I

3.6K 82 6
                                    

jeśli szukasz prawd

nie wkraczaj na trakt
trakty wiodą ku

a prawda jest tu

e. e. cummings

Muszę powiedzieć, że moje życie było… ba, moje życie jest pełne niespodziewanych wydarzeń. Niespodziewanych, dziwnych, przerażających. Czasami myślę, iż już dawno powinienem zwariować. Stracić zmysły i w końcu zająć należne mi, honorowe miejsce w Świętym Mungu. Coś się w końcu należy bohaterowi wojennemu, prawda? Nikogo nie obchodzi… Nikt nie chce zdawać sobie sprawy z tego, że czasami bycie mną, bycie cudownym Harrym Potterem, to niekończący się koszmar. Tak, jasne, że nie zawsze – ale kiedy te momenty już nadchodzą, ciężko jest nie rzucić wszystkiego w diabły. Zapomnieć i stać się kimś innym, lepszym, wolnym. Wolnym od odpowiedzialności, zobowiązań i siebie.
Może przede wszystkim od siebie.

Nie o tym jednak chciałbym mówić. Wśród historii, które mi się przydarzyły jest ta jedna, specjalna, do której tak często wracam we wspomnieniach. Historia o smaku, zapachu, kłamstwach i zapominaniu. W zasadzie to wszystko było od początku… przewidywalne. Ja naprawdę myślę, że mógłbym to przewidzieć, gdybym tylko… Cóż, gdybym był inny.

Ale zacznijmy od początku…

Czerwiec. Pierwsze promienie prawdziwie letniego słońca ogrzewają błonia Hogwartu, sprawiając, iż soczysta zieleń traw i drzew aż razi w oczy, a wszędzie można zobaczyć roześmiane twarze uczniów, cieszących się z nieodległych wakacji. Ja nigdy nie lubiłem czerwca. Koniec roku szkolnego zawsze równał się powrotowi do świata mugoli, dla mnie – powrotowi do Dursleyów. Bez magii, bez przyjaciół, praktycznie bez żadnych życzliwych mi osób. Lubię za to Hogwart. Tutaj w końcu po raz pierwszy poznałem smak szczęścia, tak bardzo przypominający wczesne, słodkie i odrobinę cierpkie jabłka.
Dlatego, mimo iż to zupełnie nieodpowiednia pora, uśmiecham się teraz, stojąc w oknie i pozwalając, aby słońce łaskotało moje policzki.

- Panie Potter, jeśli przyszedł pan tu po to, aby stać w oknie i głupkowato się uśmiechać, możemy darować sobie od razu, zanim mnie zemdli.

Przestałem się uśmiechać i odwróciłem od trochę przybrudzonej szyby. Myślałem tylko o tym, aby nie krzywić się zbyt ostentacyjnie – w końcu ja poprosiłem o to spotkanie.

- Witam – przywitałem się spokojnie.

Mistrz Eliksirów nie ma oporów – patrzy na mnie jak na coś obrzydliwego, czyli w zasadzie jak zwykle. W mojej głowie pojawiła się myśl, że niektórzy ludzie w ogóle się nie zmieniają – a przynajmniej nie ta konkretna osoba. Orli nos, czarne włosy, ziemista cera, upiorne smoliste szaty i odpychający wyraz twarzy. Odpychający? Ha! To doprawdy mało powiedziane. Bez zdziwienia stwierdzam, iż moja niechęć do tego mężczyzny od czasów szkolnych wcale a wcale nie zmalała, mimo że znam jego zasługi i minęło już tyle czasu. W każdym razie, teraz, na własne życzenie stoję w gabinecie Straszliwego Nietoperza jak kto głupi, a on sam łypie na mnie groźnie, krzyżując ramiona na piersi.
Od razu wróciły do mnie słodkie wspomnienia szlabanów. Jednakże obiecałem sobie, iż będę zachowywał się możliwie kulturalnie. Rzecz jasna na tyle, na ile dam radę.

- Dziękuję, że zgodził się pan ze mną porozmawiać – zaczynam wielce uprzejmie.

- Daj spokój, Potter. Po prostu nie wypada odmówić wielkiemu Wybawcy. – Drwiące skrzywienie wąskich ust. - Jak na razie nie masz za co dziękować. I nie wiem, czy będziesz miał, więc za dużo sobie nie obiecuj. – Snape przeszywa mnie mrocznym wzrokiem i zajmuje miejsce za biurkiem, z niechęcią wskazując mi krzesło.

- Postoję – staram się nie warknąć.

- Chyba się nie obrazisz, jeśli nie zaproponuję ci nic do picia? – spytał mężczyzna sarkastycznie.

Druga strona świtu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz