1. Miłosierdzie

1.1K 97 25
                                    

Jego oddech zamieniał się w kłęby pary w starciu z mroźnym, bezlitosnym powietrzem.
Palce całkiem mu zesztywniały a mięśnie zdrętwiały.
Płatki śniegu opadały powoli na jego ramiona i włosy, kiedy czaił się w mrocznym leśnym zaułku w towarzystwie Issaca, Jace'a i jeszcze dwóch łowców, bodajże braci.

Alec nigdy nie czuł potrzeby obcowania z kimkolwiek z tej grupy. Pomimo tego że razem walczyli, trenowali i mieszkali w Instytucie chłopak trzymał ich na dystans. Zawsze ciężko mu było poznawać nowych ludzi, zaprzyjaźnić się z kimś, a towarzystwo łowców,którzy byli z całego serca przekonani co do swojej nieomylności i wyjątkowości, nie ułatwiała zadania.

Alec pamiętał tylko że jeden z braci, ten wyższy, złamał mu rękę podczas treningu,a tamten drugi czerpał z tego chorą satysfakcję. To było jakieś dwa lata temu, a on podpadł parę razy. Szczerze mówiąc zaczęło się od tego że kiedy przybyli tu po wojnie wyśmiali Aleca, a konkretniej broń jakiej chłopak używał.
Łuk to była jedyna rzecz, która naprawdę mu się podobała. Kochał łucznictwo. Jednak czymże jest łuk w oczach takich samców alfa? Niczym. Wyśmiali go że łuk to nie broń dla mężczyzny że nim się nie obroni.
Potem było gorzej, ale Alec nie należał do ludzi, którzy by narzekali na swój los. Uważał że dobrze się dzieje. Nie upilnował Isabelle, to może cierpieć. Oto jego  kara.

Teraz jednak odłożył kpiny, obelgi i ból na bok. Był na patrolu i powinien się skupić.

—Wejdę wyżej—Oznajmił reszcie, poprawiając kołczan.—Zawsze lepiej mi się celuje jeśli mierzę z góry.

Bracia parsknęli cicho a  Issac wzruszył ramieniem.
—Tylko się nie połam.—Ostrzegł i wrócił do obserwowania ściany drzew.

Alec spojrzał na swojego parabatai. Jace stał odwrócony do niego bokiem. Nawet nie mrugnął na słowa chłopaka.
Lightwood podszedł do niego i chciał coś powiedzieć, jednak Herondale spojrzał na niego beznamiętnie.
—Nie narób kłopotu. Wiecznie się tylko plączesz pod nogami.—Warknął.

Od kilku miesięcy tak wyglądały wszystkie ich rozmowy. Jace cierpiał i Alec doskonale to czuł przez łączącą ich więź.  Jednak Herondale także powinien czuć jak jego słowa ranią Lightwooda.
Chłopak próbował go zrozumieć. Chciał pomóc na wiele różnych sposobów. Jednak za każdym razem był odtrącany. Odrzucany przez Jace'a, Isabelle i rodziców. Wszyscy cierpieli, wszystkim należała się wyrozumiałość a Alec musiał to wszystko znosić. Wytrzymaywać obelgi na treningach i patrolach, fochy rodzeństwa i gniew rodziców, własne humory i problemy całego świata. Czasem miał wrażenie że więcej nie dźwignie. Był w końcu tylko jednym, słabym i beznadziejnym w dodatku łowcą. Jednym smutnym Alecem.
Co on mógł?

Wspiął się na wysoki dąb i znalazł wygodną podpórkę z dwóch grubych konarów. Przygotował łuk i skorygował pozycję. Jeżeli w pobliżu były wilkołaki, jak donosiły patrole, z pewnością je wypatrzy.

Czekali długo. Na długich czarnych jak smoła rzęsami Aleca co rusz osiadały upierdliwe płatki śniegu i chłopak musiał co chwilę mrugać.
Jednak jeśli Lightwood, choć na chwilę, wyłączył w swojej głowie tryb łowcy i pozwolił wyjrzeć, zza blokady umysłu, wyobraźni to mógł wtedy z całą stanowczością przyznać że widok był piękny. Śnieżnobiała kołderka pokrywała korony wysokich drzew a biel wszystkiego dookoła niemal raził w oczy. Lekki mroźny wiatr hulał między konarami i co chwila stracał śnieg z gałązek. Mroźna zieleń świetnie współgrała z rozbrajającą bielą i chłopak musiał naprawdę się wysilić, żeby wpuścić  z powrotem na pierwszy plan tryb łowcy. Tryb odpowiedzialny za przetrwanie.

Drzewa jakieś trzy metry dalej. Na dół ma jakieś cztery metry, najbliższa gałąź udźwignie go  bez problemu jeśli...

Tak. Właśnie tak powinien myśleć łowca.  Praktycznie, skrupulatnie, konkretnie.

W mroku {Malec}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz