"Derelict days and the stereo plays
For the all night crowd
That it cannot phase
And I'm calling…"*Lipcowe upały doprowadzają mnie do ciężkiego szału. Lubię, kiedy jest ciepło, ale bez przesady – teraz mam wrażenie, że zaraz się rozpłynę, a wyszedłem tylko za dom. Co za życie. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio temperatury były tak wysokie. Hermiona twierdzi, że to efekt cieplarniany i pewnie ma rację, nie zmienia to jednak faktu, iż mam przemożną ochotę rzucić na wszystko wokół zaklęcie zamrażające.
Albo lepiej, uciec na Alaskę.
Tocząc nierówny bój z rozdrażnieniem, przy pomocy Aquamenti podlewam grządki kwiatów wokół domu, o co prosiła mnie Ginny, oraz siebie, tak z własnej inicjatywy.
Jestem niewsypany, zmęczony, całkiem głodny i za dwadzieścia minut muszę być w pacy. W mniemaniu mojej narzeczonej jednak nie umniejsza to moich ogrodniczych zdolności, niestety.
Sama myśl o pracy przypomina mi, iż mamy już połowę lipca, a tylko do końca miesiąca mogę zajmować się wewnętrznymi problemami naszego biura. Niemalże widzę, jak czas kurczy mi się w dłoniach. Dostrzegam też problemy, masę problemów, coraz więcej problemów. Na razie wszystkie informacje, do jakich dotarłem są niemal zbyt nieprawdopodobne, aby w nie uwierzyć.
– Harry, co ty robisz?
Odrobinę zdezorientowany rozglądam się wokół i konstatuję z pewnym zdziwieniem, że zamiast kwiatów, namiętnie podlewam ławkę. Cóż. I tak nigdy nie lubiłem tego zielska.
– Zamyśliłem się – stwierdzam zgodnie z prawdą i wzruszam ramionami. Przenoszę strumień wody tryskający z mojej różdżki ponownie na kolorowe chwasty. Jest mi cokolwiek surrealistycznie.
– Ostatnio dość często ci się to zdarza… Powinnam zacząć się niepokoić? – Kobieta, szeroko uśmiechnięta, wychyla się przez otwarte, kuchenne okno. Rude włosy lśnią w słońcu jak roztopiona miedź.
Boli mnie głowa, tępym, pulsującym bólem uciskając skronie. W zasadzie, stan ten trwa nieprzerwanie od jakiegoś tygodnia, w czasie którego niemal codziennie spędzam po kilka godzin na ćwiczeniach ze Snape'em. Nie pytajcie, jak znajduję czas na sen. Sam staram się o tym nie myśleć, bo popadnę w załamanie nerwowe. Myśl o łóżku powoduje u mnie lekki stan depresyjny oraz przeświadczenie, iż życie jest niedoścignione w swojej podłości. Na razie jednak jakoś trzymam się na nogach, tyle dobrego.
– Zaraz muszę iść do Ministerstwa – mówię, tak gwoli przypomnienia. Moja wypowiedź trafia w przestrzeń, ponieważ Ginny już zdążyła zniknąć z okna. Mam ochotę, dziecinnie i ze złością, kopnąć irysy na grządce, powstrzymuję się jednak. Pierwszy sukces na dziś.
*o*o*
Jednym z pierwszych faktów, jaki odnotowuję po pojawieniu się w pracy, jest wyraz twarzy Rona – wygląda, jakby rudzielec cierpiał na ciężką depresję połączoną ze stanami psychozy.
Z czymś w rodzaju wyrzutów sumienia zdaję sobie sprawę, iż nie widziałem się z nim od dobrego tygodnia. Przygnębiające. Zaraz też postanawiam, pomimo że zdaję sobie sprawę z braku własnego czasu, zabrać go gdzieś po skończeniu zmiany. Wiecie, barowe męskie rozmowy przy piwie… czy jakoś tak.
I to wcale nie znaczy, że zamierzam naciągać go na zwierzenia, albo coś w tym rodzaju. Uważam po prostu, iż bardzo źle jest zaniedbywać przyjaciół, skoro się już jakichś ma.
Ron, mimo iż początkowo niemrawo oponuje, przystaje na wspólne wyjście i tym oto sposobem lądujemy w barze, co pozwolę sobie pominąć milczeniem. Rozmawiamy – a w zasadzie w większość ja gadam – o normalnych, codziennych sprawach. Wyjątkowo postanawiam nie być nachalny. Ograniczam się tylko do obserwowania przyjaciela uważnie; zmarszczone rude brwi, zmrużone oczy i dziwnie zacięte usta nie napawają mnie optymizmem. Opowiadam właśnie o swoich przygodach ze śmiercionośnymi irysami, nieco tyko ubarwiając prawdę, kiedy niespodziewanie Weasley się uśmiecha.
CZYTASZ
Druga strona świtu
Fiksi PenggemarOgółem down ze mnie, nie zauważyłam, że książka jest niedokończona Tak więc zakończenie można uznać za baardzo otwarte Przepraszam:( Ja tylko udostępniam! Czasem życie jest dziwniejsze, niż można by pomyśleć. Kto wie o tym lepiej niż Harry Potter...