Wyprawa do serca Afryki

17 2 7
                                    

Dzień 3

W trakcie dopakowywania ostatnich rzeczy do bagażu podręcznego, przygotowywania się do opuszczenia hotelu a w jego trakcie targały mną różne emocje. Z jednej strony było mi zwyczajnie smutno ze względu na koniec pobytu w tym jakże cudownym miejscu... jednak z drugiej czułem podekscytowanie, emanujące szczęście, ponieważ w niedługim okresie czasu czekały na mnie inne, nowe, zapewne tak samo wprawiające w zachwyt przygody, czy atrakcje. 

Krótko po tym, zakluczyłem drzwi hotelowego pokoju, a następnie z walizką u boku oraz marudzącym Carlosem, skierowałem się do holu. W owym pomieszczeniu ustawiliśmy nasze manatki w wyznaczonym miejscu, tuż przy ścianie, podchodząc do recepcji i oddając klucz. Kolejno poszliśmy w stronę cudownie pachnącego bufetu. Lecz tym razem zdecydowałem się na zaprzestanie eksperymentowania z jedzeniem, zjadając zwykłe jajka sadzone z bekonem, a także wypijając zastrzyk energii w postaci czarnej kawy. 

Zanim się obejrzałem, ponownie zająłem miejsce na pokładzie samolotu, zapinając pasy bezpieczeństwa. Chwilę później podniebna maszyna bez szwanku wzbiła się w powietrze, a ja na nowo z błyskiem w oczach obserwowałem otoczenie za oknem. Lot, dokładnie jak za pierwszym razem minął przyjemnie, bezpiecznie. Rozmawiałem z Carlosem na przeróżne tematy. Przez sport aż po politykę. Obejrzałem ciekawy film akcji, słuchałem ulubionej muzyki. 

Tuż po wylądowaniu, zderzyłem się ze świeżym, zdecydowaniem o wiele wilgotniejszym  powietrzem niż w Egipcie. Na pierwszy rzut oka wokół mnie znajdowało się o wiele więcej zieleni, w porównaniu do piaskownicy na północy, krajobraz także znacznie się różnił.  Ale nie było to pierwsze zaskoczenie, ponieważ elementem, na który szczególnie zwróciłem swoją uwagę okazał się stary, czerwony autobus. Kilkuminutowy przejazd nim dostarczył mi niezapomnianych wrażeń. Pomijając fakt wyboistych dróg, przez które owy pojazd podskakiwał, widoki za szklaną szybą odzwierciadlały prawdziwość, jak i piękność tego miejsca. A dostrzegalne różnice pomiędzy stolicami Kenii oraz Egiptu, zachwyciły mnie do tego stopnia, iż nie byłem w stanie oderwać od nich wzroku. 

Pobliskie okolice na dosłownie każdym kroku ozdabiały pnące się ku górze drzewa, gęste lasy... co w Kairze było nieosiągalne, tam jedynie rosły palmy, czy daktylowce. Ustrój ulic też był inny. Po prostu wszystko naokoło zdawało się być chaotyczne, zdezorganizowane, ale przez to niezwykle ciekawe, intrygujące. Owe miasto przypadło mi niezmiernie do gustu, wydawało się lepsze, żyjące własnym, nieskoordynowanym planem. Urzekał mnie cały, panujący chaos, zamęt, bo to właśnie rozróżniało Nairobi od miast europejskich. Energia płynąca, niemalże wylewająca się z tego miejsca naładowała mnie w pełni, a byłem tutaj zaledwie chwilę. 

Gdy dotarliśmy do mającego swoje lata hotelu, wszędzie panowała niespotykana, jedyna w swoim rodzaju atmosfera. Jednak, kiedy tylko dostrzegłem w hotelowej restauracji stół pełen dań typowych dla tego kraju... otworzyłem usta ze zdziwienia. Jedzenie zdawało się na ekstremalnie egzotycznie. Z lekkim wahaniem skosztowałem nyama choma, czyli pieczeń z kozy, przygotowanej na otwartym ogniu, jak również matoke - tłuczone, gotowane zielone banany. O dziwo wszystko mi posmakowało, wprawdzie naprawdę się najadłem. Byłem z tego faktu niezmiernie zadowolony, a na myśl o przyszłych dniach w tym terenie... tak, też nie mogłem się doczekać. 

Lwie Serce Opowieści z MiraculumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz