– Harry, ty chyba kogoś masz.
Twierdzenie, wygłoszone tonem jednocześnie autorytatywnym i odrobinę niedowierzającym, sprawia, że unoszę wzrok znad kufla z piwem. Szare, ocienione rudymi rzęsami oczy Rona wpatrują się we mnie z zajęciem.
Uśmiecham się półgębkiem.
– Nie, nie mam. Skąd taki pomysł w ogóle? – pytam, nonszalancko odchylając się na krześle. W Dziurawym Kotle panuje nieznaczny, rozproszony światłem wielu świec półmrok oraz typowy wieczorny gwar.
– Zachowujesz się… jakoś inaczej – odpowiada Ron dość enigmatycznie.
Wzruszam ramionami. – Nie wydaje mi się.
Chociaż, może coś w tym jest, aczkolwiek nie mam zamiaru powiedzieć tego na głos.
– Po twojej minie widzę, że i tak nic mi nie powiesz – podsumowuje Weasley całkiem trafnie.
– Czasem to, jak dobrze mnie znasz, staje się wręcz przerażające. – Pociągam łyk piwa.
– Życie jest przerażające, nie uważasz? – Rudzielec zabawnie marszczy brwi.
– Uważam. To jest nawet naukowo stwierdzone przez ogół ludzkości.
– Zgroza.
– Cóż robić. – Staram się nie prychnąć śmiechem.
Dwa kufle Guinnessa później, w bardzo dobrych nastrojach wychodzimy z Kotła na zatłoczoną ulicę. Mój przyjaciel aportuje się zaraz za progiem, gdyż spieszy się do domu; Hermiona na niego czeka. Na mnie nie czeka nikt, więc postanawiam się jeszcze przejść.
Zaprzeczyłem, kiedy Ron stwierdził, że kogoś mam i zrobiłem to nie bez powodu. Z nikim przecież nie jestem, biorąc pod uwagę ogólną definicję bycia z kimś. Ha, nawet nie skłamałem.
Snape pojawia się w moich myślach jak zwykle znienacka i zupełnie nieproszony. Cóż, moje rozstanie z Ginny nie wpłynęło jakoś specjalnie na nasze relacje. Nie, żebym spodziewał się czego innego, tak szczerze. Nawet ja nie mam aż takich złudzeń.
Potrząsnąwszy głową, by pozbyć się lekkiego uczucia irytacji, aportuję się do domu. Rozpalam w kominku i zabieram się za przygotowanie kolacji. Spaghetti z sosem pomidorowym nie jest może specjalnie wyszukanym daniem, dla mnie jednak w zupełności wystarczy. Poza tym ma tę niewątpliwą zaletę, że można je szybko przygotować.
W zasadzie niespecjalnie brakuje mi Ginewry, mimo że miała o wiele lepsze umiejętności kulinarne, niż ja. To znaczy, to nie jest tak, że całkiem wyrzuciłem ją z pamięci i ze swojego życia – to niemożliwe, zbyt długo ze sobą byliśmy i, mimo wszystko, zawsze pozostanie dla mnie kimś ważnym. Na mój pokrętny sposób.
Resztę wieczoru spędzam zagłębiony w fotelu, to przeglądając jakieś śmiertelnie nudne papierzyska, to poczytując pożyczony mi przez Lysandra kryminał, przy którym to zajęciu odczuwam lekkie wyrzuty sumienia – znów się lenię, zamiast zajmować robotą. Szybko się jednak rozgrzeszam – i tak muszę zerwać się bladym świtem; wraz z niewielkim oddziałem aurorów mam zaplanowaną akcję. Trochę przyjemności w życiu mi nie zaszkodzi, zwłaszcza że, bóg mi świadkiem, na inne nie bardzo mogę liczyć. Bezwiednie wyrywa mi się nieco zrezygnowane westchnienie, które jeszcze nim skończyło wybrzmieć, sprawia, że czuję do siebie złość zabarwioną pogardą. A miałem nie zachowywać się jak użalający się nad sobą idiota z mózgiem w stanie intelektualnego regresu.
CZYTASZ
Druga strona świtu
FanfictionOgółem down ze mnie, nie zauważyłam, że książka jest niedokończona Tak więc zakończenie można uznać za baardzo otwarte Przepraszam:( Ja tylko udostępniam! Czasem życie jest dziwniejsze, niż można by pomyśleć. Kto wie o tym lepiej niż Harry Potter...