Rozdział 11

733 37 4
                                    




Ważne info na dole !!! <3


Elijah pov

Po ucieczce dziewczyny dla mojego rodzeństwa zaczął się bardzo trudny czas. Klaus szalał ze złości i nikomu nie udawało się go uspokoić. Freya jeszcze bardziej zatraciła się w swoich księgach. Rebekach uciekła przed hybrydą z Marcelem, co spowodowało jeszcze większą złość mojego brata. Jedyną osobą, która nie zmieniła się i nie dawała się ponieść tej sytuacji był Kol.

Co dziennie miał on zwyczaj wstawać po południu, upijać się do nieprzytomności i wieczorem iść do klubów. Wracał nad ranem z grupką dziewczyn, które zazwyczaj wyssane z życia były wynoszone z pokoju wampira przez służbę.

Ja sam starałem się jak mogłem opanować sytuację. Wiedziałem że przez złość hybrydy będą cierpieć mieszkańcy Nowego Orleanu (chodzi o ludzi). Postanowiłem, więc działać. Poszedłem do mojego brata. Stał on w salonie obok sztalugi. Energicznymi ruchami malował coś na niej. Czułem że humor mu nie dopisuje.

-Bracie dobrze, że się pojawiłeś. Chciałem ci ogłosić, że za niedługo twoja zguba wróci. Wampiry mają jej ślad. Nie ukrywa się daleko. Freya obiecała mi od razu złamać to głupie zaklęcie.

-Wiem, że jest niedaleko zaklęcie jeszcze nie postępuję i czuję, że jej serce jeszcze bije.-powiedziałem sucho

Nagle jego telefon zaczął wibrować. Podniósł go i przyłożył do ucha. Po chwili na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.

-Długo im nie zajęło. Jest w lesie. Sprytnie, będziemy musieli nagiąć umowę z watahą.....No cóż najwyżej wiele osób zginie, ruszajmy.-powiedział wesoło Klaus odkładając urządzenie.

Otrzepał się z niewidzialnego kurzu i zaczął kierować się w stronę wyjścia. Stałem jak oniemiały.

Lecz w ostatnim momencie w wampirzym tempie podszedłem do niego.

- Nie mogę Ci na to pozwolić. Pojadę sam i nikt nie zginie, a w mieście nadal będzie spokój, mogę ci to obiecać.- zatrzymałem go

Ten zdziwiony spojrzał na mnie po czym podniósł ręce w geście kapitulacji. Wychodząc z domu zobaczyłem jeszcze Kola siedzącego na murku z butelką burbona. Widziałem że jest bardzo pijany ponieważ bujał się do przodu i do tylu. Nagle stracił równowagę i spadł z niego.

Machnąłem tylko na to ręką i wsiadłem do auta po czym szybko ruszyłem w stronę Parku Narodowego. Ta sprawa jest już wystraczająco zagmatwana, nie ma więc powodu jeszcze jej przedłużać.

Natasha pov

Kolejny dzień i kolejne takie same zajęcia. Zaczęłam już powoli wpadać w rutynę. Mimo iż świetnie czułam się w towarzystwie wilkołaków czułam się coraz bardziej zmęczona. Krwotoki z nosa zdarzały mi się coraz częściej, zupełnie straciłam apetyt. Czułam się osłabiona i jakaś taka pusta. Nie powiedziałam o tym nikomu, wiedziałam, że mają większe zmartwienia niż ja. Po za tym wystraczająco dla mnie zrobili.

Tamten dzień od początku nie zapowiadał się dobrze. Od rana padał deszcz i wyraźnie coś wisiało w powietrzu. Z trudem wstałam z łóżka i poczłapałam do kuchni. Zastałam tam Moon postawiła przede mną talerz z jedzeniem. Podziękowałam jej grzecznie mówiąc, że nie jestem głodna. Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale nic nie powiedziała. Wstałam i wyszłam z domu.

Musiałam sobie przemyśleć kilka spraw. Ułożyć je wszystkie w głowie.

Coraz częściej zdarzało mi się myśleć o mojej przyszłości jako nieuchronnej śmierci. Niestety nie mogłam nic na to poradzić.

Usiadłam na ławce. Otworzyłam książkę, którą dostałam od starszyzny wilkołaków. Był to spis wszystkich legend o istotach nadprzyrodzonych.

Nie zagłębiałam się w tekst, jedynie błędnym wzrokiem błądziłam po linijkach. Kropla krwi upadła na biały papier. Przetarłam nos dłonią. Najchętniej rozpłakałabym się gdyby nie to że nagle usłyszałam krzyk dziecka.

Natychmiast podniosłam się i pobiegłam w stronę skąd dochodziły odgłosy. Gwałtownie zatrzymałam się i nie wiedziałam co robić. To, co zobaczyłam zmroziło mi krew w żyłach.

Na środku placu stał Elijah z gronem wampirów obok siebie. Pierwotny trzymał przed sobą małą dziewczynkę. Była to Merisa. Widziałam w jej oczach przerażenie.

Ze wszystkich sił starała się wyrwać oprawcy, ten jednak nadal trzymał ją w stalowych ramionach. W ciągu następnych sekund naokoło nas zbierało się coraz więcej rozwścieczonych wilkołaków. Gdyby nie rozkazy alfy aby stać w miejscu. Rzuciły by się na intruzów.

- Wiecie, po co przyszliśmy. Oddajcie nam to a nikomu nie stanie się krzywda.- odezwał się ostry głos pierwotnego.

Podniosłam lekko głowę strącając się utrzymać na nogach. Mimo iż na zewnątrz wyglądałam na opanowaną, w głowie miałam zupełny bałagan. Wszystko co przez kilka ostatnich dni starłam się poukładać runęło.

Zapadła cisza. Nie miałam wyboru. To był koniec mojej wolności.

Rozejrzałam się dookoła oplatając wszystkich wzrokiem. Zatrzymałam się na Leaimie, z którym przez ten cały czas udało mi się nawiązać głębszą relację. Po policzku spłynęła mi jedna łza.

Mimo krótkiego czasu spędzonego w wiosce. Czułam się jak w rodzinie, której nigdy nie miałam. Nagle alfa ruszył w moim kierunku. Ku mojemu zdziwieniu przytulił mnie mocno do siebie.

-Dziękuję za wszystko- wydusiłam z siebie.

Mężczyzna niezauważalnie podał mi coś do ręki. W dotyku przypominało to małą strzykawkę.

- Podaj mu to, taka dawka osłabi nawet pierwotnego.-wyszeptał jednocześnie odsuwając się ode mnie.

Jeszcze raz mu podziękowałam. Przeniosłam wzrok na wampira. Podeszłam do niego.

-Puść to dziecko Elijah, oboje nie chcemy aby coś jej się stało- starałam się brzmieć pewnie, ale mój głos lekko się załamał.- Zostaw ją bo zrobisz jej krzywdę, pójdę z tobą...obiecuje - ku mojemu zdziwieniu zrobił to od razu.

Odetchnęłam z ulgą. Z każdym krokiem czułam jak moje serce bije szybciej.

Ruszyłam w stronę pierwotnego. Byłam już blisko chciałam się odwrócić i spojrzeć ostatni raz na ludzi z którymi spędziłam ostatnie kilka dni.

Nie zdążyłam ponieważ zostałam w wampirzym tempie pociągnięta w nieznanym kierunku lasu. Poczułam gdy się zatrzymał.

Rozejrzałam się dookoła, byliśmy przy wjeździe do Parku Narodowego.

Strasznie kręciło mi się w głowie. Myślałam że zaraz zemdleje. Na moje szczęście lub nieszczęście nie zrobiłam tego, ponieważ Elijah mocno przygwoździł mnie do stojącego samochodu. Swoje ręce położył na moich ramionach i przyciskał je do nich. W jego oczach widziałam wściekłość. Nie bawił się już w opanowanego i delikatnego wampira.

Był bezuczuciowym potworem i cholernie się go bałam. POTWÓR to słowo krzyczał mój mózg.

Staliśmy tak przez kilka minut, dopóki nie poczułam że moje ciało zaczęło drętwieć.

-Elijah to boli, puść mnie.- powiedziałam cicho

Wiedziałam że usłyszał, ponieważ powoli zluźnił uścisk.

Nie tylko z powodu bólu nie chciałam aby był blisko. Moje ciało dziwnie reagowało na jego bliskość, a ja wolałam nie ryzykować.

Odsunął się ode mnie i już po chwili usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Ja również nie czekając długo do niego dołączyłam.

Odpalił silnik i pojechał wąską, żwirową drogą. Po godzinie zauważyłam że otoczenie zaczęło się zmieniać. Las stawał się rzadszy. Wiedziałam że wjeżdżamy na teren zabudowany. W mojej głowie kłębiło się wiele myśli. Pomyślałam o prezencie od alfy. Dotknęłam kieszeni, z ulgą odkryłam że nadal tam był. Spojrzałam w lusterko. Za nami nie jechało żadne auto. To był idealny moment by zaatakować.

Połączeni Przez Przeznaczenie. The Originals.✔️✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz