| 30 |

376 40 46
                                    

Zamyślony, wpatrujący się w Yeosanga, Seonghwa drgnął

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Zamyślony, wpatrujący się w Yeosanga, Seonghwa drgnął. Wyłączył muzykę — ciche dźwięki, wydobywające się z niewielkiego, kieszonkowego głośnika, ucichły niczym nożem ucięte. Wstał; przywitawszy się z lekarzem, zapytał, przygnębiony:

— Czy Yeosang... — Fala płaczu wezbrała; zdusiwszy ją, kontynuował: — Czy ma jakiekolwiek szanse?

Sprawdziwszy parametry, mężczyzna odpowiedział:

— Niestety, nie sądzę. Możemy oczywiście poczekać, dalej monitorować stan pacjenta, jednak... — Pokręcił głową. — Proszę być przygotowanym na ostateczną ewentualność...

Usiadł — spokojny, wewnątrz szalał z rozpaczy. Lekarz wyszedł. Seonghwa, usiadłszy bliżej, na brzegu łóżka, złapał za ręce nieprzytomnego wciąż Kanga. Ściskał dłonie — delikatnie, ale intensywnie — nie chcąc poddać się. Wciąż walczył, wierząc, że ten, gdziekolwiek jest, wróci do niego. Uśmiechnie się, lekko zdezorientowany, po czym przytuli się, tak jak kiedyś.

— Nie umrzesz — wyszeptał. — Nie ty. Hongjoong poddał się, był zbyt słaby, ale ty... — Pozwolił łzom płynąć. — Jesteś silny, bardzo silny. Dlatego wrócisz do mnie. Masz to zrobić, słyszysz?

Dni, zlewające się w jedno, nieprzerwane pasmo, przytłaczały. Nie liczył ich, nie spoglądał w kalendarz, nie kontrolował czasu, który upływał, przeciekał przez palce w zawrotnym wręcz tempie.

Otrząsnąwszy się po śmierci niebieskowłosego, żył dalej, tak, jak dotychczas. Nie przytłoczony stratą, odrobinę żałujący Hongjoonga, skupił się na Yeosangu; poświęcał każdą wolną chwilę — dla niego. Przesiadywał w szpitalu, zawsze po pracy, ale też w przerwach. Egzaminy sprawdzał na kolanie, od czasu do czasu głaskając chłopaka, to po dłoni, po ramieniu, czy po policzku. Mało jadał, mało spał, nie troszcząc się o siebie, a jeśli już, to nie tak, jak dawniej. Zmęczenie odkładał na bok, nie mogło mu przeszkodzić w czuwaniu nad Kangiem, nad wspieraniem go tak, jak umiał — monologami, powtarzanymi często po kilka razy dziennie; czułymi gestami; samą obecnością...

— Będziesz żył, wiesz o tym, prawda? — wyszeptał. Przytuliwszy się, zamknął oczy — wilgotne od łez, zmęczone, nadal przepełnione nadzieją.

*

Uchylił powieki.
Ktoś, obudziwszy go, powiedział:

— Jedź do domu, odpocznij.

Podniósł się. Wygładził pościel, patrząc na Yeosanga — wzrok miał zmęczony, znużony; oczy czerwone, błyszczały w nich łzy. Westchnął cicho, spoglądając na Yunji — była zmartwiona, również zmęczona całodziennym dyżurem.

— Może powinienem — mruknął. — Ale nie chcę. Yeosang...

— Wiem. Wiem, co z nim. Nie podda się, zobaczysz. Zabierzesz go stąd, niedługo... — Podeszła bliżej. — Musisz mieć siłę. Dlatego idź, wyśpij się, zjedz dobry, pożywny posiłek... Wzięłam kolejny, nocny dyżur. Będę przy nim, obiecuję.

— Dziękuję. — Uściskał ją. Pożegnawszy się, wyszedł. Wracał do domu, ociągając się.

Ronił łzy, jadąc przez miasto; w kompletnej rozsypce wszedł do mieszkania — pustego, zabałaganionego, pogrążonego w ciszy... Usiadł, nie zapaliwszy światła. Skulił się, wracając wspomnieniem — spokojna, letnia noc, spacer w świetle księżyca. Zamknął oczy, przywołując zachowaną w pamięci, jak i w sercu chwilę...

— Seo, zatrzymajmy się — poprosił Kang.

— Wszystko w porządku? — zaniepokoił się starszy. Dołączył do studenta — oparłszy się, spoglądał w dół, na płynącą w dole, ciemną rzekę. Nie odpowiedział, dlatego Park, objąwszy go, przyciągnął do siebie, do mocnego, czułego uścisku.

— Wszystko okay, nie jestem smutny — zapewnił. — Nie mogę być. Mając ciebie wszystko jest takie... radosne i wyjątkowe. Takie inne...

— Sangie...

— Czekaj. — Powstrzymawszy go, mówił dalej: — Nie potrafię rozmawiać o uczuciach, nie potrafiłem, aż do teraz. Bo wiesz, muszę opowiedzieć ci o tym, co czuję. Po prostu muszę...

— Mów, Sangie. Chcę to usłyszeć. — Uśmiechnął się, ujmując w dłoń rozgrzany policzek jasnowłosego.

— Zmieniłeś mnie. Stałem się znacznie mniej nieśmiały, bardziej otwarty, bardziej... radosny. Dopiero teraz, będąc szczęśliwy, zrozumiałem, jaki byłem dawniej. Ponury, wręcz depresyjny, zamknięty w sobie, w swojej małej, nieszczęśliwej rzeczywistości. Myślałem, że już zawsze będę taki — nieciekawy, nudny, nikomu... — westchnął, przytłoczony uczuciami — niepotrzebny. To bolało, to bycie szarym, niewidzialnym, niekochanym. Ale udało się; mam kogoś, kto kocha mnie, i kogo ja również mogę kochać. Zbyt rzadko powtarzam ci to, Hwa. Kocham cię. Czuję, że możemy wszystko, że nic nas nie rozdzieli, że tylko z tobą, przy tobie, będę silny i przetrwam każdy, nawet najpodlejszy czas. Seonghwa...

Nie wytrzymał; pocałowawszy Kanga, uciszył go, rozczulony wyznaniem. Żadne słowa, większe, czy mniejsze, nie oddadzą uczuć tak dobrze, jak gesty. Yeosang, domyśliwszy się tego, odwzajemnił pocałunek, wtulając się mocniej, jeszcze mocniej, trwając w najcieplejszych, najbezpieczniejszych objęciach — w objęciach swojego najcenniejszego skarba.

*

Obudził się — rano, nękany uporczywym, przewiercającym mu głowę, nieznośnym hałasem. Telefon dzwonił; wypadłszy mu z kieszeni, leżał na kanapie, pod ramieniem Seonghwy. Usiadł, sięgając po urządzenie. Opuściwszy powieki — ciężkie niczym ołów — odebrał.

— Tak?

— Witam. Dzwonię ze szpitala. Proszę przyjechać, pan Kang...

— Co z nim?!

𝓒𝓱𝓪𝓽 𝓸𝓯 𝓛𝓲𝓮𝓼 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz