„And when she lets me slip away
She turns me on all my violence is gone
Nothing is wrong
I just slip away and I am goneNothing is wrong…"*
Tak, jak obiecałem – ja naprawdę czasami staram się dotrzymywać obietnic – po pracy przychodzę do Rona. Łudzę się, że być może nie ma go w domu, wiem jednak doskonale, iż mój przyjaciel ma nocną zmianę, a jest dopiero siedemnasta. A ja powinienem być teraz w zupełnie innym miejscu; Snape nie będzie zachwycony moim spóźnieniem. Chociaż, kiedy się u niego zjawiam, to i tak zachwyt jest ostatnim, czego mogę się spodziewać.
Trochę zły na siebie, wchodzę do kamienicy, w której mieszkają Ron i Hermiona. Od kiedy niby przejmuję się tym, co Snape zrobi lub pomyśli? Czeka na mnie mój najlepszy przyjaciel, w którego życiu ewidentnie dzieje się coś niezbyt dobrego, a ja się tu wdaję w zupełnie idiotyczne dywagacje.
Brawo, Potter, gratuluję sam sobie kwaśno w myślach, idąc po schodach na drugie piętro. Mówi się, że ludzie mądrzeją z wiekiem, jeśli jednak chodzi o mnie, nie byłbym taki pewny.
Dzwonię do drzwi, które Weasley otwiera po niedługiej chwili. Uśmiecha się lekko i patrzy na mnie szaroniebieskimi oczami z wysokości swojego metra dziewięćdziesiąt trzy. Już dawno pogodziłem się z tym, że zawsze będzie wyższy ode mnie.
– Cześć.
– Cześć, Harry. Właź do środka.
Mieszkanie jest bardzo duże i przestronne, z wysokimi sufitami i wielkimi oknami, wychodzącymi na ruchliwą ulicę, co jednak nikomu nie przeszkadza – odpowiednie zaklęcia znakomicie izolują dźwięki. Piękne, stare orzechowe meble, mnóstwo książek zalegających każde możliwe miejsce oraz mugolskie ozdoby obok czarodziejskich przedmiotów tworzą efekt lekkiego, w jakiś pokrętny sposób swojskiego miszmaszu.
– Masz szczęście, że nie widziała cię nasza sąsiadka. – Na twarzy rudzielca pojawił się grymas niechęci. – Ostatnio jest nie do zniesienia.
– Och, masz na myśli tę uroczą staruszkę z mieszkania naprzeciwko? – pytam domyślnie.
– Uroczą? Kiedy ostatnio był u nas George, chciała wzywać policję. Tylko dlatego, że przyszedł w szacie czarodzieja, a potem nieco… hałasował, pokazując nam swój nowy wynalazek…
Prycham śmiechem, podczas gdy przechodzimy do pokoju służącemu Ronowi jako gabinet, składzik przyborów do quidditcha oraz wszelkiej maści rupieci, a także, przypuszczam, miejsce do relaksu. Wnioskuję, że Miony w domu nie ma, inaczej już dawno bym ją zauważył. Przypadek?
– Wiesz, takie są uroki mieszkania w mugolskiej części Londynu – zauważam. – Ukrywanie się, przemykanie, upierdliwe sąsiadki… – Opadam na skórzaną kanapę, a Weasley śmieje się cicho.
– Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Większość mieszkańców naszej kamienicy jest całkiem zwyczajna. – Ron podchodzi do hebanowego, misternie rzeźbionego barku. – Napijesz się czegoś? Może whiskey?
– Nie dzięki. Będę musiał dzisiaj… jeszcze trochę popracować. Muszę mieć jak najbardziej trzeźwą głowę – mówię z pewnym żalem. Gdyby tak stać się nieco mniej świadomym…
Mężczyzna kiwa głową, o nic nie pytając i siada obok. Od dawna wie, że jeśli nie mówię mu o czymś, co dotyczy pracy, mam swoje powody. Chyba dlatego tak dobrze nam się współpracuje i fakt, że – jakkolwiek abstrakcyjnie to brzmi – jestem jego szefem, ani na moment nie zepsuł naszych relacji. Dobrze mieć kogoś, kogo zawsze można być pewnym i na kogo, niezależnie od okoliczności, można liczyć.
CZYTASZ
Druga strona świtu
FanfictionOgółem down ze mnie, nie zauważyłam, że książka jest niedokończona Tak więc zakończenie można uznać za baardzo otwarte Przepraszam:( Ja tylko udostępniam! Czasem życie jest dziwniejsze, niż można by pomyśleć. Kto wie o tym lepiej niż Harry Potter...