| 31 |

372 42 31
                                    

— Naprawdę?! O, Boże

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

— Naprawdę?! O, Boże... — Poderwał się z miejsca. — Już jadę, dziękuję!

Rozłączył się. Pognał do sypialni; przebrał się, w niesamowitym wręcz pośpiechu pognał na dół, na parking. Wsiadłszy do auta, zaklął. Uderzył w kierownicę, zorientowawszy się, w czym problem — brak benzyny. Jeździł na rezerwie, nie po drodze było mu z tankowaniem. Teraz żałował...

Uspokoiwszy się, zadzwonił. Wytłumaczywszy sytuację, dodał:

— Proszę cię, przyjedź po mnie, San. Mógłbym pojechać taksówką, ale pomyślałem sobie, że chcecie, zwłaszcza Woo, być przy Yeosangu.

— W porządku. Odpuszczę sobie wykłady, będziemy za jakieś dwadzieścia-trzydzieści minut.

— Dzięki. Czekam w aucie, na parkingu.

Zamiast w aucie, krążył po placu. Deszczowa aura przeistaczała się w piękny, słoneczny dzień; nadchodziła wiosna.

Po dwudziestu pięciu minutach, dostrzegłszy samochód, ruszył przed siebie, zniecierpliwiony. Wsiadłszy do środka, przywitał się, drżąc z podekscytowania. Czuł też ulgę, ale przede wszystkim szczęście. Tęsknił za Yeosangiem — za jego głosem, uśmiechem, spojrzeniem...

— Co powiedzieli? — zapytał Jung. — No, wiesz, lekarze...

— Że go wybudzili, stopniowo, powoli, wciąż monitorując stan, że... — zawahał się, przywołując rozmowę, jaką odbył przed godziną. — Yeosang jest słaby, nawet bardzo. Czuje dezorientację, pytał o mnie... — Uśmiechnął się, przepełniony szczęściem.

— Pamięta, co się wydarzyło? — zapytał Choi.

— Nie wiem, tego akurat nie wiem. Nie pytałem, myślałem tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do szpitala.

Dojechawszy na miejsce, pobiegł przodem; nie czekał na studentów — szli wolno, zwłaszcza Woo, którego noga, jeszcze niesprawna, stanowiła problem w poruszaniu się.

— Spokojnie, biegnij do niego. My dołączymy — zapewnił Woo.

Zatrzymał się, wpadłszy do sali. Roniący łzy Kang, spojrzawszy na Parka, uśmiechnął się. Uniósłby rękę, wyciągając dłoń — chciał, jednak zbyt słaby, nie uczynił tego. Po prostu patrzył, nieprzerwanie z uśmiechem.

— Sangie — wyszeptał Hwa, ruszając ku niemu. Zignorował pielegniarkę — nie będącą Yunji — która wkrótce wyszła, zostawiając parę. Przytuliwszy się, niezbyt mocno, ale czule, odetchnął z ulgą, nie powstrzymując uśmiechu. Po bardzo długiej, pełnej milczenia chwili, uniósłszy głowę, spojrzał w zmęczone, ale przytomne oczy młodszego.

𝓒𝓱𝓪𝓽 𝓸𝓯 𝓛𝓲𝓮𝓼 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz