*12*

78 6 0
                                    

Rozdział z perspektywy Jacksona 

Kilka dni wcześniej

To niesamowite jak wszystko się zmienia. Dwa dni temu podawałem kawę szefowi, a teraz siedzę na murku i czekam na idotę który nie oddał kasy jednemu z naszych. Wszystko to zaczeło się gdy miałem dziesięć lat, wtedy zostałem uwolniony od biologicznego ojca. Nicholas przygarnął mnie i trenował. Teraz mogę mu się odwdzięczyć i odrazu przypodobać się szefowi. Dwa w jednym, wystarczy jeden strzał. Po tej myśli widzę chudego blondyna, którego imienia nawet nie znam. Schodze z murku i do ręki biorę pistolet. Blondyn nie wie kim jestem przez co idzie spokojnie w moją stronę. To jego drugi największy błąd, pierwszy to wejście w układ z Jackiem. Gdy już jest blisko wyciągam dłoń, w tej w której trzymam pistolet.

- Na kolana! - Chłopak blednie,ale i tak robi to co mu każe. To tylko jedna kula, która pomoże mi w dalszym życiu. Dzięki niej nie będę tylko chłopczykiem od kawy, będę kimś więcej. Podchodzę do niego bliżej,aby napewno trafić. To może zdawać się dziwne, ale mam słabą celność. To moja największa słabość.

- Nie zabijaj mnie, proszę. - Tak samo błagł mój ojciec. Słyszałem słowo w słowo, a potem strzał. Czy było mi przykro? Nie. Czy cierpiałem? Nie. Od tamtej pory już nie jestem przestraszonym Mattem, a Jacksonem. Już się nie boje być w własnym domu.

- Cicho! - Krzycze po czym zaciskam mocniej pistolet. Każdy miał swój pierwszy raz. Każdy mój przyjaciel miał swoją pierwszą i czasami ostatnią ofiarę. Na przykład taki Sam który teraz jest specem od komputerów. - Miller nie będzie dłużej czekał. Dawaj kasę! - Szczerze to mam nadzieję że jej nie odda. Mam nadzieję że nie ma tyle aby spłacić dług. To taka jakby czysta formalność, dajemy "ofiarze" szanse której zazwyczaj nie wykorzystuję.

- Nie mam pieniędzy. Dajcie mi jeszcze tydzień, a oddam co do grosza. - Tego się właśnie spodziewałem. Błagalny głos proszący o czas pożegnania bliskich, jeśli jakiś wogóle ma. Mogę wydawać się bez serca, ale taki jest świat. Jesteś albo mną, albo nim. Zależy to tylko od nas samych. Chce już nacisnąć spust kiedy słyszę dźwięk komórki za murku. Stoi tam brunetka, patrząca najpier na mnie, a później na blondyna. Strzelam chłopakowi w głowę i idę w tamtym kierunku. Dlaczego ona nie ucieka, tylko stoi aż podejdę? Powinna uciec i zapomnieć. Gdy już jestem obok przykładam brunetce pistolet do czoła. Dlaczego do cholery nie uciekła? Miał być jeden strzał i koniec. Blondyn był winny kasę, sam się na to pisał. Za to dziewczyna jest niewinna. Nie powinna zginąć. Broń się do cholery! - Co ja mam z Tobą zrobić? - Zaciskam mocniej pistolet. Nie chce jej zabijać, nie jestem taki.

- Błagam,  nie zabijaj mnie. - Mówi to co ojciec i blondyn i pewnie każdy inny który natknął się na jednego z nas. Dziewczyna patrzy na moje buty, chodź nie widzę jej oczu wiem że jest przerażona. Szczerze ja też jestem przerażony. Widziała mnie, może iść na policję. Jeśli nawet nie pójdzie na policje, gdy szef się dowie że ją oszczędziłem czeka mnie gorszy los niż więzienie. Jestem w sytuacji bez dobrego wyjścia. - Zrobię wszystko. - Ona jest naprawdę zdesperowana. Jak do tej pory była niewinna,po tej obietnicy wszystko się zmieni, wpadła w takie szambo jak zabity chłopak. Jestem dupkiem i po części zabójcą, ale z jakieś przyczyny i nie chce jej zabić.

- Teraz niczego nie potrzebuje, ale niedługo może się to zmienić. - Zabieram pistolet od jej głowy, odwracam się i odchodzę. Teraz jedyne co muszę zrobić to oszukać niebezpiecznego gościa że wszystko poszło dobrze. Jeśli mi się nie uda, czeka mnie coś gorszego od śmierci.

***

- Gdzie szef? - Pytam Nicholasa wchodząc do jego pokoju. Jest on prawą ręką Millera, wiec zawsze wie gdzie on jest. Muszę zdać mu sprawozdanie z całej akcji. Tak chociaż robią inni.

- Wyjechał na akcje. Przyjedzie jutro lub pojutrze. - Kiwam głową i wychodzę z jego pokoju. Gdy już jestem w swoim kładę się na łóżko. Muszę przemyśleć co powiem szefowi. Coś w stylu wszystko poszło sprawnie, jeden strzał. Pierwsza akcja i już ją zwaliłem, Jestem do dupy.

***

Siedzę na czarnej kanapie w czarnym pokoju. Nie przesadzam, wszystko jest tu czarne poczący od ścian po żyrandol. Jedyne co się różni to podłoga koluru jasnego drewna. Naprzeciwko mnie siedzi Miller. Jest on wysoki i umięśniony, wyświczyl się przez te czterdzieści coś lat. Jest on ubrany jak zawsze w czarny garnitur. Co on ma z tym czarnym? Na jego twarzy widnieje spora blizna idąca od połowy czoła po mojej prawej stronie, do początku nosa. Jest on największym mafiozą w dzielnicy, a ja mam go okłamać.

- Wszystko poszło sprawnie szefie. - Mezczyzna odrywa się od pisania czegoś na kartce, pewnie dotyczacego jego ostatniej akcji. Miller uśmiecha się ironicznie i wstaje z czarnego krzesła, bierze kartkę na której pisał i wkłada do szafki.

- Opisz każdy szczegół. - Siada na siedzeniu i patrzy mi prosto w oczy. Są dwa wyjącia albo uwierzy że nie było Alice, albo domyśli się że kłamę. Dalczego ona się wtedy pojawiła? Gdyby miała wczorajszy wywiad godzinę później nie spotkałbym jej. Właśnie wczoraj podczas ogladania telewizji zobaczyłem ją, bez strachu. Odrazu z jej nazwiskiem poszedłem do Sama, który podał mi większość informacji o brunetce, takich  jak wiek, adres lub imioma rodziców. Wiem też że jest jedynaczką i mieszkała w jakieś małej miejscowości.

- Siedziałem na murku,aż go zobaczyłem. Podszedł do mnie praktycznie sam przez co łatwo go złapałem. Wyjełem pistolet i kazałem uklęknąć. - Szef przewraca oczami. Przełykam gulę w gardle i mówię dalej. - Błagał o życie i że odda kasę za tydzień. Wtedy go zabiłem i wróciłem tutaj. - Męzczyzna uśmiecha się do mnie i po raz kolejny pisze coś na kartce. Czy on mi uwierzył? Nie spotka mnie zły los? Czy naprawdę jestem tak świetnym kłamcą.

- Był tam ktoś jeszcze? - Przecze głową widząc obraz dziewczyny wpatrzonej w moje ubrudzone buty. Po kręgosłupie przechodzi mnie zimny dreszcz. Może zadaje to pytanie każdemu? Po co ja sobie to wmawiam. Jak to mówią, nadzieja matką głupich. Pora już uciekać.

- To ja już pójdę. - Wstaje z fotela i idę do drzwi które otwieram. Za nimi stoi dwójka mężczyzn którzy idą aby mnie powalić. Miller był przygotowany. Na szczęście zamiast dobrego celu, umiem walczyć. Wszystko idzie jak w zwolnionym tempie. Uderzam, pochylam się żeby sam nie dostać i znów uderzam. Próbuje to rozegrać sprytnie, ale oni też coś umieją. Po chwili słyszę strzał,a potem ból w brzuchu. Zaciskam to miejsce i bięgne przed siebie. Nie wiem dlaczego, ale oni za mną nie biegną. Nie chce tego wiedzieć. Wychodzę z budynku tracąc powoli siłę. Muszę się dostać do niej, ona mnie uratuję. A po drugie szef nie wie kim ona jest i gdzie mieszka. Idealne rozwiązanie.

~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~

No to jest kolejny rozdział tłumaczący dosyć wiele, miłego czytania kochani

Przegrana gra Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz