XXXI

164 14 10
                                        

Usiadłam wygodnie na niskiej werandzie niewielkiego domu, wsłuchując się w dźwięki natury. Ta okolica byłam wyjątkowo spokojna. Znajdowała się na uboczu, a ludzie rzadko do niej zaglądali. W końcu kto włóczyłby się po bagnach, kiedy można zwiedzać Nowy Orlean? Chyba nikt normalny. Pewnie dlatego teraz siedziałam w środku lasu, zastanawiając się jak szalonym było podążanie za Michaelem. Ten facet zdecydowanie swoje ukrywał. Był tajemniczy i w zasadzie nic mi nie mówił. A ja i tak biegałam za nim, jak grzeczny piesek za swoim panem. Szczerze nie miałem pojęcia, czym mną kierowało. Może po prostu byłam go ciekawa i chciałam odkrywać po kolei wszystkie jego tajemnice, a może byłam masochistką i zawsze ganiałam za facetami, którzy mieli mnie zranić.

Chyba jedna i drugie i dlatego wiecznie pakowałam się w kłopoty.

— Lubie, kiedy myślisz. — Stwierdził wampir, popijając krew z torebki. — Robisz wtedy taką poważną minę, jakbyś planowała czyjeś morderstwo. I to jest cholernie seksowne.

— Ta... — Mruknęłam, spoglądając na niego kątem oka. — A ty za to wiecznie masz te samą minę. Minę poważnego dupka, od którego powinnam trzymać się z daleka.

— Więc dlaczego jeszcze nie uciekłaś? — Spytał obracając się bardziej w moją stronę.

— Bo słabość do psychopatów jest u nas rodzinna. — Rzuciłam i odruchowo chciałam wziąć w dłoń naszyjnik. Jednak tego nie było na mojej szyi.

No tak w końcu się go pozbywałam.

Między nami zapadła cisza przerywana jedynie subtelnymi dźwiękami natury. Nie była ona jednak niezręczna. Była to chwila dla naszej dwójki na przemyślenie pewnych spraw. A jak wiadomo, najlepiej myśli się milcząc.

— Myślisz, że cię zranię? — Spytał, na co niemal odruchowo skinęłam głową. — Niby dlaczego?

— Bo co taki ktoś jak ty mógłby widzieć we mnie? — Dopytałam wskazując się rękoma.

— Oceniasz się zbyt surowo. — Zauważył, na co jedynie wzruszyłam ramionami. — Nie widzisz tego, co ja.

— Czyli czego? — Mruknęłam, również obracając się bardziej w jego stronę.

— Tych wzgardliwych spojrzeń, które bez przerwy mi posyłasz. Nie widzisz swojej twarzy i oczy, kiedy się zamyślisz. I tego, jak Twój wzrok z rozmarzonego myślącego o czymś, co naprawdę kochasz, zmienia się w ten pełen rozpaczy. Należący do osoby, która straciła to, co w życiu kochała najbardziej. — Oświadczył, uważnie skanując mnie wzrokiem. — I wiem, że wtedy myślisz o przeszłości. O tym, co cię spotkało. Najpewniej o twojej wielkie miłości. A ja stwierdzam, że jesteś wielką szczęściarą.

— Czemu?

— Bo zaznałaś miłości... Ja straciłem rodziców i to dwa razy. Pierwszy raz biologicznych. Jednak byłem niemowlakiem i tego nie pamiętam. Potem adopcyjnych rodziców, których wampiry rozdarły na strzępy. — Wyjaśnił, wzdychając cicho. — Jednak dążę do tego, że nigdy nikogo nie kochałem i sam nie byłem kochany.

— Więc jesteś szczęściarzem. — Stwierdziłam, krzyżując ramiona na piersiach. — Miłość to tylko ból, ciężar i strata. Nic innego mi nie przyniosła.

— Jednak przez chwilę sprawiała, że byłaś szczęśliwa. Zaznałaś bólu i cierpienia. Jednak znasz też szczęście i miłość. Więc jesteś żywa. — Oświadczył niesamowicie poetycko. — Poza tym myślę, że ta osoba dała ci dużo szczęścia. I nawet jeśli przez nią cierpiałaś, teraz kiedy o niej myślisz, czujesz szczęście. Jakby wasz raj nigdy się nie rozpadł.

— Może. Jednak potem nadchodzi bolesna świadomość tego, że to już minęło. Nie jestem już tą dziewczyną, którą byłam kiedyś. — Wyjaśniłam, przyciągając do siebie kolana.

— A jaka byłaś kiedyś? — Spytał co skłoniło mnie do powrotu do dawnych czasów.

— Kiedyś częściej się uśmiechałam. Umiałam cieszyć się małymi rzeczami... Mała Destining mieszkała w chatce na środku lasu. Często po nim biegała i w zasadzie niczym się nie przejmowała. Miała kochająca mamę i siostrę, którą kochała. Ona umiała ufać. Nie znała straty i cierpienia.

— Nie tęskniła za ojcem? Za reszta rodziny? — Dopytał patrząc na mnie z ciekawością, która mógł w tym momencie dorównać niejednemu dziecku.

— Dzieci nie tęsknią za czymś, czego nigdy nie znały. Nie myślałam, o rodzinie której w zasadzie nie pamiętałam. Zwłaszcza że nie otaczały mnie inne dzieci, które miały większe rodziny... Jedyne cóż może byłam trochę samotna. — Stwierdziłam, zdejmując z siebie bluzę. Zrobiło się zdecydowanie zbyt gorąco. — Jednak byłam szczęśliwa. Tak naprawdę naiwnie szczęśliwa, jak to dziecko. Nikt nie próbował mnie zabić na każdym kroku. Nie tęskniłam za bliskimi, którzy nie żyją. I nie czułam bólu złamanego serca. I jak to z dziećmi bywa, byłam lepszą osobą. Mniej egoistyczną i wbrew pozorom nie tak gwałtowną... I nie byłam mordercą.

— Co się stało po tym, jak umarłaś? — Dopytał wkraczając, na temat którego nie lubiłam poruszać.

— Ożyłam i byłem po części wampirem. — Oświadczyłam, jakby to wcale nie było takie oczywiste. — I wyłączyłam człowieczeństwo, bo tak było łatwiej. Nie stało się nic, wtedy co mogłoby mnie do tego pchnąć. Po prostu kusiła mnie myśl o tym, że mogę nie czuć nic. Mogę pozbyć się tego całego cierpienia i innego gówna. Nie radziłam sobie z własnymi emocjami, a to było moje rozwiązanie. Moja droga na skróty, która wybrałam, wiedząc, że to źle się skończy. A jednak to zrobiłam.

— Wiesz, ilu ludzi zamordowałaś? — Zadał kolejne pytanie, na które jedynie mogłam wzruszyć ramionami.

— Chodziłem i mordowałam całe kluby, baru, restauracje i inne. A potem odchodziłam. Nigdy nie myślałam i nie liczyłam. Więc wiem tylko, że dużo. I, że robiłam wiele okropnych rzeczy... Przez które moim rodzicom byłoby wstyd. — Stwierdziłam przygryzając dolną wargę. — Popełniłem wiele błędów, których już nie cofnę. Jednak jako osobowy psychofan mojej rodziny powinieneś o tym wiedzieć. Wręcz jestem zdziwiona, że nie wiesz tego wszystkiego.

— Nie zostawiłaś zbyt wielu świadków, którzy chcieliby mi o tym opowiedzieć. — Zauważył, na co przytaknęłam głową.

— Kiedyś byłam lepsza, chociaż to może tylko takie moje gadanie. Ciężko mi ocenić z mojej perspektywy.

Michael siedział przez chwilę w milczeniu, widocznie nad czymś myśląc. Jakby bał się zadać mi kolejne pytanie. A to tylko sprawiało, że czułam się niepewnie. W końcu jakiego pytania on mógłby tak bardzo się bać? Pytał odważnie o wiele rzeczy. Więc czemu nie o to?

— Gdybyś mogła przywróciłabyś starą Destining? — Spytał, w końcu zmuszając mnie do refleksji w tym temacie.

Szczerze nigdy nas tym nie myślałam. Głównie dlatego, że była to strata czasu. W końcu nie mogłam przywrócić tamtej wersji siebie. Nie ważne jak bardzo bym tego nie chciała. Nie istniała siła, która mogłaby to dla mnie uczynić.

— Chętnie wróciłabym do dawnej wersji siebie. Ona była lepsza niż ja teraz. Niewinna i no po prostu lepsza w każdym tego słowa znaczeniu. Jednak Destining Marshall, która wtedy byłam zmarła, kiedy zostałam zabita. A na jej miejscu pojawiła się Destining Mikaelson.

Hopeless ・ LegaciesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz