— Yunji! — Zatrzymawszy pielęgniarkę, poprosił: — Zaopiekuj się Yeosangiem, proszę. Nikogo nie wpuszczaj do sali, pod żadnym pozorem, rozumiesz?
— Dobrze, ale... Co się takiego stało, że...
— Coś strasznego — wtrącił się, udaremniając pytania. — Wybacz, spieszę się. Proszę, zadbaj o niego — powtórzył, ruszając ku wyjściu.
Pojechał na policję — opowiedział o wszystkich przypuszczeniach, poinformował też o poszukiwaniach, jakie rozpocznie, kiedy tylko stąd wyjdzie. Musiał odnaleźć Hongjoonga — powiedzieć mu, jak bardzo go nienawidzi.
— Proszę się uspokoić. I nie utrudniać pracy policjantom. Znajdziemy pana Kima, szanse są ogromne, to kwestia godzin.
— Pan nie rozumie. Choroba chorobą, mieli mu pomóc! Tymczasem wypuścili go przedwcześnie. Oszukał lekarzy, mnie również. Mój chłopak leży w szpitalu! W śpiączce! Z ciężkimi obrażeniami! Nie mogę siedzieć bezczynnie. Dorwę go i przyprowadzę, prosto pod celę. Niech zgnije w więzieniu, psychiatryk to za mało.
— Nie, zdecydowanie odradzam. Z tego, co się okazuje, ten mężczyzna może być niebezpieczny.
— Guzik mnie to obchodzi — powiedział powoli, spokojnie, ale chłodno, hamując złość. — Skrzywdził mnie i moich najbliższych.
— Zajmiemy się tym. Proszę mi wierzyć.
— Działajcie, byle szybko.
Opuścił budynek. Wsiadłszy do samochodu, odetchnął; zdławiwszy wściekłość, ruszył przed siebie, prosto do mieszkania — mieszkania Sana, rzecz jasna. Musiał z nim pogadać, poinformować o wszystkim, a także... przeprosić. Czuł się winien; zawzięcie bronił Hongjoonga, dał mu nawet szansę. Wybaczył...
Otarłszy łzy, jechał dalej.
Zjawiwszy się na miejscu, wybrał numer, dzwoniąc do szpitala. Wyjaśnił Yunji w czym rzecz. Przeraziwszy się, kobieta zaproponowała:— Znam kogoś w ochronie. Poproszę go o pomoc.
— Dziękuję. Gdziekolwiek jest Hong, on... — Głos załamał mu się. Przystanął na półpiętrze, wsparty o balustradę.
— Rozumiem, wszystko rozumiem. Nie martw się. Yeosang jest bezpieczny.
Ruszył dalej, zakończywszy rozmowę. Zapukał do drzwi. Otworzywszy je, San uśmiechnął się, zaraz jednak spochmurniał. Zaniepokoił go wyraz twarzy, z jakim Seo wszedł do mieszkania.
— Wszystko w porządku z Yeosangiem? — zapytał Choi.
— Tak, z nim tak.
— Co jest?! — zawołał Woo, niewidoczny dla stojących w przedpokoju.
Seonghwa, ruszywszy dalej, wszedł do salonu; napotkał zaniepokojone spojrzenie dwudziestodwulatka. Zaczął tłumaczyć sytuację, nazbyt chaotycznie. Na szczęście oboje — i San, i Woo — zrozumieli wszystko, od początku do końca.
Park, skończywszy, opadł na fotel, czując wyczerpanie. Same emocje — głównie wściekłość — tak zmęczyły wykładowcę, wciąż drżącego ze strachu.
— Co? — wykrztusił San. — Ten świr to wszystko ukartował?! Prawie zabił mi chłopaka!
— A ja? Co ja mam powiedzieć? — odpowiedział Park; cicho, z widniejącym w głosie cierpieniem.
— To twój pieprzony przyjaciel! Nie mój!
— San... — wtrącił się Woo, jednak Choi, wzburzony, zignorował blondyna. Podszedł bliżej, mordując wzrokiem podnoszącego się z miejsca Seonghwę.
— Już nie jest przyjacielem. Nienawidzę go, tak samo jak i ty.
— I co? Co z tego? — Popchnął trzydziestojednolatka, wciąż ignorując rówieśnika, próbującego podnieść się z kanapy. — To już się stało. O mały włos uniknęliśmy tragedii. I to przez kogo?! Twojego zjebanego kumpla, oczywiście!
Seonghwa, unikający starć, postawił się; złapał Sana za koszulkę, po czym szarpnął, przyciągając do siebie.
— Posłuchaj — zaczął cicho, zimnym głosem, niczym lód. — Nie obchodzi mnie twój pokurwiony charakter. Możesz się wściekać, proszę bardzo. Ale nie oskarżaj mnie o przyjaźń z tym dupkiem, to nie jest sprawiedliwe.
San, wyszarpnąwszy się, cofnął o krok. Przemilczał, co Seonghwa wykorzystał, mówiąc dalej:
— Zastanów się, to on jest naszym wrogiem. Obaj chcemy, by dostał za swoje. Nie skaczmy sobie nawzajem do gardeł.
— Dobra, masz rację — przyznał w końcu. — Co zamierzasz?
— Odszukamy go. Ja chyba... — Zawahał się, zastanawiając. — Chyba wiem, gdzie jest.
CZYTASZ
𝓒𝓱𝓪𝓽 𝓸𝓯 𝓛𝓲𝓮𝓼 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °
Fanfiction"Prɑwdɑ zɑwsze wyjdzie nɑ jɑw, mimo wszystkich twoich stɑrɑń." 𝗀𝖽𝗓𝗂𝖾 𝗈𝖻𝗈𝗃𝖾, 𝗌𝗄ł𝖺𝗆𝖺𝗐𝗌𝗓𝗒, 𝗐 𝗄𝗈ń𝖼𝗎 𝖽𝗈𝗐𝗂𝖺𝖽𝗎𝗃ą 𝗌𝗂ę 𝗉𝗋𝖺𝗐𝖽𝗒 𝖺𝗅𝖻𝗈 𝗀𝖽𝗓𝗂𝖾 𝗈𝖻𝗈𝗃𝖾, 𝗌𝗄ł𝖺𝗆𝖺𝗐𝗌𝗓𝗒, 𝗌ą 𝗀𝗈𝗍𝗈𝗐𝗂 𝗐𝗒𝖻𝖺𝖼𝗓𝗒ć ⇻ 𝗉...