„Wait a minute I'm passing out, win or lose
Just like you
Far more shocking
Than anything I ever knew
How about you?
10 more reasons
Why I need somebody newJust like you…"*
Istnieje zadziwiająco wielkie prawdopodobieństwo, że dzień, który zaczął się marnie, skończy się w taki sam sposób. Wiem o tym z własnego, ponurego doświadczenia.
Jedząc rano śniadanie, stwierdzam, że mam zaskakująco dobry nastrój, mimo że bułki są wczorajsze, kawa jak zawsze zbyt gorąca i znowu zabrakło cukru. Życie nie jest wcale takie złe, myślę, uśmiechając się do wychodzącej z domu Ginny. Wpycham do ust zbyt duży kawał bułki, zbieram przeglądane jeszcze przed chwilą papiery i przelotnie analizuję, czy aby niczego nie zapomniałem, kiedy moją uwagę przyciągają zazieleniające się płomienie w kominku. Bezradnie rozglądam się po kuchni. I po jakie licho ciągle w nim rozpalamy?
Usiłuję jednocześnie westchnąć i przełknąć bułkę, co powoduje zakrztuszenie się i napad kaszlu. Ciskam dokumenty z powrotem na stół, obok kubka z niedopitą, gorzką kawą i, nadal łzawiąc i prychając, zbliżam się do ognia.
W kominku pojawia się twarz Andromedy Tonks. O ile mogę ocenić, wygląda na dość zmartwioną.
– Harry! Jakie to szczęście, że jeszcze cię złapałam!
– Uhm… Witaj, Andromedo. – Uśmiecham się. – Stało się coś? – pytam idiotycznie. Wiadomo, że tak. W innym wypadku raczej by jej tu nie było.
– Widzisz… Mój mąż miał wypadek i zabrano go do Świętego Munga – wyjaśnia, przygnębiona.
– Dlaczego? – Zaczynam mieć tak zwane Niedobre Przeczucie. Swoją drogą dziwne, że dopiero teraz.
– Wygląda na to, że w stawie za naszym domem coś się… eee… zalęgło. – Kobieta wznosi oczy ku górze, a ja z trudem powstrzymuję śmiech. – Mówiłam, żeby wezwać profesjonalną ekipę zajmującą się szkodnikami, ale nie… Mężczyźni – prycha Andromeda. – Wydaje im się, że wszystko potrafią zrobić sami.
Taktownie postanawiam przemilczeć tę uwagę.
– W każdym razie, to co go pogryzło z pewnością było jadowite – kontynuuje pani Tonks. – Muszę udać się do szpitala, a potem dopilnować usunięcia tego paskudztwa… Chciałam was prosić, żebyście zajęli się dzisiaj Teddym. Nie chciałam zawracać wam głowy, ale nikt inny nie może…
– Och – wyrywa mi się. – Ginny właśnie wyszła, a na mnie też czekają w pracy…
Mina kobiety wyraźnie się wydłuża, ale zaraz odzyskuje rezon.
– Trudno, jakoś dam sobie radę…
– Nie, nie! W zasadzie… mogę zająć się Teddym. – Decyzję podejmuję w ułamkach sekund, czując się najbardziej bezużytecznym ojcem chrzestnym na świecie. – Przyślij mi go tu przez Fiuu i niczym się nie martw.
– Harry, nie wiem, jak mam ci dziękować!
– Nie dziękuj. – Posyłam jej uśmiech. – Pozdrów ode mnie Teda seniora.
CZYTASZ
Druga strona świtu
FanfictionOgółem down ze mnie, nie zauważyłam, że książka jest niedokończona Tak więc zakończenie można uznać za baardzo otwarte Przepraszam:( Ja tylko udostępniam! Czasem życie jest dziwniejsze, niż można by pomyśleć. Kto wie o tym lepiej niż Harry Potter...