Oli.
- Naplawde?! – Olivier spojrzał na mnie niedowierzając, a już po chwili szczęśliwy zaczął krzyczeć.: – Supel!
- Oli – wtrąciła się Sus. – Coś się chyba mówi?
- Dzięki Lam!
- Nie ma sprawy – powiedziałem, po czym wziąłem chłopca na ręce i poszliśmy w stronę drzwi.
Chłopiec koniecznie chciał pobawić się dzwonkiem do drzwi, więc się na chwilę przysunąłem, żeby mógł ze dwa razy wcisnąć guzik. Sus nie czekała jednak na zewnątrz, tylko sama otworzyła drzwi i weszła do środka. Mi nie pozostawało nic innego, jak z chłopcem na rękach również wejść do mieszkania.
- Hej! Już jesteśmy! – Susanne oznajmiła nasze przybycie i pokazała ręką żebym szedł za nią.
- W kuchni! – ktoś odkrzyknął, a Oli zaczął krzyczeć:
- Mama! Mama! Ziobać!
Na podekscytowany okrzyk chłopca, zza ściany jakiegoś pomieszczenia, wyszła kobieta.
- Co tam masz kochanie? – zapytała uśmiechając się szeroko do chłopczyka.
CZYTASZ
Szansa [ZAKOŃCZONE]
RomanceKażdy w życiu popełnia błędy. Jedne są większe, inne drobne. Jedne nic nieznaczące, takie które da się naprawić, a inne niestety zamieniają nasz świat. Jeden dzień, jedna chwila, jeden czyn, jeden błąd. Niby tak niewiele, a tak znacznie zmieniło m...