"It really, really, really could happen
Yes, it really, really, really could happen
When the days they seem to fall through you
Well, just let them go."*Ludzi siedzących teraz w gabinecie wiceministra nie nazwałbym inaczej, niż kuriozalną zgrają podejrzanych indywiduów. Artur Weasley podejrzanie dobrze wpisuje się w ten obrazek. Właśnie przed chwilą wróciliśmy z meliny McKinnona. Słusznie się stało, że ruszyliśmy z posiłkami; walka była zażarta, dość wyrównana – przywódca tej grupy oszołomów faktycznie dbał o bezpieczeństwo swojego bezcennego tyłka. Cóż, teraz jest doskonale bezpieczny, zamknięty tak jak reszta jego ludzi w podziemiach Ministerstwa, w zatęchłej celi dwa i pół na dwa metry.
Myśl o tym znacznie poprawia mi humor, mimo zmęczenia i dających się powoli we znaki obrażeń. Marzę już o tym, aby być już we własnym łóżku, łyknąwszy wcześniej jakieś pół butelki eliksiru przeciwbólowego.
A tymczasem znajduję się w pokoju, w którym atmosfera jest dość gęsta. Artur, zajmujący miejsce za biurkiem, patrzy przenikliwie na wszystkich po kolei. Siedzę na niskiej kanapce obok Rona, który ma osmaloną twarz i ubranie – ledwo udało mu się uniknąć zaklęcia podpalającego. Obaj jesteśmy niemiłosiernie brudni. Obicie kanapki będzie nadawało się tylko do gruntownego czyszczenia, kiedy w końcu z niego zejdziemy. W fotelu opodal siedzi Malfoy, czując się zapewne bardzo na miejscu. Mimo przybrudzonych ciuchów, nadal wygląda dziwnie czysto i arystokratycznie, niech go szlag. Zaraz chyba pęknie z samozadowolenia. Lysander Camden, z głową pochyloną niczym winowajca, stoi na uboczu. Całego obrazka dopełnia opierający się o okienny parapet Snape, ze skrzyżowanymi rękami i niezadowoloną miną, obserwujący uważnie wszystko po trochu.
– Przede wszystkim – odzywa się Artur – muszę podziękować w imieniu całego Ministerstwa panu Malfoyowi.
Patrząc na tryumfalny uśmieszek, wypływający na twarz Dracona, mam wrażenie, że jeszcze trochę, a jego nadęty łeb naprawdę eksploduje. I to z wielkim hukiem.
– Jednocześnie muszę pana prosić o jak najszybsze złożenie szczegółowych zeznań. Najlepiej, by stało się to jeszcze dzisiaj. Oczywiście, wszyscy pańscy informatorzy zostali już znalezieni i również czekają na przesłuchanie. – Pan Weasley uśmiecha się uprzejmie, a Fretce mina rzednie w sposób widoczny. – Będziemy wdzięczni, jeśli zjawi się pan w Ministerstwie po doprowadzeniu do porządku. Oczywiście, dostanie pan na ten czas ochronę.
– Dziękuję. Zastosuję się do tych zaleceń, chociaż nie uważam, żeby cokolwiek mi groziło. – Fretka robi zabawną minę. To takie surrealistyczne, widzieć jak bardzo jest dla Artura uprzejmy, wiedząc, jakimi obelgami obrzucał kiedyś całą rodzinę Weasleyów. Ron chyba pomyślał o tym samym, bo rzucił mi znaczące spojrzenie.
– Może nie grozi, ale po ostatnich wypadkach naprawdę wolę dmuchać na zimne. A pan, panie Malfoy, jest w posiadaniu zbyt cennych informacji, aby głupio je stracić.
Blondyn, nie mając żadnych argumentów, przytakuje skinieniem głowy.
– Nie będę pana dłużej zatrzymywać. – Artur uśmiecha się spokojnym, urzędowym uśmiechem. – Powinien pan wypocząć przed składaniem zeznań. Dwoje aurorów, których panu przydzieliłem, czeka przed gabinetem.
To nawet całkiem zabawne, patrzeć jak Fretka wstaje, uprzejmie się żegna i wychodzi, mimo że widać doskonale, iż nie jest z tego zadowolony.
W sumie nie powinienem się cieszyć. Mam przeczucie, że pan Weasley zaraz zmyje mi głowę.
– Harry… – zaczyna. Wzdycha. – Na razie daruję ci pogadankę o przeginaniu, bo wyglądasz fatalnie. Po południu chcę mieć na biurku pełny, szczegółowy raport. No i… gratulacje, mimo wszystko udało wam się złapać McKinnona.
CZYTASZ
Druga strona świtu
FanficOgółem down ze mnie, nie zauważyłam, że książka jest niedokończona Tak więc zakończenie można uznać za baardzo otwarte Przepraszam:( Ja tylko udostępniam! Czasem życie jest dziwniejsze, niż można by pomyśleć. Kto wie o tym lepiej niż Harry Potter...