Pomiędzy VII

103 11 12
                                    


Nie mógł wytrzymać siedząc sam w tym klaustrofobicznie jasnym i niewielkim pokoju. Postanowił wyjść jej naprzeciw, a przynajmniej tak przed sobą usprawiedliwił tą drobną ucieczkę. Wkrótce wydostał się ze skrzydła sanitarnego i wreszcie zobaczył okna i ludzi. Nikt nie zwracał na niego specjalnej uwagi. Prawdopodobnie poznaliby by go lepiej gdyby miał na sobie maskę. Zapadał zmierzch.

Błądząc po modułowych korytarzach postawionych najwidoczniej zupełnie niedawno dla celu rozbudowania bazy Ruchu Oporu, odkrył że wszystkie drogi prowadzą do hangarów i magazynów broni. Wszystko tu pachniało nowością betonu i prefabrykatów. Świeżo zamontowana klimatyzacja wionęła poliuretanem. Przeszedł slalomem między myśliwcami, dokładnie studiując ich stan. Nie było ich za wiele, ani nie było ich dość aby obronić się przed porządnym atakiem. Wnioskował, że najwidoczniej potrzebne są silne sojusze i to natychmiast.

Nagle dostrzegł wyłaniającą się zza rogu znajomą, włochatą postać. Chewbacca nie zauważył go jeszcze, a Ben był pewny, że nie jest ani trochę gotowy na konfrontację ze wspólnikiem i jedynym przyjacielem Hana Solo. Serce zabiło mu szybciej, gdy zauważył niedomknięte drzwi zaledwie kilka kroków od niego. Natychmiast skoczył w ich stronę.

Wyszedł  na zewnątrz i natychmiast ogarnęło go ciepłe powietrze. Wokół unosiła się woń ziemi i wilgoci. Niedawno wykarczowana część dżungli, została teraz zamieniona na spory plac do lądowania, ale roślinność jeszcze się nie poddała i pod jego butami chrzęściły wciąż walczące o dominację na tym polu łodygi i źdźbła traw. Na ciemniejącym niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Takie noce jak ta, przypominały mu jego dzieciństwo.

Szedł dalej wzdłuż nowo postawionych budynków, aż dotarł do starszej części bazy, która - jak się domyślał - była tym miejsce, z którego dowodziła jego matka w swoich ostatnich dniach życia. Nie chciał iść w tą stronę, nie chciał wiedzieć i widzieć, ale coś go ciągnęło niemalże wbrew jego woli. Wchodząc do ciemnej groty skalnej, natychmiast w oczy rzucił mu się wielki Tantive zaparkowany krzywo wewnątrz jaskini, niczym zabawkowy samolot wepchnięty pod dziecięce łóżeczko. Widział tlące się światło na mostku, wyraźny znak, iż ktoś nadal wykonywał tu swą pracę. Przemknął niezauważony wzdłuż ściany, uważnie studiując ciemne wnętrze. Po kątach były porozstawiane skrzynie ładunkowe, a wokół nich porozrzucane były zepsute i niekompletne części statków, maszyn i broni, tworząc bezładne stosy złomu. Ciężko było uwierzyć, że zepchnięta w takie miejsce rebelia przetrwała, a morale walczących pozostawały nadal tak silne.

Nagle jego uwagę zwróciło zagłębienie w skale, którego wejście przysłaniała ciężka materiałowa kotara, służąca jako prowizoryczne drzwi. Zmarszczył brwi. Materiał był gruby i miękki, w szlachetnym odcieniu błękitu imperialnego, zakończony złotą nicią. Drobny wzór zdobiący brzegi był swobodną interpretacją znaków heraldycznych księżniczki Lei. Obejrzał się przez ramię, czy nie jest obserwowany, by po chwili odsunąć róg i wślizgnąć się do środka.

Zdziwiła go nie zupełna ciemność wnętrza. Panował tu zaledwie półmrok, mimo zapadającego zmierzchu. Była to zasługa wyciętego w skale ogromnego otworu okiennego, które spokojnie mogło służyć jako wyjście awaryjne. Pokój był skromny i ascetyczny. Przy wejściu stał niski stół, na którym leżały rozrzucone kartki papieru, wypełnione cyframi w tabelkach. Do stołu były dostawione dwa proste, stalowe krzesła. Na oparciu jednego z nich wisiała szara długa peleryna z wysokim kołnierzem, ocieplana od wnętrza futrem, która najpewniej ogrzewała jej właścicielkę w trakcie chłodnych nocy spędzonych w kamiennej komnacie. W głębi pomieszczenia znajdowało się już tylko niskie jednoosobowe łoże z taboretem stojącym u wezgłowia w roli stolika nocnego.

Pomiędzy | ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz