Ruszył korytarzem; uśmiechał się nikle, zmierzając do sali. Wypatrywał Yunji — musiał jej podziękować. Dzielnie, po części bezinteresownie opiekowała się Yeosangiem, który niebawem, już za moment, miał opuścić szpital.
Natknął się na nią, opuszczającą salę. Przystanęła, odwzajemniając uśmiech; cieszyła się szczęściem pary, polubiła zakochaną w sobie dwójkę. I to od pierwszej niemal chwili.
— Seonghwa! — zawołała.
— Witaj, Yunji. Szukałem cię.
— Wybacz, zalatana jestem. Dzisiaj sporo obowiązków...
— Nie zajmę ci dużo czasu. Chciałem tylko podziękować.
— Za co? — zapytała, zdziwiona.
— Za troskę. Nikt tak zapamiętale nie opiekował się moim Skarbem.
— Nie przesadzaj. — Zaczerwieniła się. — Taka praca, wykonywałam obowiązki, to wszystko.
— Wkładałaś w to serce, wiem o tym. Dziękuję raz jeszcze, w imieniu Yeosanga również. — Wręczył jej jeden z dwóch skromnych, ale przepięknych bukietów.
Niezwykle wzruszona, przyjęła go. Drobne, nieznaczne łezki zabłysły w oczach, uśmiech nadal nie schodził z twarzy.
— Dziękuję. Będzie mi was brakowało, bardzo...
— Spotkamy się, tak prywatnie, na przykład u nas. Zapraszam. Zdzwonimy się, okay?
Przytaknęła. Seo, uściskawszy ją, ruszył dalej, ku sali. Drugi bukiet, okazalszy, równie piękny, wręczył chłopakowi. Ucałował go, siedzącego na łóżku. Ubranego, gotowego do wyjścia.
— Dziękuję — mruknął, wtuliwszy nos w aksamitne, przyjemnie pachnące kwiaty. — Urwałeś się z pracy?
— Tak. Musiałem — odpowiedział, usiadłszy obok. — Nie chciałem, byś czekał. Im szybciej stąd wyjdziesz, tym lepiej, prawda?
Skinął głową, w milczeniu. Zerkał na Parka, uśmiechając się — tajemniczo, jakby skrywając sekret.
— Powinienem o czymś wiedzieć? — zapytał, domyśliwszy się, Park.
— Miałem gościa. Przyszła tu dzisiaj twoja mama — poinformował, wciąż uśmiechnięty. Polubił kobietę, z wzajemnością. Rozmawiali dosyć długo, poznając się wzajemnie; nie wiedzieli, że za jakiś czas, już niedługo, zostaną rodziną. Prawdziwą rodziną.
— To miłe. Nie wiedziałem, naprawdę. Jak było, nie stresowałeś się zbytnio? — zapytał, przejawiwszy troskę.
— W ogóle. Twoja mama jest ciepłą, wyrozumiałą kobietą. To po niej odziedziczyłeś charakter, jesteś równie troskliwy i kochany.
— Ale słodzisz... — Zbliżył się, całując Kanga; czule, prosto w usta, następnie w szyję, wrażliwą na każdy, nawet najlżejszy dotyk. — Cieszę się, że wracasz... — mruknął cicho, niskim głosem, prawie szeptem. — Do mieszkania, kiedyś mojego, teraz naszego...
— Udało się. Dopiąłeś swego. — Roześmiał się. Cichutko, słodko, niewinnie — tkwiący w tym urok zmiękczył serce zakochanego wykładowcy. — Tylko żartuję. Też się cieszę, naprawdę. Nie przeprowadziłem się wcześniej, no, wiesz, dlaczego. Nie chciałem, by Woo mieszkał sam, ale teraz, kiedy mieszka z Sanem... — Wtulił się mocno, zaraz potem dodając: — Chcę, bardzo, nie tylko ze względu na moje kalectwo...
— Nie jesteś kaleką, nie myśl tak o sobie. Rozumiesz? Jesteś normalny... Co ja mówię... Jesteś wyjątkowy, Yeosang. Nie załamujesz się, wręcz zarażasz optymizmem. Pokazujesz swoją siłę, jestem dumny, Sang, jestem po prostu dumny.
— Dzień dobry, witam. — Lekarz, wszedłszy do sali, przywitał się. Podszedł bliżej, uśmiechnięty. — Przyniosłem wypis. Cóż, to wszystko z mojej strony. Pozostaje mi tylko życzyć panu wszystkiego dobrego.
— Dziękuję. — Kang, skinąwszy głową, odebrał wypis. Oddał go czarnowłosemu, zaraz potem poprosił: — Przeniósłbyś mnie? — Wskazał wózek, stojący nieopodal.
— Oczywiście, książę. Co tylko rozkażesz — powiedział oficjalnym wręcz tonem. Podniósł się, po czym ukłonił, rozśmieszając tym studenta. Chwycił go następnie, bez problemu usadził na wózku, pytając jeszcze: — Wygodnie?
— Jasne, możemy jechać! Chcę na świeże powietrze. Uwielbiam wiosnę!
*
— No, jesteśmy. — Hwa uśmiechnął się; wprowadził Kanga do wspólnego mieszkania, zaraz potem, zamknąwszy drzwi, pochylił się, obejmując chłopaka. Trwali tak, w kompletnej ciszy, którą w końcu, wyskoczywszy z salonu, przerwała śmiejąca się para.
— Witaj w domu! — zawołał Jung. Przytulił się mocno, obejmując Kanga, który, odwzajemniwszy gest, powiedział:
— Spodziewałem się was. Przewidywalni jesteście, nie ma co... — Zażartował; cieszył się z obecności pary, z tego, jak przywitali go, wracającego do domu po niesamowicie długim pobycie w szpitalu.
— A spodziewałeś się tortu?
— Z kurczaka? — dodał Choi.
— Oczywiście, że tak — skłamał.
Przeszli do salonu — pod sufitem, wypełnione helem, wisiały balony. Yeosang, uniósłszy głowę, nie krył zaskoczenia. Spojrzał na stolik — faktycznie, tort, niecodzienny, bo z kurczaków, stał na środku, w otoczeniu kieliszków oraz dwóch, nienapoczętych jeszcze butelek.
— Wino? Czytacie mi w myślach, chłopcy — powiedział Sang, podjeżdżając bliżej; panował nad wózkiem, poruszanie się nie stanowiło problemu, szybko przywyknął, przemierzając na nim szpitalne korytarze. — A tak poważnie, to... — Odwrócił się, spoglądając na nich; na całą trójkę. — Dziękuję wam. Gdyby nie wasze wsparcie, użalałbym się nad sobą, przeklinając ten wózek, do którego jestem przykuty. Nienawidzę go, to prawda, ale znoszę, bo wy, cała wasza trójka, pomagacie mi w tym. Każdy z was, każdego dnia, bez wyjątku. Dziękuję.
[--------------------]
Podzieliłam epilog na dwie części;
w drugiej pojawi się ta jedyna, wyjątowa scena końcowa ☺
Mam nadzieję, że wyjdzie mi tak, jak zaplanowałam ^^
CZYTASZ
𝓒𝓱𝓪𝓽 𝓸𝓯 𝓛𝓲𝓮𝓼 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °
Fanfiction"Prɑwdɑ zɑwsze wyjdzie nɑ jɑw, mimo wszystkich twoich stɑrɑń." 𝗀𝖽𝗓𝗂𝖾 𝗈𝖻𝗈𝗃𝖾, 𝗌𝗄ł𝖺𝗆𝖺𝗐𝗌𝗓𝗒, 𝗐 𝗄𝗈ń𝖼𝗎 𝖽𝗈𝗐𝗂𝖺𝖽𝗎𝗃ą 𝗌𝗂ę 𝗉𝗋𝖺𝗐𝖽𝗒 𝖺𝗅𝖻𝗈 𝗀𝖽𝗓𝗂𝖾 𝗈𝖻𝗈𝗃𝖾, 𝗌𝗄ł𝖺𝗆𝖺𝗐𝗌𝗓𝗒, 𝗌ą 𝗀𝗈𝗍𝗈𝗐𝗂 𝗐𝗒𝖻𝖺𝖼𝗓𝗒ć ⇻ 𝗉...