XIV

272 18 20
                                    

Siedziałam na komodzie, rozglądając się po pokoju. Sed dzielił go z Tom'em i szczerze mu tego współczułam. Głównie dlatego, że ten był średnio porządny. Nienawidził sprzątać i w ogóle był ciężko do życia. Zresztą jak wszystkie hybrydy. Jednak tak już jest, kiedy przemienia się młode zbuntowane wilkołaki. Tak wplątałam się w niezłe bagno, z którego nie mogłam wyjść głównie dlatego, że byłem jego integralną częścią.

Jednak, wracając do samego pokoju. Wydawałam się być dwiema kompletnie różnymi sypialniami połączonymi w jedno. Na połowie panował porządek a na drugiej kompletny burdel. Co dobrze obrazowało charakter Sed'a. On lubił porządek. I to nawet bardzo. Jednak nie wymagał go od innych. W ogóle mało czego wymagał od innych. Nauczył się już tego, że ludzie go zawadzą i najlepiej polegać tylko na sobie i ignorować całą resztę. Całkiem sprytne i przydatne.

W końcu brunet wrócił do pokoju i do mnie podszedł. Wyprostowałam ciało, by dać mu lepszy dostęp do rany, która ten zaczął dokładnie oglądać.

— Muszę cię o coś spytać. — Oświadczył, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od mojego krwawiącego boku. — I wiem, że się wkurzysz, jednak muszę to wiedzieć.

— Więc pytaj, jednak nie obiecuje, że odpowiem. — Oznajmiłam sunąć wzrokiem po granatowych ścianach, które wydawały się tylko mocno ociemnić to pomieszczenie.

— Dlatego dałaś się zabić za Landona? Nienawidzisz go całym sercem, a jednak się dla niego poświęciłaś. A wszyscy wiemy, jak na tym wyszłaś. — Zauważył, odkręcając jakąś butelkę. Od razu poczułam mocny zapach alkoholu.

— Poświęciłam się dla niego, bo Hope go kocha. Czy to nie jest oczywiste? — Dopytałam, zaciskając dłonie nieco mocniej na komodzie. — Ona straciła już wystarczająco wiele.

— Nigdy nie zrozumiem, dlaczego wszyscy zawsze się dla niej poświęcając. Straciłaś dokładnie tyle samo co ona. — Zauważył, wylewając alkohol na gazę. — Zaboli. — Ostrzegł, na co skinęłam głową. Przyłożył gazę do rano na boku, a ja zasyczałam cicho z bólu.

— Nie mnie o to pytaj. Ja to zrobiłam, bo to moja siostra i, mimo że wkurwia mnie, jak mało kto nadal ją kocham. — Zapewniłam spoglądając na chłopaka, który z dokładnością przemywał ranę. Już nie szczypało tak mocno, jak na samym początku co przyjęłam z niemałą ulgą.

— Nawet wiedząc, że poświęciłaby wszystko i wszystkich, żeby tylko ocalić Landona? Czy to nie dowód na to, że ona cię nie kocha? Przecież jeśli boi się straty, to powinna bronić też ciebie. — Zauważył, zabierając się za opatrywanie rany.

— Widać jestem idiotką, która zawsze obdarza uczuciem nieodpowiednie osoby. — Zauważyłam, wzruszając ramionami. — Jednak nic z tym nie zrobię. Taka już jestem i tyle.

— Zagoi się do rana. — Zapewnił powoli kończąc zabawę, w moją osobistą pielęgniarkę.

— Nigdy cię nie rozgryzę. — Stwierdziłam, na co ten poszłam mi zdziwione spojrzenie. — Raz jesteś zimnym dupkiek, który patrzy mi w oczy i mówi co mu nie pasuje, a raz wydajesz się być całkiem równym gościem.

— To proste. — Zapewnił, patrząc mi prosto w oczy. — Dla większości lepiej być zimnym dupkiek, bo wtedy nikt nic od ciebie nie chce. I nikt nie wybiera cię na swoją ofiarę. — Wyjaśnił  przeczesując włosy palcami. — Jednak czasem przy osobach, którym ufamy, można zrzucić maska obojętność i okrucieństwa. Jednak ty robisz to samo więc skąd to pytanie?

— Nie robię tego, co ty. — Zapewniłam, jednak ten zdał się mi nie uwierzyć. — Ja tylko próbuje sprostać oczekiwanią innym. Wszyscy oczekują, że będą okrutna, zimną i podła. Więc taka dla nich jestem. By nie burzyć ich kruchego światopoglądu.

— I po co ci to? Hope jest bohaterką narodu mimo tylu złych rzeczy, które zrobiła. A ciebie nadal sądzą za ten jeden błąd. — Zauważył, stojąc może trochę za blisko mnie. Jednak to mi nie przeszkadzało. Cieszyłam się jego bliskości, oddychając spokojnie.

— Na każdego dobrego musi przypadać jeden zły. Niepisana zasada równowagi tego świata. — Oświadczyłam, niewiele myśląc. — Poza tym, dlaczego tak uwziąłeś się na moją bliźniaczkę?

— Nie lubię jej i tyle. — Zapewnił, na co jedynie westchnęłam cicho. — Nie każdy ją kocha. Tak samo, jak nie każdy nienawidzi ciebie.

— Jednak ją kocha tylu ludzi, ile mnie nienawidzi. — Zauważyłam, wzruszając ramionami. — Jednak jeśli jeszcze nie zauważyłeś, nie potrzebuje uwielbienia. Tak nieco z boku żyje mi się dobrze. Niech Hope stoi w świetle reflektorów a ja stanę poza nimi, ciesząc się względnym spokojem ducha.

— Skoro tak uważasz. — Rzucił, w końcu dając za wygraną.

Sedric był bardzo konkretną osobą. Jeśli kogoś nienawidził to całym sercem. Z miłością było dokładnie tak samo. I naprawdę nieszczęśliwy ten kogo postanowi nienawidzić. Bo brunet nigdy nie był osobą subtelną. I jeśli nie darzył kogoś sympatią, dało się to łatwo wyczuć. O czym moja siostra już się przekonała, kiedy Sed zepchnął ją ze schodów, kwitując to tym, że to nie jego wina, że jest karłem i dodaje sobie wzrostu absurdalnie wysokimi butami, na których nie umie chodzić.

— Może to wina tego. — Zasugerował, łapiąc mój nadgarstek. Wskazał na bransoletkę od cioci, która miała hamować moce wiedźmy.

— Może masz rację. Zdejmę ją w pokoju, bo jak zgubię, to jeszcze mi się dostanie. — Zapewniłam, ponownie przenosząc na niego spojrzenie.

W końcu chłopak odsunął się ode mnie. I to tak nagle jakby moja skóra zaczęła go parzyć. Jednak nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Zeszłam z komody i spojrzałam na swój opatrzony bok. I tyle było ze wspomagania się wampirzą szybkością.

— Daj mi coś do ubrania. — Poleciłam wiedząc, że nie przejdę ubrana tylko w stroju kąpielowym przez cały akademik.

— A magiczne słowo to gdzie? — Spytał, spoglądając na mnie z jedną uniesioną brwią.

— Nie jestem dobrą czarownicą i nie znam żadnego zaklęcia, więc po prostu daj mi coś do ubrania. — Rzuciłam, na co ten przewrócił oczami. Mimo to podszedł do szafy i rzucił mi jakieś ubrania.

Obróciłam się do niego plecami i rozwiązałam górę stroju kompielowego, którą rzuciłam na podłogę. Narzuciłam na ciało szeroką koszulkę następnie zdejmując dół od stroju kompielowego, który zastąpiłam bokserkami. Na to ubrałam jeszcze dresy, który były nieco za duże jednak nie było tragedii.

— Idę już. — Oświadczyłam i skierowałam się do wyjścia, zgarniając jeszcze strój z podłogi. — Do jutra. — Rzuciłam na odchodne.

Weszłam z pokoju i jak na złość wpadłam na jakieś dwie dziewczyny. Te spojrzały na mnie pogardliwie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Następnie ruszyły dalej szepczące coś między sobą. Pewnie chodziło o mnie jednak nie specjalnie mnie to wzruszyło. Inni uczniowie mieli o mnie raczej negatywne zdanie. A dwie osoby więcej plotkujące o tym, jaką to jestem dziwką, bo wyszłam z pokoju chłopaków, nie robią mi większej różnicy.

Dlatego trzeba mieć wyjebane na ludzi. Bo oni zawsze znajdą dobry powód, by obrobić ci dupę.

Hopeless ・ LegaciesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz