Opuścił salę, ruszając korytarzem.
Trawiony niepokojem, wybrał numer milczącego od wczoraj Seonghwy. Odczekawszy sygnały, nagrał wiadomość.— Cześć, tu Yeosang. Odezwij się, odchodzę od zmysłów... Nie wiem, co mam myśleć. Mam wrażenie, że... — Głos mu zadrżał. — Że to koniec, że już mnie nie chcesz... Nawet jeśli, odezwij się, proszę cię... Nie zniosę tego milczenia.
Westchnął, przygnębiony. Zaszedł do niewielkiej, uniwersyteckiej kafejki. Dostrzegłszy go, Wooyoung zawołał, machając energicznie uniesioną w górę reką. Blady, zmartwiony Kang dosiadłszy się do pary, westchnął cicho, nie zdobywając się nawet na nikły uśmiech.
— Co jest grane? — zapytał Jung.
— Nie wiem. — Wbił puste, pozbawione emocji spojrzenie w niewielki, okrągły blat. — Seonghwa milczy. Od wczorajszego popołudnia... Nie odpisuje, nie odbiera, nie przychodzi na wykłady... — Zamknął oczy, kryjąc twarz w dłoniach. — To koniec, to by było na tyle...
— Jak to?
— Nie wiem. Spójrz. — Pokazał przyjacielowi ostatnią nadesłaną od Parka wiadomość. Wczoraj, o szesnastej dziewiętnaście.
— "Jestem u Hongjoonga. Czyham na jego duchy" — przeczytał Woo. — What?
Choi, parsknąwszy śmiechem, pokręcił głową. "Ja pierdole, nie wierzę, co za koleś" — mówiła jego reakcja. Dostał za nią po łbie. Syknął, przestawszy się śmiać. Zemścił się, wpijając palce w udo rówieśnika. Zaraz potem złapał go za rękę. Ich relacja była jedną z dziwniejszych, trudnych do ogarnięcia, nawet dla najbystrzejszej jednostki.
— Opowiadałem ci, pamiętasz? — mruknął Kang. — Ten cały Hong to jakiś dziwoląg. Wpada w środku nocy, przerywa nam seans... Dlaczego? Bo w jego mieszkaniu straszy. Myślałem, że to ja jestem dziwny, ale on... — Pokręcił głową. — Bije wszystkich na łeb na szyję.
— Słuchajcie — odezwawszy się, San zamarł, potęgując napięcie. — A może to te duchy. Wciągnęły go w jakiś inny, ukryty wymiar, gdzie pada wszystkim zasięg?
Nie wytrzymał; parsknął śmiechem po raz kolejny, obrywając, i to znacznie mocniej.
— Ja jebie, weź ty się już zamknij — syknął Woo, zawiedziony zachowaniem, nadzwyczaj głupim zachowaniem chłopaka.
— Dobra, ogarniajcie temat, ja spadam. — Podniósł się, ruszając do wyjścia. Otrzymawszy klapsa zawrócił. Pochylił się, całując Woo w bardzo wylewnym, pożegnalnym geście.
Yeosang westchnął, odwrócił udręczone spojrzenie, cierpiąc wewnętrznie, jak jeszcze nigdy. San jaki jest, taki jest — porywczy, zazdrosny, niekiedy uciążliwy — ale jest. Kocha Wooyounga, jest zawsze, kiedy ten go potrzebuje, obnosi się z uczuciami względem rówieśnika, pokazując wszystkim dookoła, jak szczęśliwi potrafią być razem.
— Hej, Yeosang...
Spojrzawszy na przyjaciela, zapytał:
— Co mam zrobić? Tak strasznie się boję...
— Spokojnie. Nie zadręczaj się... I nie siedź tak, załamany. Nic tym nie zdziałasz. Idź do niego, złóż mu wizytę.
— Fakt! Że też wcześniej na to nie wpadłem...
— I dobrze! W końcu mogłem się na coś przydać.
— Przestań. Zginąłbym bez ciebie, bez przerwy mi pomagasz, nawet w drobnostkach. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę, nie wiem nawet, czy kiedykolwiek zdołam.
— Przyjaźń zobowiązuje, czy nie tak?
Skinął głową, przytulając się. Oprócz słów pocieszenia, łaknął gestów, przepełnionych prawdziwą przyjacielską czułością. Nie zawiódł się; Woo, objąwszy go, odwzajemnił uścisk, pocieszając pogrążonego w smutku Yeosanga.
*
Zapukał do drzwi — cicho, niepewnie, walcząc z dojmującym stresem. Chciał poznać prawdę, mimo wszystko, nad wyraz bojaźliwy, bał się jej. Nie wiedział, jak zareaguje. Zerwanie kontaktu, odsunięcie się od Seonghwy przypłaci załamaniem, nie radził sobie w podobnych sytuacjach. Rozstania, zwłaszcza z osobami dla niego znaczącymi, znosił ciężko, ciężej niż inni.
Zapukał raz jeszcze, o wiele głośniej. Zbliżył się, nasłuchując. Żadnych odgłosów z wewnątrz, żadnych kroków świadczących o obecności Parka w mieszkaniu...
Wziął głeboki oddech, po czym zawołał:— Seonghwa, jesteś tam?! Jeśli tak, otwórz mi, proszę...!
Drgnął, zaskoczony; drzwi uchyliły się, niestety nie te, do których pukał. Spojrzał na Kima, zwabionego hałasami. Wyszedł z mieszkania, zerkając na blondyna, który przełamał się, po czym zapytał:
— Cześć. Może wiesz, gdzie podziewa się Seonghwa?
— Dobrze, że jesteś — powiedział, zbywając pytanie.
— Coś się stało? Coś złego, tak...? — Zadrżał; nie panował nad rosnącym przerażeniem. Oparł się o drzwi, splatając śliskie od potu dłonie.
— Uspokój się. Złego, czy też nie — Seonghwa prosił mnie, bym przekazał ci, że... — Wzruszył ramionami. — To koniec. Nie chce związku ze studentem.
— Co...? — wydusił zaledwie, czując niewyobrażalny wręcz ciężar. Ciężar słów niebieskowłosego, wypowiedzianych tak... płytko, bez absolutnie żadnych emocji.
— No, tak. Taki związek... sam rozumiesz, jest bardzo, ale to bardzo ryzykowny. A Seonghwa... zrozumiawszy to, podjął taką, a nie inną decyzję.
— Jest tutaj...? Dlaczego to ty ze mną rozmawiasz?
— Na wyraźną jego prośbę. I nie, nie ma go, wyjechał wczoraj. Potrzebuje dystansu. Nie kontaktuj się z nim, bardzo cię proszę. Uszanuj jego wybór. A teraz wybacz... — Zniknął w mieszkaniu, wcale niewzruszony.
CZYTASZ
𝓒𝓱𝓪𝓽 𝓸𝓯 𝓛𝓲𝓮𝓼 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °
Fanfiction"Prɑwdɑ zɑwsze wyjdzie nɑ jɑw, mimo wszystkich twoich stɑrɑń." 𝗀𝖽𝗓𝗂𝖾 𝗈𝖻𝗈𝗃𝖾, 𝗌𝗄ł𝖺𝗆𝖺𝗐𝗌𝗓𝗒, 𝗐 𝗄𝗈ń𝖼𝗎 𝖽𝗈𝗐𝗂𝖺𝖽𝗎𝗃ą 𝗌𝗂ę 𝗉𝗋𝖺𝗐𝖽𝗒 𝖺𝗅𝖻𝗈 𝗀𝖽𝗓𝗂𝖾 𝗈𝖻𝗈𝗃𝖾, 𝗌𝗄ł𝖺𝗆𝖺𝗐𝗌𝗓𝗒, 𝗌ą 𝗀𝗈𝗍𝗈𝗐𝗂 𝗐𝗒𝖻𝖺𝖼𝗓𝗒ć ⇻ 𝗉...