| 18 |

517 48 74
                                    

Opuścił salę, ruszając korytarzem

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Opuścił salę, ruszając korytarzem.
Trawiony niepokojem, wybrał numer milczącego od wczoraj Seonghwy. Odczekawszy sygnały, nagrał wiadomość.

— Cześć, tu Yeosang. Odezwij się, odchodzę od zmysłów... Nie wiem, co mam myśleć. Mam wrażenie, że... — Głos mu zadrżał. — Że to koniec, że już mnie nie chcesz... Nawet jeśli, odezwij się, proszę cię... Nie zniosę tego milczenia.

Westchnął, przygnębiony. Zaszedł do niewielkiej, uniwersyteckiej kafejki. Dostrzegłszy go, Wooyoung zawołał, machając energicznie uniesioną w górę reką. Blady, zmartwiony Kang dosiadłszy się do pary, westchnął cicho, nie zdobywając się nawet na nikły uśmiech.

— Co jest grane? — zapytał Jung.

— Nie wiem. — Wbił puste, pozbawione emocji spojrzenie w niewielki, okrągły blat. — Seonghwa milczy. Od wczorajszego popołudnia... Nie odpisuje, nie odbiera, nie przychodzi na wykłady... — Zamknął oczy, kryjąc twarz w dłoniach. — To koniec, to by było na tyle...

— Jak to?

— Nie wiem. Spójrz. — Pokazał przyjacielowi ostatnią nadesłaną od Parka wiadomość. Wczoraj, o szesnastej dziewiętnaście.

— "Jestem u Hongjoonga. Czyham na jego duchy" — przeczytał Woo. — What?

Choi, parsknąwszy śmiechem, pokręcił głową. "Ja pierdole, nie wierzę, co za koleś" — mówiła jego reakcja. Dostał za nią po łbie. Syknął, przestawszy się śmiać. Zemścił się, wpijając palce w udo rówieśnika. Zaraz potem złapał go za rękę. Ich relacja była jedną z dziwniejszych, trudnych do ogarnięcia, nawet dla najbystrzejszej jednostki.

— Opowiadałem ci, pamiętasz? — mruknął Kang. — Ten cały Hong to jakiś dziwoląg. Wpada w środku nocy, przerywa nam seans... Dlaczego? Bo w jego mieszkaniu straszy. Myślałem, że to ja jestem dziwny, ale on... — Pokręcił głową. — Bije wszystkich na łeb na szyję.

— Słuchajcie — odezwawszy się, San zamarł, potęgując napięcie. — A może to te duchy. Wciągnęły go w jakiś inny, ukryty wymiar, gdzie pada wszystkim zasięg?

Nie wytrzymał; parsknął śmiechem po raz kolejny, obrywając, i to znacznie mocniej.

— Ja jebie, weź ty się już zamknij — syknął Woo, zawiedziony zachowaniem, nadzwyczaj głupim zachowaniem chłopaka.

— Dobra, ogarniajcie temat, ja spadam. — Podniósł się, ruszając do wyjścia. Otrzymawszy klapsa zawrócił. Pochylił się, całując Woo w bardzo wylewnym, pożegnalnym geście.

Yeosang westchnął, odwrócił udręczone spojrzenie, cierpiąc wewnętrznie, jak jeszcze nigdy. San jaki jest, taki jest — porywczy, zazdrosny, niekiedy uciążliwy — ale jest. Kocha Wooyounga, jest zawsze, kiedy ten go potrzebuje, obnosi się z uczuciami względem rówieśnika, pokazując wszystkim dookoła, jak szczęśliwi potrafią być razem.

— Hej, Yeosang...

Spojrzawszy na przyjaciela, zapytał:

— Co mam zrobić? Tak strasznie się boję...

— Spokojnie. Nie zadręczaj się... I nie siedź tak, załamany. Nic tym nie zdziałasz. Idź do niego, złóż mu wizytę.

— Fakt! Że też wcześniej na to nie wpadłem...

— I dobrze! W końcu mogłem się na coś przydać.

— Przestań. Zginąłbym bez ciebie, bez przerwy mi pomagasz, nawet w drobnostkach. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę, nie wiem nawet, czy kiedykolwiek zdołam.

— Przyjaźń zobowiązuje, czy nie tak?

Skinął głową, przytulając się. Oprócz słów pocieszenia, łaknął gestów, przepełnionych prawdziwą przyjacielską czułością. Nie zawiódł się; Woo, objąwszy go, odwzajemnił uścisk, pocieszając pogrążonego w smutku Yeosanga.

*

Zapukał do drzwi — cicho, niepewnie, walcząc z dojmującym stresem. Chciał poznać prawdę, mimo wszystko, nad wyraz bojaźliwy, bał się jej. Nie wiedział, jak zareaguje. Zerwanie kontaktu, odsunięcie się od Seonghwy przypłaci załamaniem, nie radził sobie w podobnych sytuacjach. Rozstania, zwłaszcza z osobami dla niego znaczącymi, znosił ciężko, ciężej niż inni.

Zapukał raz jeszcze, o wiele głośniej. Zbliżył się, nasłuchując. Żadnych odgłosów z wewnątrz, żadnych kroków świadczących o obecności Parka w mieszkaniu...
Wziął głeboki oddech, po czym zawołał:

— Seonghwa, jesteś tam?! Jeśli tak, otwórz mi, proszę...!

Drgnął, zaskoczony; drzwi uchyliły się, niestety nie te, do których pukał. Spojrzał na Kima, zwabionego hałasami. Wyszedł z mieszkania, zerkając na blondyna, który przełamał się, po czym zapytał:

— Cześć. Może wiesz, gdzie podziewa się Seonghwa?

— Dobrze, że jesteś — powiedział, zbywając pytanie.

— Coś się stało? Coś złego, tak...? — Zadrżał; nie panował nad rosnącym przerażeniem. Oparł się o drzwi, splatając śliskie od potu dłonie.

— Uspokój się. Złego, czy też nie — Seonghwa prosił mnie, bym przekazał ci, że... — Wzruszył ramionami. — To koniec. Nie chce związku ze studentem.

— Co...? — wydusił zaledwie, czując niewyobrażalny wręcz ciężar. Ciężar słów niebieskowłosego, wypowiedzianych tak... płytko, bez absolutnie żadnych emocji.

— No, tak. Taki związek... sam rozumiesz, jest bardzo, ale to bardzo ryzykowny. A Seonghwa... zrozumiawszy to, podjął taką, a nie inną decyzję.

— Jest tutaj...? Dlaczego to ty ze mną rozmawiasz?

— Na wyraźną jego prośbę. I nie, nie ma go, wyjechał wczoraj. Potrzebuje dystansu. Nie kontaktuj się z nim, bardzo cię proszę. Uszanuj jego wybór. A teraz wybacz... — Zniknął w mieszkaniu, wcale niewzruszony.

𝓒𝓱𝓪𝓽 𝓸𝓯 𝓛𝓲𝓮𝓼 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz