Wyprawa na Czarny Ląd

21 1 0
                                    

Dzień 1

Kiedy to, Carlos dołączył do mnie w holu, od razu pomknęliśmy w stronę odprawy. Rutynowa kontrola na lotnisku zajęła nam chwilę czasu. W dodatku jak na złość popsuła się maszyna skanująca wyposażenie podróżnika, przez co ochroniarze byli zmuszeni przejrzeć naszą odzież swoimi mniejszymi skanerami, co oczywiście zajęło więcej czasu niż normalnie. Na całe szczęście nie wykryli nic podejrzanego, a my mogliśmy pognać prosto do samolotu. 

Tam, bez większych problemów, odnaleźliśmy swoje upragnione miejsca. Pośpiesznie wepchaliśmy bagaże podręczne na półkę tuż nad siedzeniami, po czym rozsiedliśmy się wygodnie w naszych fotelach. 

Przez cały harmider wokół nas, przez potęgujące się napięcie i nadmierną ekscytację, nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt dużo, dlatego też teraz, opierając się o miękkie oparcie, spoglądając a to na widoki za oknem, a to na mojego przyjaciela, wreszcie odetchnąłem z ulgą i rozpocząłem rozmowę. 

- Jak dobrze być w końcu na pokładzie. Przez ciebie prawie nie zdążyliśmy... a gdybyśmy nie zdążyli, nigdy bym ci tego nie wybaczył. Przysięgam! - Widząc jego zmieniającą się mimikę twarzy, moje kąciki ust samoistnie uniosły się ku górze, a chwilę później wydałem z siebie cichy chichot. 

-Wiem, wiem... powinienem wstać wcześniej, ale budzik w jakiś magiczny sposób mi nie zadzwonił i obudziłem się o 6:15.

-Czekaj, co?- Zmarszczyłem brwi. - To w jaki sposób ty w ogóle zdążyłeś? Przecież miałeś przyjść na piechotę, ale nawet jakbyś się postarał to nie ma opcji, abyś dotarł na czas. - Na moje słowa, posłał mi złowieszczy uśmiech. 

- Aa, no wiesz, mam swoje sposoby. Jestem niebywale szybki. 

- Ta, jasne... żyj w błędzie dalej. Pewnie ta twoja Vika cię podrzuciła - mruknąłem pod nosem, sięgając po butelkę wody. 

- Skąd wiedziałeś?! 

- Ha, no wiesz... mam swoje sposoby. - Uczyniłem dosłownie to samo, co on chwilę wcześniej, powodując nagłe szturchnięciem moim ciałem przez bruneta obok, jednocześnie omal nie wylewając na siebie mokrej substancji. - Nie widzisz, że piję? - zapytałem grzecznie, jednak ten nie dał za wygraną i nadal wyczekiwał sprecyzowanej odpowiedzi. - ... po prostu czekając na ciebie, usłyszałem motor i spojrzałem za okno, a tam ukazałeś się ty. Przytulałeś jakąś dziewczynę! I no połączyłem fakty, czysta logika. 

- Pfi, znalazł się detektyw. - Poprawił swoją cienką kurtkę, kpiąc ze mnie. - Jaką kolejną zagadkę rozwiążesz, Sherlocku?

- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem, ale tym razem mam szczerą nadzieje, że rozwiąże ją razem z tobą, mój Watsonie - zaśmiałem się, aż nagle usłyszeliśmy dźwięk zapalanych silników oraz głos jednego z pilotów. 

- Dzień dobry państwu. Właśnie zaczynamy startować, więc proszę o zapięcie pasów ze względu na turbulencje. Lot z Warszawy do Kairu potrwa 6 godzin. Dziękuję za uwagę.

- No wreszcie! - wykrzyczał Carlos, zwracając na siebie uwagę ludzi dookoła. Przewróciłem oczami na jego dziecinne zachowanie, a następnie mocno zacisnąłem powieki, co nie umknęło uwadze mojego przyjaciela. - Stresujesz się, Leon?

- Trochę, bo wiesz, jeszcze nigdy w życiu nie leciałem samolotem - odparłem szczerze. - Ale nie jakoś bardzo. 

- Wszystko będzie dobrze, gwarantuję ci. Pomyśl, że za kilka godzin znajdziemy się w Afryce! Czaisz? A f r y c e - przeliterował ostatni wyraz, wyrażając wrzący w nim entuzjazm. - Tam to będzie na pewno ładniej niż na Pradze w Warszawie. 

Nie minęła chwila, a już poczułem, jak samolot zaczął nabierać prędkości i wzbijać się w powietrze, wraz z towarzyszącymi temu lekkimi drganiami. Kiedy wbijałem wzrok w podniebny horyzont, miałem okazję ujrzeć wszystko z innej, zdecydowanie lepszej perspektywy. To w jaki sposób chmury zdobiące atmosferę, układały się jedna po drugiej, tworząc biały, miękki puch, albo to jak błękitna przestrzeń za szybą oddawała spokój, nieskończone wytchnienie, to wszystko pozwoliło mi na oddalenie się od rzeczywistości i cieszenie się tym niezwykłym doświadczeniem. 

Cały lot upłynął zaskakująco szybko, być może to przez ilość obejrzanych filmów, lub też rozmów toczących się bez końca, jednak teraz, lądując, adrenalina w środku mojego ciała, nie znała granic. Nim się obejrzałem, wysiadałem z wielkiego pojazdu, aby wkrótce zająć miejsce w autokarze, zmierzającego w stronę wynajętego hotelu. 

W końcu stając przed szklanymi drzwiami budynku, a raczej drapacza chmur, poczułem niemiłosierny żar padający z nieba. Było zdecydowanie za gorąco, a ulice świeciły pustkami, dlatego bez zbędnego gadania skierowałem się z walizką w dłoni do głównego wejścia. Tam, w pomieszczeniu pełniącego funkcję holu, dostałem kartę do pokoju, dzielonego z Carlosem... dzięki Bogu. Nie wiem, jakbym przeżył bez przyjaciela koło mnie. 

Kolejno, przewodnik wycieczki opowiadał z zapałem i z blaskiem w oczach o planie następnego dnia, i coż... zapowiadała się naprawdę świetna zabawa. Po jego krótkiej przemowie, każdy z obecnych rozszedł się do swoich pokojów, mając szansę odpocząć. 

- Jesteśmy w tej Afryce od dobrych dwóch godzin, a na razie tym, co różni ją od Polski to piekielny żar z nieba oraz piasek - zaśmiał się Carlos, jednocześnie rzucając się na pojedyncze, białe łóżko. - Chociaż ostatnio i u nas bywa tak gorąco. 

- Nie przejmuj się - odpowiedziałem bez entuzjazmu i również położyłem się na materacu, który okazał się zadziwiająco miękki. - Jutro przekonamy się, dlaczego jest tu tak dużo turystów...

Resztę dnia spędziliśmy na graniu w różnorodne gry oraz na przyjemnej rozmowie. W porze kolacji, około 19 godziny, zeszliśmy do hotelowej restauracji, gdzie przywitały nas dania z różnych zakątków świata. Od tych tutejszych przez azjatyckie i europejskie, kończąc na tych ze stanów. Zdecydowałem się zjeść Ful, czyli danie z bobu, które okazało się całkiem smaczne i z pewnością zagustowało w moich upodobaniach. Później wróciliśmy do siebie i niedługo po tym zapadliśmy w upragniony sen, wyczekując z ekscytacją wschodu słońca. Afryko, mam nadzieję, że jesteś na nas gotowa! 

Lwie Serce Opowieści z MiraculumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz