IX

706 38 0
                                    

"Derelict days and the stereo plays
For the all night crowd
That it cannot phase
And I'm calling…"*

Lipcowe upały doprowadzają mnie do ciężkiego szału. Lubię, kiedy jest ciepło, ale bez przesady – teraz mam wrażenie, że zaraz się rozpłynę, a wyszedłem tylko za dom. Co za życie. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio temperatury były tak wysokie. Hermiona twierdzi, że to efekt cieplarniany i pewnie ma rację, nie zmienia to jednak faktu, iż mam przemożną ochotę rzucić na wszystko wokół zaklęcie zamrażające.

Albo lepiej, uciec na Alaskę.

Tocząc nierówny bój z rozdrażnieniem, przy pomocy Aquamenti podlewam grządki kwiatów wokół domu, o co prosiła mnie Ginny, oraz siebie, tak z własnej inicjatywy.

Jestem niewsypany, zmęczony, całkiem głodny i za dwadzieścia minut muszę być w pacy. W mniemaniu mojej narzeczonej jednak nie umniejsza to moich ogrodniczych zdolności, niestety.

Sama myśl o pracy przypomina mi, iż mamy już połowę lipca, a tylko do końca miesiąca mogę zajmować się wewnętrznymi problemami naszego biura. Niemalże widzę, jak czas kurczy mi się w dłoniach. Dostrzegam też problemy, masę problemów, coraz więcej problemów. Na razie wszystkie informacje, do jakich dotarłem są niemal zbyt nieprawdopodobne, aby w nie uwierzyć.

– Harry, co ty robisz?

Odrobinę zdezorientowany rozglądam się wokół i konstatuję z pewnym zdziwieniem, że zamiast kwiatów, namiętnie podlewam ławkę. Cóż. I tak nigdy nie lubiłem tego zielska.

– Zamyśliłem się – stwierdzam zgodnie z prawdą i wzruszam ramionami. Przenoszę strumień wody tryskający z mojej różdżki ponownie na kolorowe chwasty. Jest mi cokolwiek surrealistycznie.

– Ostatnio dość często ci się to zdarza… Powinnam zacząć się niepokoić? – Kobieta, szeroko uśmiechnięta, wychyla się przez otwarte, kuchenne okno. Rude włosy lśnią w słońcu jak roztopiona miedź.

Boli mnie głowa, tępym, pulsującym bólem uciskając skronie. W zasadzie, stan ten trwa nieprzerwanie od jakiegoś tygodnia, w czasie którego niemal codziennie spędzam po kilka godzin na ćwiczeniach ze Snape'em. Nie pytajcie, jak znajduję czas na sen. Sam staram się o tym nie myśleć, bo popadnę w załamanie nerwowe. Myśl o łóżku powoduje u mnie lekki stan depresyjny oraz przeświadczenie, iż życie jest niedoścignione w swojej podłości. Na razie jednak jakoś trzymam się na nogach, tyle dobrego.

– Zaraz muszę iść do Ministerstwa – mówię, tak gwoli przypomnienia. Moja wypowiedź trafia w przestrzeń, ponieważ Ginny już zdążyła zniknąć z okna. Mam ochotę, dziecinnie i ze złością, kopnąć irysy na grządce, powstrzymuję się jednak. Pierwszy sukces na dziś.

*o*o*

Jednym z pierwszych faktów, jaki odnotowuję po pojawieniu się w pracy, jest wyraz twarzy Rona – wygląda, jakby rudzielec cierpiał na ciężką depresję połączoną ze stanami psychozy.

Z czymś w rodzaju wyrzutów sumienia zdaję sobie sprawę, iż nie widziałem się z nim od dobrego tygodnia. Przygnębiające. Zaraz też postanawiam, pomimo że zdaję sobie sprawę z braku własnego czasu, zabrać go gdzieś po skończeniu zmiany. Wiecie, barowe męskie rozmowy przy piwie… czy jakoś tak.

I to wcale nie znaczy, że zamierzam naciągać go na zwierzenia, albo coś w tym rodzaju. Uważam po prostu, iż bardzo źle jest zaniedbywać przyjaciół, skoro się już jakichś ma.

Ron, mimo iż początkowo niemrawo oponuje, przystaje na wspólne wyjście i tym oto sposobem lądujemy w barze, co pozwolę sobie pominąć milczeniem. Rozmawiamy – a w zasadzie w większość ja gadam – o normalnych, codziennych sprawach. Wyjątkowo postanawiam nie być nachalny. Ograniczam się tylko do obserwowania przyjaciela uważnie; zmarszczone rude brwi, zmrużone oczy i dziwnie zacięte usta nie napawają mnie optymizmem. Opowiadam właśnie o swoich przygodach ze śmiercionośnymi irysami, nieco tyko ubarwiając prawdę, kiedy niespodziewanie Weasley się uśmiecha.

Druga strona świtu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz