XIII

687 36 5
                                    

"It really, really, really could happen
Yes, it really, really, really could happen
When the days they seem to fall through you
Well, just let them go."*

Ludzi siedzących teraz w gabinecie wiceministra nie nazwałbym inaczej, niż kuriozalną zgrają podejrzanych indywiduów. Artur Weasley podejrzanie dobrze wpisuje się w ten obrazek. Właśnie przed chwilą wróciliśmy z meliny McKinnona. Słusznie się stało, że ruszyliśmy z posiłkami; walka była zażarta, dość wyrównana – przywódca tej grupy oszołomów faktycznie dbał o bezpieczeństwo swojego bezcennego tyłka. Cóż, teraz jest doskonale bezpieczny, zamknięty tak jak reszta jego ludzi w podziemiach Ministerstwa, w zatęchłej celi dwa i pół na dwa metry.

Myśl o tym znacznie poprawia mi humor, mimo zmęczenia i dających się powoli we znaki obrażeń. Marzę już o tym, aby być już we własnym łóżku, łyknąwszy wcześniej jakieś pół butelki eliksiru przeciwbólowego.

A tymczasem znajduję się w pokoju, w którym atmosfera jest dość gęsta. Artur, zajmujący miejsce za biurkiem, patrzy przenikliwie na wszystkich po kolei. Siedzę na niskiej kanapce obok Rona, który ma osmaloną twarz i ubranie – ledwo udało mu się uniknąć zaklęcia podpalającego. Obaj jesteśmy niemiłosiernie brudni. Obicie kanapki będzie nadawało się tylko do gruntownego czyszczenia, kiedy w końcu z niego zejdziemy. W fotelu opodal siedzi Malfoy, czując się zapewne bardzo na miejscu. Mimo przybrudzonych ciuchów, nadal wygląda dziwnie czysto i arystokratycznie, niech go szlag. Zaraz chyba pęknie z samozadowolenia. Lysander Camden, z głową pochyloną niczym winowajca, stoi na uboczu. Całego obrazka dopełnia opierający się o okienny parapet Snape, ze skrzyżowanymi rękami i niezadowoloną miną, obserwujący uważnie wszystko po trochu.

– Przede wszystkim – odzywa się Artur – muszę podziękować w imieniu całego Ministerstwa panu Malfoyowi.

Patrząc na tryumfalny uśmieszek, wypływający na twarz Dracona, mam wrażenie, że jeszcze trochę, a jego nadęty łeb naprawdę eksploduje. I to z wielkim hukiem.

– Jednocześnie muszę pana prosić o jak najszybsze złożenie szczegółowych zeznań. Najlepiej, by stało się to jeszcze dzisiaj. Oczywiście, wszyscy pańscy informatorzy zostali już znalezieni i również czekają na przesłuchanie. – Pan Weasley uśmiecha się uprzejmie, a Fretce mina rzednie w sposób widoczny. – Będziemy wdzięczni, jeśli zjawi się pan w Ministerstwie po doprowadzeniu do porządku. Oczywiście, dostanie pan na ten czas ochronę.

– Dziękuję. Zastosuję się do tych zaleceń, chociaż nie uważam, żeby cokolwiek mi groziło. – Fretka robi zabawną minę. To takie surrealistyczne, widzieć jak bardzo jest dla Artura uprzejmy, wiedząc, jakimi obelgami obrzucał kiedyś całą rodzinę Weasleyów. Ron chyba pomyślał o tym samym, bo rzucił mi znaczące spojrzenie.

– Może nie grozi, ale po ostatnich wypadkach naprawdę wolę dmuchać na zimne. A pan, panie Malfoy, jest w posiadaniu zbyt cennych informacji, aby głupio je stracić.

Blondyn, nie mając żadnych argumentów, przytakuje skinieniem głowy.

– Nie będę pana dłużej zatrzymywać. – Artur uśmiecha się spokojnym, urzędowym uśmiechem. – Powinien pan wypocząć przed składaniem zeznań. Dwoje aurorów, których panu przydzieliłem, czeka przed gabinetem.

To nawet całkiem zabawne, patrzeć jak Fretka wstaje, uprzejmie się żegna i wychodzi, mimo że widać doskonale, iż nie jest z tego zadowolony.

W sumie nie powinienem się cieszyć. Mam przeczucie, że pan Weasley zaraz zmyje mi głowę.

– Harry… – zaczyna. Wzdycha. – Na razie daruję ci pogadankę o przeginaniu, bo wyglądasz fatalnie. Po południu chcę mieć na biurku pełny, szczegółowy raport. No i… gratulacje, mimo wszystko udało wam się złapać McKinnona.

Druga strona świtu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz