XIV

686 38 6
                                    

If you walk out on me
I'm walking after you,
If you walk out on me
I'm walking after you…"

Naprawdę nie przepadam za chodzeniem na zakupy, nie widzę w tym nic specjalnie przyjemnego. A już zwłaszcza, kiedy nie wiem, co kupić. Chociaż… nabywanie prezentów zwykle jest miłe. Ale, co mogłoby ucieszyć jednocześnie Rona i Hermionę? Chwilowo nie mam pojęcia. Jestem w centrum mugolskiego Londynu i mnogość witryn sklepowych oraz głośny, kolorowy tłum dosłownie atakuje moją biedną głowę.

Dochodzę do wniosku, iż przyjście tutaj to jednak błąd. Trzeba było od razu skapitulować i udać się na Pokątną…

Przeglądam się z niechęcią w lustrzanej szybie pobliskiego butiku, kontemplując własne rozczochrane włosy i cokolwiek skrzywdzone spojrzenie, gdy w tym odbiciu coś zwraca moją uwagę – mianowicie dyndający mi nad głową kuty, metalowy szyld z ozdobnym napisem Antykwariat. Odwróciwszy wzrok od lustra, stwierdzam, że sklepik ów istnieje naprawdę i chyba nic mi nie zaszkodzi, jeśli wejdę. To chyba skutek wieloletniego obcowania z Hermioną.

Otwieram rzeźbione drzwi, wyglądające zupełnie jak nie z tej epoki i wchodzę do niewielkiego, odrobinę przykurzonego pomieszczenia, którego wszystkie ściany zajmują wypchane książkami regały. Przy ozdobnym biurku siedzi siwy, wąsaty, uśmiechnięty staruszek w okularach w cienkiej, złotej oprawce i czyta jakieś opasłe tomisko.

– Dzień dobry – witam się uprzejmie, czując wypływający na usta uśmiech.

– Dzień dobry. Pomóc panu w czymś? – Starszy pan ma głos jak dzwon.

– Dziękuję, na razie tylko się rozglądam…

Raczej nie znajdę tutaj nic dla Rona i Miony, ale to bardzo przyjemne pobyć trochę wśród starych woluminów. Mija już jakieś pół godziny, gdy przypadkiem trafiam na niedużą książkę w czarnej oprawie, opatrzoną znajomym tytułem. Otwieram ją z odrobinę złośliwym uśmiechem, po czym omal nie wylatują mi gałki oczne na widok daty wydania.

– Przepraszam, czy to jest na sprzedaż? – Pokazuję staruszkowi swoją zdobycz.

– Ależ tak – śmieje się sprzedawca. – Widzę, że ma pan niezłego nosa. Niezbyt tania książka, ale warta swojej ceny.

– Biorę. – Serce zaczyna bić mi mocniej, zupełnie tak samo jak wtedy, gdy w meczu quidditcha udawało mi się złapać znicza.

– Nawet pan jeszcze nie usłyszał, ile kosztuje… Kiepski z pana handlarz. – Staruszek znów wybucha cichym śmiechem.

Dziesięć minut później opuszczam ten miły, choć przykurzony przybytek, bogatszy o szczelnie zapakowaną książkę. Jak dobrze, że miałem przy sobie sporo mugolskich pieniędzy. Chociaż, starszy pan i tak opuścił mi cenę. Stwierdził, że poczciwie wyglądam.

Czego to się człowiek o sobie nie dowie czasami, zaskakujące.

Pora jednak wybrać się na Pokątną. Ginny urwie mi głowę, jeśli wrócę bez prezentu… i dla mojego własnego bezpieczeństwa lepiej, żeby to było coś dobrego.

Dobre dwie godziny później wracam do Doliny Godryka, wymęczony, wymięty, lecz z tryumfalnym uśmiechem. Zdziwilibyście się, ile sklepów musiałem obejść, zanim coś znalazłem. Oby Hermionie i Ronowi się podobało… No, a jeśli nie, zawsze mogą poudawać, prawda?

Druga strona świtu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz