Dzień 4
Na dworze słońce dopiero powoli zaczęło wynurzać się znad horyzontu przez co niebo pokryło się pięknymi kolorami zieleni i żółci. Jednak ja wtedy jeszcze smacznie spałem wraz z większością ludzi w stolicy Kenii. Gdy nagle po pokoju rozniósł się bardzo głośny dźwięk dwóch różnych budzików w telefonach. Jeszcze z zamkniętymi oczami spróbowałem wyłączyć budzik ale za żadne skarby nie mogłem wyczuć telefonu. Zmusiłem się do otwarcia oczu ale na szafce nocnej nie ujrzałem mojego telefonu. Przetarłem pośpiesznie oczy i przypomniałem sobie co zrobiłem wczorajszego wieczoru. A mianowicie umówiłem się z Carlosem że odstawimy telefony z dala od zasięgu naszych dłoni aby mieć pewność że wstaniemy o piątej rano. Po tej retrospekcji spojrzałem na łóżko mojego przyjaciela a on leżał w nim dalej nie robiąc sobie nic z okropnego hałasu. No cóż nie pozostawił mi wyboru ponieważ muszę go obudzić. Bo nie pozwolę aby ominęła go chyba najlepsza część wycieczki. Wstałem więc z łóżka i poszedłem jak zombie po nasze telefony. Gdy je znalazłem a nie było to trudne przez okropny hałas. To od razu wyłączyłem oba alarmy bo doprowadzały mnie do białej gorączki. A teraz pytanie jak go obudzić bo mam dwa wyjścia. To miłe albo to z udziałem wiadra wody. Ale najpierw spróbuję tego miłego. Podszedłem do jego łózka i zacząłem go szturchać i krzyczeć
-Wstawaj ty śpiochu!- Na szczęście zadziałało i obudził się przez co nie musiałem używać drugiego sposobu.
-Już wstaje!
-To dobrze bo jeszcze chwila a zrobiłbym ci drugiego śmigusa w tym roku.
Po tych słowach szybko wygramolił się z łóżka i zaczął się ogarniać. A ja poszedłem za jego przykładem. Przez ten czas było słychać tylko nasze kroki, płynącą wodę z kranu oraz rosnący szum na ulicy i od czasu do czasu ziewanie jednego z nas. W pełni gotowi do drogi byliśmy o godzinie szóstej a to znaczyło że nie zostało nam dużo czasu na zjedzenie śniadania. Nie czekając więc dłużej wzięliśmy nasze bagaże i w pośpiechu zeszliśmy do recepcji. Tam odstawiliśmy torby i plecaki po czym poszliśmy do restauracji. Gdy do niej weszliśmy to przy stołach siedzieli już chyba wszystkie osoby z naszej grupy i co gorsza kończyli już śniadanie! Wziąłem więc szybko tackę z talerzykiem i kubkiem do którego wlałem pierwszą lepszą herbatę która stała na stole. A na talerzyk nałożyłem coś co wyglądało jak pączek. Następnie usiadłem przy stole i po chwili dołączył do mnie Carlos który nałożył sobie tosty z serem. Nie rozmawiając z nim skosztowałem mojego pączka który jak później sprawdziłem nazywał się mandazi po czym popiłem go herbatą a raczej przesłodzoną bawarką. Była to chai czyli typowa kenijska herbata która jednak nie podbiła mojego serca ponieważ była znacznie za słodka. Jednakże nie miałem za dużo czasu zastanawiać się nad smakiem śniadania bo dochodziła szósta trzydzieści a to oznaczało że za chwilę zaczyna się zbiórka przed hotelem. Na szczęście zdążyliśmy na nią. Nasz przewodnik przypominał nam jak się nie zachowywać podczas safari a w tym czasie nasze rzeczy były pakowane do dwóch busów z szyberdachami. Gdy przewodnik skończył tłumaczyć zasady to podzielił nas na dwie mniejsze grupy. Ja i Carlos trafiliśmy wraz z siedmioma innymi osobami oraz przewodnikiem do pierwszego busa natomiast pozostali do drugiego. W naszym busie było na prawdę dużo miejsca a na dodatek udało mi się zająć najlepsze miejsca. Gdy reszta zajęła swoje miejsca busy ruszyły przed siebie. Zanim jednak zaczęło się safari to musieliśmy dojechać na teren rezerwatu w Kenii. A zajęło to aż półtorej godziny. Ale przynajmniej odkąd wyjechaliśmy z miasta to widoki za szybą robiły wrażenie. W oddali było widać góry które w tym świetle wydawały się wyższe niż w rzeczywistości natomiast bliżej nas piętrzyły się żółto zielone trawy oraz akacje i inne mniejsze drzewa. I od czasu do czasu pojawiały się też olbrzymie baobaby. O których rozgadał się nasz przewodnik i zmienił temat dopiero kiedy przekroczyliśmy granice rezerwatu. Z początku nic się nie zmieniło jednak po chwili po prawej stronie pojawiło się jeziorko a w nim kąpały się hipopotamy. Kierowca zwolnił oraz otworzył szyberdach aby każdy lepiej mógł zobaczyć zwierzęta. Jednak zanim wychyliłem się przez otwór w dachu to wziąłem z plecaka lornetkę i telefon. Najpierw zrobiłem im zdjęcie a następnie zacząłem im się przypatrywać przez lornetkę. Ale nie było to porywające widowisko ponieważ wszystkie spały po nocnej aktywności.
-Spore są te hipcie co nie Leon.
-No są całkiem duże szkoda że śpią.
-Może to i lepiej. Przynajmniej nie stratują naszych busów.
-Masz trochę racji. Bo ważą one ponad tonę i potrafią biegać ze 30 kilometrów na godzinę oraz potrafiły by odgryźć ci rękę za jednym razem.
-Skończyłeś się już popisywać swoją wiedzą?
-Tak a co?
-Nic nic.
-Dobra wiem trochę się przemądrzyłem ale co ja poradzę że lubię rzucać ciekawostkami.
-Nie no żartowałem. A to z odgryzieniem ręki ty tak na serio?
-No tak. Trzeba na nie uważać szczególnie wtedy gdy zaczyna brakować miejsca w jeziorach bo samce robią się wtedy strasznie agresywne.
-Tego nie wiedziałem o nich.
-No widzisz człowiek uczy się codziennie nowych rzeczy.
Gdy wszystkim znudziły się już hipopotamy ruszyliśmy dalej. Okolica w dalszym ciągu była cudowna i od czasu do czasu można było usłyszeć śpiew ptaków oraz ryki setek zwierząt.
Ryki zaczęły się nasilać i po kilku minutach ujrzeliśmy ogromne stado gnu oraz trochę mniejsze stado antylop stłoczone obok siebie przy korycie rzeki. Busy zatrzymały się po jej drugiej stronie. I wszyscy wpatrywali się w ogrom zwierząt. Zrobiłem im kilkanaście zdjęć i gdy sięgałem po lornetkę zawieszoną na mojej szyi zobaczyłem krokodyla czającego się na jedną z antylop. I zanim zdążyłem mrugnąć to ,,skoczył" on na swoją ofiarę i chwycił ją za szyję swoją paszczą. Zrobiła się tam wielka zawierucha, krokodyl zaczął się obracać wokół własnej osi wyrywając fragmenty mięsa a do niego przyłączały się pozostałe gady. Na brzegu też przez chwilę było niespokojnie ale po chwili ssaki wróciły do picia wody stwierdzając że drapieżniki najadły się tym co upolowały.
-To było szybkie.-Powiedziałem.
-No i to bardzo. A jeszcze jakie widowiskowe.
-I to było coś na co czekałem. W końcu jakaś akcja i adrenalina.
-Ten krokodyl zrobił to z taką gracją i prędkością że ta antylopa nie miała żadnych szans.
-Fakt ale zdarza się że udaje im się uciec.
-Gdyby tak nie było to żadna by się nie ostała.
-Bez przesady.
-No trochę przesadziłem. Ale przynajmniej trochę się pośmialiśmy.
-Prawda Haha.
Po tym jakby na to nie patrzeć widowisku ruszyliśmy powoli w dalszą drogę. Naszym pierwszym przystankiem jak poinformował nas przewodnik miała być restauracja po środku sawanny z pięknym widokiem na nią. W drodze do niej zobaczyliśmy jeszcze małpki, strusie oraz nosorożca przez co dojazd zajął trochę dłużej ale warto było. Ponieważ zobaczyliśmy te zwierzęta na prawdę z bliskiej odległości. Małpki na przykład wdrapały się na busa i przeskiwały z głowy na głowę oraz „prosiły" o coś do jedzenia. Gdy je dostały to opuściły pojazd a my mogliśmy odjechać ale przez cały ich pobyt śmiechom nie było końca i dużo osób nie mogło go opanować nawet wtedy gdy małpki już sobie poszły. Natomiast strusie przeszły tuż obok busów nic sobie nie robiąc z ich obecności. Ostatni był nosorożec jednak on leżał kilkanaście metrów od drogi w cieniu. Do tego był odwrócony do nas tyłem dlatego ten postój był wyjątkowo krótki. Do restauracji dojechaliśmy przed 14 i faktycznie z jej tarasu rozpościerał się cudowny widok. Spodziewałem się że będzie to taka zwykła restauracja przy hotelu ogólnie nic ciekawego jednak jak przekonałem się już kilka razy w tym tygodniu mogę spodziewać się dosłownie wszystkiego. Czemu tak piszę? Ponieważ okazało się że to dwu gwiazdkowa restauracja prowadzona przez jednego z najlepszych szefów kuchni w Afryce! Ale i tak to było nic w porównaniu do tego co dostaliśmy do jedzenia. A było to menu degustacyjne inspirowane sawanną! Do tej pory nie mogę ustalić co dokładnie zjadłem ponieważ było to tak abstrakcyjne. Co nie znaczy że było złe. A wręcz przeciwnie ponieważ czegoś takiego nigdy wcześniej nie jadłem i po prostu nie jestem w stanie oddać tego słowami jakie dobre to było. Nie jestem także krytykiem aby opisywać te menu i nie mam do tego odpowiednich kwalifikacji więc powiem tylko tyle ,,smakowało mi" i to powinno wystarczyć.
Po tym świetnym objedzie ruszyliśmy w dalszą drogę. Ubolewałem trochę że do tej pory nie zobaczyłem jeszcze lwów. Bo nie ukrywam to na nie czekałem najbardziej. Nie jest to chyba nic dziwnego skoro jednym z ich przydomków jest król wszystkich zwierząt. Jednak teraz musiałem zadowolić się żyrafami oraz słoniami które w przerażająco szybkim tempie pozbawiały liści akacje za akacją. Tradycyjnie już zrobiłem im kilkanaście zdjęć a następnie przyjrzałem się im lepiej przez lornetkę. Po jakiś piętnastu minutach ruszyliśmy dalej. Ale nie ujechaliśmy za daleko ponieważ na drogę przed nami wkroczyło ogromne stado zebr. Z początku poruszało się spokojnie jednak znienacka zaczęło galopować. A ja doskonale wiedziałem co to oznacza. Ponieważ stado nigdy nie przyśpiesza tak gwałtownie a to znaczy że jakieś drapieżniki musiały je wystraszyć. I mogę się założyć o własną rękę że to były lwy. Gdy zebry uciekały przed drapieżnikami wzbiły w powietrze tumany kurzu przez co nie było widać dokładnie co dzieje się na zewnątrz. Jednak gdy kurz zaczął opadać to jakieś dwadzieścia metrów od drogi dwa lwy starały się powalić zebrę. Trwało to chwilę ale w końcu udało im się powalić ją na ziemie. I od razu zabrały się za jej konurbacje.
-I o takie atrakcje mi chodziło! Najpierw krokodyle a teraz lwy. Sam nie wiem które polowanie było lepsze.-Podekscytowanym głosem powiedział Carlos.
-Według mnie to które zobaczyliśmy przed chwilą. Zobaczenie lwów w akcji było moim marzeniem ale tamto też było całkiem ekscytujące.
-Mi podobało się jednak bardziej to z udziałem krokodylów. Tutaj przez większość czasu nic nie widziałem przez ten kurz.
-Masz trochę racji ale lwy możesz obserwować jak jedzą tą zebrę nie to co krokodyle które zrobiły to w wodzie. Ale mniejsza z tym które przedstawienie było lepsze ważne że je zobaczyliśmy.
-Dobrze powiedziane nie ma co się sprzeczać bo jest to bez sensu. Ale co do tych lwów to trochę dziwne że tak długo zajęło im zabicie tej zebry.
-No nie do końca. To mogło być ich pierwsze polowanie. Najprawdopodobniej zostały wygnane ze stada ponieważ dorosły. A zanim zdobędą nowe lub wrócą to muszą jeszcze podrosnąć i nauczyć się polować.
-Ciekawe ale skąd ty wiesz takie rzeczy?
-Jak to skąd? Wiesz ile ja w dzieciństwie oglądnąłem filmów przyrodniczych? Setki. No i zostało trochę tego w głowie.
-To sporo wyjaśnia. Masz jeszcze coś do powiedzenia na ich temat bo chętnie posłucham.
-Chyba nie, na ten moment nie przychodzi mi nic ciekawego na ich temat.
-Szkoda ale nic straconego może kiedyś coś ci się przypomni.
Obserwowanie lwów zajęło trochę czasu ponieważ musieliśmy pozwolić im spokojnie się najeść i dopiero gdy skończyły mogliśmy ruszyć dalej. Zaczęło się już ściemniać gdy busy w końcu dotarły na polanę na której mieliśmy rozbić nasze obozowisko. Nasz przewodnik podzielił nas w pary i każdej rozdał jeden namiot, dwa śpiwory oraz dwie karimaty. Ja jak można było się domyśleć trafiłem na Carlosa. Rozbijanie namiotu poszło nam bardzo sprawnie możliwe że duży wpływ na taki rezultat miało to że byłem w swoim życiu na kilku obozach harcerskich oraz parę razy składałem podobny namiot ale miałem także dobrego kompana do pomocy. W trakcie pracy wspominałem tamte piękne czasy oraz ludzi których poznałem ale nie mam już z nimi kontaktu. Po skończonej robocie położyliśmy się w nim aby sprawdzić czy jest wygodnie. Nie było może najlepiej ale czego wymagać od biwaku. Nie było nam jednak dane leżeć tam długo ponieważ trzeba było pomóc reszcie w rozkładaniu namiotów oraz ułożyć i rozpalić ognisko. Namiotami poszedł zająć się mój przyjaciel natomiast ja zająłem się ogniskiem ponieważ nasz przewodnik nie był mistrzem surwiwalu i nie potrafił nawet używać krzesiwa. Na szczęście przyniósł drzewo więc ułożenie ,,studni" Nie zajęło mi dużo czasu a rozpalenie było już tylko formalnością. Gdy każdy z małą pomocą rozbił namioty a ognisko rozpaliło się na tyle aby można było coś na nim upiec wszyscy nabił kiełbaski na przygotowane patyki i ustawili je nad nim. Była to najlepsza kolacja którą ostatnio jadłem. Do tego aby było dokładnie jak na obozie brakowało mi tylko śpiewania piosenek harcerskich. Ale tamte czasy już raczej nie wrócą. Po zjedzeniu kiełbasek udaliśmy się do namiotu aby odpocząć po tym dniu pełnym wrażeń.
CZYTASZ
Lwie Serce Opowieści z Miraculum
FanfictionLwie Serce to opowieść o przygodach Leona rudowłosego nastolatka, który podczas podróży do Afryki dostaje Miraculum. aby mógł wypełnić przepowiednie. A następnie przyjeżdża do Paryża. gdzie dzieje się większość akcji. Chcesz się przekonać jak namie...