-16-
Gorzkawy smak naparu wciąż utrzymywały się w moich ustach,gdy wchodziłam na szlak prowadzący na szczyt Ślęży. Tak jak radziła Dzierżysława wyruszyłam spod dworca autobusowego i kierowałam się czerwonym szlakiem. Nogi już bolały mnie od marszu,a byłam dopiero na początku drogi. Czułam się niezdrowo podniecona,ale nie wiedziałam czy przypisywać to działaniu wrotyczu. W końcu staruszka mówiła,że zacznie działać koło rzeźby z rybą,czy coś takiego. Po drodze uważnie obserwowałam,czy niczego takiego nie minęłam. Martwiłam się,że w ciemności,która zapadła 10 minut temu,mogłam tego nie dojrzeć. Księżyc świecił pełnym blaskiem i oświetlał mi drogę. Starałam się nie oglądać za siebie,a za plecami wciąż słyszałam podejrzane dźwięki i hałasy. Nie byłam tu sama,ale obawiałam się sprawdzić kto mógł iść moim tropem. Miałam cichą nadzieję,że naszyjnik otrzymany od Welesa będzie trzymał demony z dala ode mnie. Pięłam się w górę po łagodnych ścieżkach,które opiewał las. Kamienna droga,usypana pod moimi nogami,była przygotowana właśnie dla mnie. Duszne powietrze zwiastowało burzę,a wilga skrzeczała na gałęzi,jak na potwierdzenie moich słów. Droga była męcząca dla moich obolałych nóg,a magiczny napar sprawiał,że schło mi w gardle dużo szybciej. Brakowało mi śliny,a ja wyruszyłam bez jakiegokolwiek napoju. W tylnej kieszeni spodni znajdował się telefon i to było wszystko w co byłam zaopatrzona. Teraz żałowałam,że nie przygotowałam się lepiej. Zamotana w świat bogów,zapomniałam czasami,że jeszcze mam ludzkie potrzeby,a raczej spychałam je na boczny tor. W kieszeni spodni znajdowało się coś więcej niż komórka. Poklepałam się po prawej kieszonce dla upewnienia,że wciąż się znajduje w niej mały ciemny woreczek,który miałam przekazać Perunowi. Kusiło mnie żeby otworzyć go dużo wcześniej,ale obawiałam się co mogło się w nim znajdować. Weles stwierdził,że dopiero na szczycie będę mogła zrozumieć jego znaczenie,teraz był dla mnie jedynie zamszowym,wiązanym woreczkiem. Z niecierpliwością wyczekiwałam pierwszych objawów,że wrotycz zaczyna działać. Jednocześnie byłam przerażona opisem,którym podzieliła się Dzierżysława. Byłam zdana tylko na siebie,nie miałam pod ręki ani jej,ani Welesa. Za to o moją klatkę piersiową obijał się metolowy naszyjnik,który mi o nim przypominał i miałam nadzieję,że praktycznie też będzie użyteczny. Z oddali zaczęłam słyszeć przelewającą się wodę. Na początku myślałam,że to nadchodzący deszcz,który zwiastowały wilgi. Zaraz jednak szum zwiększał swoją głośność,a ja nie czułam ani jednej kropli na moim ciele. Zatrzymałam się żeby zlokalizować skąd dochodzi szum. Serce mi przyspieszyło z radości,gdy dostrzegłam go kilka metrów dalej. Usypane kamienie chroniły miejsce,w którym płynęło niewielkie źródełko. Głazy tworzyły pół okrąg i otaczały go swoją opieką. Strumień nie był duży i wpływał z prowizorycznie metalowej rury. Podstawiłam ręce pod wypływającą źródlana,wodę i zrobiłam z nich prowizoryczny kubeczek. Nawet mi nie przeszło przez myśl,że woda może być zanieczyszczona. Łapczywie chłeptałam zimną wodę,która dawała ukojenie mojemu gardłu. Mogłam przysiąc,że to była najlepsza woda,jaką kiedykolwiek wypiłam. Leciała ciurkiem na ziemie i moczyła moje buty,które przez nieuwagę tam postawiłam. Zagapiłam się na stojącą kamienną tabliczkę,którą oświetlał księżyc. Była podobna do tej,którą widziałam na szycie Wieżycy. Tym razem zamiast napisu 'wały kultowe' znajdował się 'źródło Jakuba'. Nie brzmiał złowieszczo,a na pewno nie bałam się,że to kolejne miejsce dawnego sanktuarium. Jeszcze raz nachyliłam się do źródełka i pozwoliłam zaspokoić swoje pragnienie. Wolałam zrobić to chociażby na zapas,w końcu nie wiedziałam jak długo jeszcze potrwa moja wędrówka. Zadowolona ruszyłam z powrotem do szlaku,z którego zboczyłam. Na miejscu poczułam się odrobinę zdezorientowana,poszukiwałam drzewa oznaczonego na czerwono,który mógłby oznaczać że jestem na właściwej ścieżce. Byłam pewna,że przed chwilą,jeszcze taki tutaj był. Teraz przede mną stały trzy drzewa,które zaznaczone były czarną farbą. Z niedowierzaniem wyjęłam telefon i przyświeciłam na każde z nich. Nie myliło mnie światło luny,faktycznie każde z nich wskazywało tą samą ścieżkę,czarny szlak,na którym nie powinnam się znajdować. Byłam pewna,że ktoś nie chce żebym spotkała się z Perunem,ale radą staruszki nie odwracałam się za siebie. Każde z trzech drzew wskazywało inną ścieżkę,pomimo tego,że wszystkie oznaczone były na ten sam ponury kolor. Usłyszałam trzaskanie gałęzi i zrozumiałam,ze czas ruszać w drogę. Nie chciałam czekać,aż ten ktoś zdąży do mnie dojść. Nie miałam zamiaru testować naszyjnika od Welesa,w końcu nie wszystkie się go słuchały. Tak samo twierdziła staruszka,że niektóre z nich ten znak może je tylko przyciągnąć. Tego na pewno nie chciałam. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Nie mogłam pozwolić sobie,żeby mieszały mi głowie. Skupiłam się w myślach na przypomnieniu sobie mapy,którą oglądałam przed wyjściem z domu. Podeszłam do każdego z drzew i próbowałam uruchomić mój wewnętrzny głos. Wrotycz ewidentnie jeszcze nie działał bo jedyne co słyszałam,to złowieszcze chrapanie w tle. Zatrzymałam się przy drugim z nich i dotknęłam ręką kory. Starałam się ignorować zbliżające się dźwięki,pomimo tego że moje serce przyspieszało i nie pozwalało mi się skupić na wykonaniu zadania. Przy ostatnim z nich poczułam oddech na karku,a pień drzewa,które dotknęłam zawibrowało w odpowiedzi na mój dotyk. Otworzyłam oczy,a gdy to zrobiłam na miejscu czarnej farby,pojawiła się niespodziewanie czerwona. Zadowolona z siebie ruszyłam czym prędzej wyznaczoną ścieżka. Nie sądziłam,ze to będzie takie proste,pełna optymizmu wciąż pięłam się w górę,a zmieniające się ciśnienie zatykało mi uszy i powodowało bóle głowy. Starałam się nie zwracać na to uwagi,ale w pewnym momencie potrzebowałam chwili odpoczynku. Pisk w uszach sprawiał,że nie czułam się pewnie. Ostatecznie nie byłam pewna,czy piski nie są wydawane przez jakaś istotę. Przenikliwe,głośne i raniące moją głowę oraz bębenki nie dawały mi spokoju. próbowałam kolejny raz zamknąć oczy i skupić się na oczyszczeniu swojej głowy,w końcu to wszystko było w niej. Tym razem ten sposób nie dał rady,a gdy ponownie otworzyłam oczy,widziałam wszystko jak przez mgłę. Oparłam się o najbliższe drzewo i przetarłam twarz. Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę słabości. Wstałam pomimo mocnych zawrotów głowy i zauważyłam niedaleko mnie rzeźbę,która była zamknięta w drewnianej konstrukcji. Nieforemna postać w rękach trzymała coś,co kształtem przypominało rybę. Olśnienie przyszło chwilę później. To musiała być panna z rybą,o której wspominała Dzierżysława. Oznaczało to,ze wrotycz zaczynał działać. Przeszedł mnie dreszcz,a ból głowy powodował mdłości. Złapałam się za gardło,gdy o mało nie zwróciłam obiadu. Na zmianę odczuwałam przelewające się zimno i ciepło przez moje ciało. Opierałam się wciąż o drzewo,a gdy spojrzałam w stronę drewnianej konstrukcji,w której przed chwilą stała rzeźba,spostrzegłam że teraz stoi pusta. Obraz wyostrzał się do granic możliwości. Świat zmieniał swoją barwę od jasnej po ciemną. Przez chwilę wydawało mi się,że wciąż jest dzień,gdy nagle światło znów zgasło. Moje oczy nie nadążały za nową perspektywą,którą doświadczałam. Czułam jakbym gałki oczne miała wypełnione piaskiem,a dyskomfort powodował,ze próbowałam się go pozbyć. Mrugałam oczami mając nadzieję,że to coś pomoże. Łzy leciały samoistnie,a mój oddech stawał się cięższy. Pulsujący ból głowy sprawiał,że byłam bliska utraty przytomności. Wszystkie dźwięki były podgłośnione do maksimum możliwości. Tak jakby ktoś nagle włączył głośniki. Mogłam liczyć każdą kroplę,która uderzała o liście drzew. Na te same,które głośno wydawały produkowany tlen i pokornie go oddawały. Słyszałam oddychającą ziemię i czułam jej wibracje. Syk żmij,które pilnowały wejścia do Nawii stawał się zrozumiałym językiem. Nic nie dała próba zakrycia uszu,to było we mnie,nie byłam w stanie tego zagłuszyć. Czułam ze robiłam to przez całe życie,byłam głucha na tą część mnie,którą uwolnił wrotycz. Powoli oswajałam się z bólem,który przestał obezwładniać moje ciało. Na drodze,którą miałam przebyć stała postać ubrana w długą,płócienną suknie. Rzeźba ożyła i stanęła na drodze,którą musiałam przebyć. Marszczenia zdobiły piękny materiał,a kobieta trzymała w rękach rybę,która próbowała wyrwać się z jej dłoni. Wzrokiem powiodłam w górę,w miejscu gdzie powinna znajdować się głowa. Ciało kończyło się na szyi,która obficie krwawiła i powodowała przerażenie na mojej twarzy. Nie mogłam ufać temu,co widziałam. Mój wzrok był wyostrzony,ale rozum wciąż mógł podsuwać pod niego nieprawdziwe rzeczy. Mijałam ją z zamkniętymi oczami i starając się zachować jak największy odstęp. Ruszyła zaraz za mną,nie musiałam odwracać się żeby się upewnić,ze tak jest. Szeleszczący materiał sunął po liściach i leśnej ściółce. Drogę przeszłam,pogodzona z tyn,że mam towarzysza tuż za sobą. Nie zatrzymałam się ani razu żeby odpocząć,ani obejrzeć się za siebie. Za drzewami widziałam świecące oczy,które śledziły moją wędrówkę. Żadne z nich nie ruszyło za mną,tworzyły orszak pomiędzy którym przechodziłam. Czułam syki wściekłych demonów i mogłam odczuć ich złość. Były przestraszone,słyszałam ich strach,który był dla mnie niemalże namacalny. Każde jedno drzewo ukrywało za sobą potwora,przyciągałam je,ale nie na tyle żeby odważyły się do mnie podejść. Światło księżyca raziło mnie w oczy. Wzrok wciąż był zbyt wyczulony,patrzyłam pod swoje nogi i szłam w milczeniu z moim towarzyszem. Czułam się jak skazaniec,który był prowadzony przez egzekutora na śmierć. Jej suknia zahaczała o ziemię i nie dawała o sobie zapomnieć. Może mylnie myślałam,a ona była moim stróżem. Nie dane mi było się tego dowiedzieć,gdy wchodziłam na szczyt natknęłam się na kolejną rzeźbę,a raczej to,co z niej pozostało. Na kamiennym podeście brakowało figury,która na niej niedawno stała,a obok stałą
CZYTASZ
Księżyc poślubił Słoneczko
FantasyNastoletnia Nasławia odkrywa tajemniczy i dawno zapomniany świat Słowian. Skłaniają ją ku temu przysięgi, którymi jest związana z dwoma, najważniejszymi bogami pradawnych czasów. Sytuacji nie ułatwia, czyhające na nią nasze rodzime potwory. Została...