IV

830 48 7
                                    

Niebo jest dzisiaj czyste, bezchmurne, oślepiające niemal brutalnym błękitem. Od wpatrywania się w nie aż bolą oczy.

Wiatr, przyjemnie umiarkowany, niesie z sobą zapach trawy i jakiegoś ledwo wyczuwalnego, smakującego adrenaliną napięcia.

Idealne warunki na mecz quidditcha.

Razem z Ronem, Hermioną i Teddym Lupinem zajmujemy miejsca w vipowskiej loży – przyznaję, czasem to diabelnie przyjemne, mieć znajomości. Rozglądam się po zapełnionym niemal po brzegi stadionie; jest to fantastycznie utrzymany, średniej wielkości obiekt. W dole majaczą sylwetki zawodników, którzy właśnie wyszli na boisko. Jest z nimi również Ginny, udzielająca Harpiom ostatnich wskazówek. Wysilając maksymalnie wzrok, mogę dostrzec, jak gwałtownie gestykuluje.

- Moja siostra chyba właśnie wychodzi z siebie – Ron wyszczerza się z uśmiechem, który ma wszelkie znamiona błogości. – Jak ja dawno nie byłem na żadnym meczu!

- Wszyscy ostatnio nie mieliśmy na nic czasu – zauważa Hermiona, obserwując jednocześnie Teddy'ego, który, rozpromieniony faktem, iż zabraliśmy go na prawdziwy mecz, właśnie nieprzyzwoicie objada się toffi z trzymanej na kolanach, wielkiej torby.

- Emm, Hermiono – zwracam się do przyjaciółki. – Czy to mu aby nie zaszkodzi? Wiesz, wypadające zęby, sztuczna szczęka, wrzody na żołądku, trudności w poderwaniu dziewczyny z normalnym uzębieniem i te sprawy.

- Harry, nie żartuj. To specjalne cukierki od moich rodziców. Bez cukru. – Kobieta rzuca mi pobłażliwe spojrzenie, poprawiając rozwiane włosy.

- To po co je to toffi, skoro jest bez cukru? Ohyda. – Pewne rzeczy przekraczają granice mojego pojmowania.

- Uwaga, zaczyna się! – Krzyknął zupełnie niepotrzebnie Ron, gdy na boisko wleciał sędzia, a komentator zaczął przedstawiać drużyny. Może jednak powinienem być wdzięczny, bo uchroniło mnie to od niepotrzebnej dyskusji z Mioną.

Wszyscy skupiliśmy się na grze. Muszę przyznać, że Harpie z Hollyhead w akcji robią spore wrażenie. Kiepsko wróżę ich przeciwnikom, Dzikim Gronostajom z Yorkshire, choć to ostatnio właśnie oni byli o włos od wygrania mistrzostwa Anglii. Na razie wynik to dwadzieścia do trzydziestu dla Gronostajów. Zapełniony publiką stadion szaleje, gdy szukająca Harpii przerzuca kafla przez pętlę.

W tym gwarze i krzyku czuję się tak dobrze, jak już dawno nie.

W pewnym momencie ogarnia mnie żal, iż to nie ja siedzę teraz na miotle tam w górze, że nie czuję pędu powietrza i łopoczących szat, że to nie ja wypatruję znicza… O ile moje życie wyglądałoby wtedy inaczej. Wzdycham z pewną dozą rozrzewnienia. Jasne, że wyglądałoby inaczej, ale, czy tego właśnie zawsze chciałem? Nie. Chyba jestem na swoim miejscu, jakiekolwiek by ono nie było.

Postanawiam nie marudzić, nawet w myślach i poddać się emocjom i miłemu popołudniu.

Gdy mecz dobiega końca, mamy pozdzierane od krzyku gardła; Harpie wygrały o pięćdziesiąt punktów (ich szukająca, prezentując całkiem niezły chwyt, złapała znicza), pałkarz Gronostajów doznał prawdopodobnie nieodwracalnej kontuzji, a Teddy zdążył zjeść całe toffi, orzeszki i trzy kubełki popcornu.

Chwilo, trwaj! Oby tylko nie wyskoczył tu na mnie z widełkami jakiś Mefistofeles.

Wychodzimy już z loży, aby na dole spotkać się z Ginny i pogratulować drużynie, gdy faktycznie z naprzeciwka nadchodzi coś w stylu mojego prywatnego Mefistofelesa, łypiącego na mnie straszliwie. Oczywiście, wątpię, aby jakikolwiek szanujący się diabeł był tak wystrojony i przylizany.

- Potter – warczy w moim kierunku ów blady Mefisto, wykrzywiając pogardliwie wargi.

- Malfoy – stwierdzam ze smakiem, nie pozostając dłużny i robiąc straszną minę. – Jakim cudem ktoś cię tu wpuścił? Czy to przez tę czarowną kieckę, którą masz na sobie? – Ron prycha śmiechem, a ja wymownie obcinam blondyna wzrokiem, z góry na dół. Srebrzystobiała szata, ozdobiona dyskretnym haftem, którą ma na sobie, jest w gruncie rzeczy nawet ładna i bez wątpienia twarzowa. Wygląda jednak dość zabawnie w zestawieniu z nami, mającymi na sobie zwyczajne, mugolskie ubrania; po wojnie taką wygodę ubioru zaczęło wybierać wielu czarodziejów. Jak widać, z wyjątkami.

Druga strona świtu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz