Kiedy przemieniłam się w trybryde powiedziano mi, że to wielka odpowiedzialność. Ja nie chciałam tej odpowiedzialności. Nie chciałam tej mocy i tego nazwiska. Jednak los rzadko pyta nas, czegoś chcemy. Nikt nie może wybrać tego, kim się urodziny. Każdy z nas ma swoją rolę. Swoje przeznaczenie do wypełnienia.
Tylko dlaczego moje musi być właśnie takie? Bycie tą gorszą z bliźniaczek Mikealson nie było niczyim marzeniem. Moim też nie. To moja rzeczywistość, z którą muszę żyć. Dlatego istnieje, starając się nie wchodzić siostrze w drogę. Co bywa trudne zważywszy na to, jak lubi ściągać na siebie problemy. A ja nie mogłabym tak po prostu zostawić jej z tym samej. W końcu co by nie było razem zawsze i na wieki. Co zwarzywszy na fakt, że jesteśmy nieśmiertelnymi bliźniaczkami, jest bardziej dosłowne niż mogłoby się wydawać.
Jednak ja też lubię je na siebie ściągać. Z tym że ja zamiast demonów wolę toksycznych mężczyzn i głupie wybory. W tym zdecydowanie bardziej przypominam rodziców niż moją bliźniaczkę. Zawsze byłam mało odpowiedzialna i otaczałam się nieodpowiedzialnymi ludźmi. To jednak miało zmienić jedno wydarzenie, które w rzeczywistości niewiele zmieniło.
Dyrektor Saltzman wysłał mnie na poszukiwanie stada młodych wilkołaków. Ponoć widziano je w okolicy kilka dni temu. Tak samo, jak grupę łowców. Pewnie normalnie podeszłabym do sprawy na chłodno. Jednak w grupie wilkołaków była jedna dobrze znana mi dziewczyna. Mayli zawsze lubiła wpakowywać się w kłopoty. Dlatego była mi tak bliska. Razem odwiedziłyśmy nie jeden klub i zrobiłyśmy nie jedną głupotę. To ona pomogła mi się ogarnąć, kiedy delikatnie mówiąc oszalałam. I pomogła mi pogodzić się z moim pierwszym morderstwem. No i jakoś tak się złożyło, że zrobiłyśmy razem nie jedną głupia rzecz. A nic tak nie zbliża ludzi jak wspólne ratowanie sobie tyłków.
W końcu obie lubiłyśmy ten dreszczyk emocji związany z robieniem czegoś zakazanego. Jednak żadna z nas nie lubiła mierzyć się z konsekwencjami naszych czynów.
Jednak, wracając do dziewczyny. Zawsze lubiła pakowa się w kłopoty. Jednak rzadko robiła to sama. Dlatego włuczyła się z grupą młodych wilkołaków, szukając guza. I zapewne właśnie go znalazła.
Kiedy do moich nozdrzy doszedł zapach świeżej krwi spanikowałam. Przyszpieszyłam kroku, kierując się zapachem posoki. Aż w końcu trafiłam do celu. Grupa kilkunastu młodych wilkołaków zmasakrowana najpewniej przez łowców. Część z nich nadal żyła. Przez moje ciało przeszły ciarki. Ciała z wystającymi z nich strzałami leżały ubrudzone w krwi. Wyglądało to, jak scena z krwawego horroru.
Nie mogę pozwolić im umrzeć.
Ta myśl z niewiadomej przyczyny zagnieździła się w mojej głowie. I nie pozwalała mi postąpić inaczej. Dlatego rozgryzłam swój nadgarstek i każdego wilkołaka, który miał puls, napoiłam swoją krwią. Było to mało odpowiedzialne. Jednak konsekwencjami będę się martwić później.
W końcu podeszłam do Mayli która była ich alfą. Wsunęłam lewa dłoń pod jej głową, a prawa podsunęłam sobie do ust. Ponownie rozgryzłam nadgarstek, który zdążył już się zagoić. Blondynka jednak odmówiła wypicia mojej krwi, zaciskając usta i przekręcając głowę.
— Wolę umrzeć niż stać się twoją marionetką. — Wyszeptała ledwo słyszalnym głosem.
Po tych słowach ostatni raz wypuściła powietrze z ust. Mieście jej ciała się rozluźniły, a spojrzenie stało się puste. Umarła na moich rękach. Wolała ta niż stanie się hybrydą na moich warunkach.
Zacisnęłam powieki, nie pozwalając sobie na łzy. Odłożyłam ciało dziewczyny na ziemię, a następnie się obróciłam. Wilkołaki podnosiły się stopniowo z ziemi wyrywając sobie z ciał strzały. Rany zadane przez łowców powoli się goiły, co było dobrym znakiem. Wszyscy wydawali się dosyć zagubieni. Nie do końca rozumieli, co właśnie się działo co było zrozumiałe. Nie wszyscy w końcu musieli mnie kojarzyć. To Hope była tą bardziej rozpoznawalna. Co szczerze mnie ciszyło. A już nawet pomijając ten fakt, to wątpię by po tym wszystkim tak po prostu pomyśleli o tym, że stają się hybrydami.
— Teraz stoicie przed prostym wyborem. — Oświadczyłam starając się nie myśleć o słowach wilkołaczycy. — Napijecie się mojej krwi lub umrzecie. Każdy, kto zdecyduje się na pierwszą opcję uda się ze mną do szkoły imienia Stefana Salvatore w Mystic Falls. Ci, którzy wybiorą druga opcje, niech najlepiej zostaną tutaj. Więc kto pierwszy? — Spytałam ponownie, przegryzając tym razem drugi nadgarstek.
Czasem nienawidziłam tej szybciej regeneracji.
Wilkołaki kolejno podchodziły i piły moją krew. Ostatecznie zdecydowało się na to tylko dziesięć z piętnastu ocalałych. Reszta wolała zginąć. Ja szanowałam ich decyzję
— Co będzie z łowcami? — Spytała jedna z hybryd, przerywając panującą od dłuższej chwili ciszę.
— Jak to co? — Spytałam, jakby odpowiedź była oczywista. — Musicie się pożywić. — Oznajmiłam i tylko tyle im wystarczyło.
Stado hybryd zniknęło między drzewami w poszukiwaniu swoich oprawców. Uśmiechnęłam się mimowolnie na ten widok. Wiedziałam, że hybrydy będą mi posłuszne. Jednak nie planowałam z tego korzystać. Nie kręciło mnie posiadanie niewolników.
Hope i Alarick mnie zabiją. Chociaż w sumie to zrobiłem dobry uczynek, więc może jednak nie wrzuca mnie do oceanu w metalowe trumnie. Oby. W końcu mimo wszystko myślę, że było warto.
Skinęłam głową do wilkołaków, którym zostały dwadzieścia cztery godziny życia. Obiecały pochować zmarłych, więc tym nie musiałam się martwić.
I całe szczęście. Nienawidzę pogrzebów.
Wbiegłam między drzewa, a kiedy złapałam trop łowców, ruszyłam nim. Biegłam jakieś piętnaście minut, zanim nie dotarłam do pierwszych hybryd, które delektowały się swoim pierwszym krwistym posiłkiem. Ominęłam je i biegłam tak aż nie natrafiłam na jednego z łowców, z którego na razie nikt nie zrobił sobie kolacji.
Mężczyzna, używając kuszy postrzelił mnie w brzuch. Odruchowo położyłam dłonie w tym miejscu. Złapałam za strzałe i wyrwałam ją z brzucha, czemu towarzyszyło ciche jęknięcie. Nienawidzę tego robić. I w takich momentach kocham szybko regenerację. Odrzuciłam strzale w bok i ruszyłam za łowcą.
Kiedy dzieliły nas jakieś dwa metry, odbiłam się od ziemi. Spadłam, ładując na mężczyźnie. Ten zmęczony biegiem dyszał ciężko widocznie gotowy na śmierć.
— Nie jesteś wilkołakiem. — Rzucił między głębokimi wdechami.
— Jestem czymś tysiąc razy gorszym. — Zapewniłam, na co ten posłał mi pytające spojrzenie. — Jestem twoim przeznaczeniem. — Oświadczyłam a moje wampirze kły, się wysunęły. Pod oczami pojawiły się czarne żyły, kiedy ja wbiłam się w szyję łowcy.
By dokonać pełnej przemiany w trybrudę, musiałam umrzeć. Kiedy to się stało zbudziłam się posiadając pełne moce trybrudy. I przyznaje, że nie żałuję. Kocham picie krwi. To nawet lepsze niż przemiany w wilka. Chociaż pewnie tu mogłabym mówić inaczej w zależności od dnia.
Kiedy wypił już wszystko, podniosłam się z ziemi. Strzelałam brud z ubrań, co oczywiście nie udało mi się do końca. Poprawiłem włosy i ignorując fakt, że najpewniej rozmazałam tusz do rzęs, spojrzałam na zgromadzone hybrydy.
— Kim jesteś? — Spytał chłopak na oko w moim wieku. Podobnie jak reszta, wyglądał okropnie. Co zwarzywszy na fakt, iż przed chwilą otarł się o śmierć, nie było dziwne.
— Jestem Destiny Mikaelson. Wasza nowa alfa.
No i cyk nowa książka bo czemu nie
Tak w ogóle Destiny to dosyć specyficzna postać i nie wiek na ile będzie się cieszyła waszą sympatią
No, ale pożyjemy zobaczymy
CZYTASZ
Hopeless ・ Legacies
FanfictionZnasz Moje Imię, Nie Moją Historię Widzisz Mój Uśmiech, A Nie Mój Ból Widzisz Moje Cięcia, A Nie Moje Blizny Możesz Czytać Moje Słowa, Nie Myśli