Poprawiłam włosy upięte w kucyk, starając się ignorować fakt, że nie czułam się najlepiej. Spałam jakieś dwie godziny. Głównie przez bal, na którym zostałam niemal do końca, popijają ten nieszczęsny alkohol. I przez moją ostatnią rozmowę z Sedriciem. A myśl o tym, że wyzwał mnie do walki, wcale nie była pocieszająca. Oczywiście w pełni rozumiałam jego podejście. Walka była konieczna, by ustanowić nowego alfę. I wiadome było, że by zdobyć alfę, należy walczy z aktualnie panującym przywódcą. Co nie zmienia faktu, że na tę walkę ochoty nie miałam.
Nie chciałam walczyć z Sed'em. Głównie dlatego, że był dla mnie ważny. I po prostu nie wyobrażam sobie walki z nim. Nie mogłabym zrobić mu krzywdy. Poza tym nie chciałam już być alfą. Więc toczenie walki tylko dla zasady było kompletnie bez sensu.
Weszłam na salę i spojrzałam na hybrydy, które rozsiadły się na trybunach. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na przyszłego alfę, który widocznie był gotowy do walki.
— Chce tylko... — Zaczął jednak ja nie pozwoliłam mu dokończyć.
— Byłam beznadziejną alfą. — Zaczęłam, patrząc na nich wszystkich. — Regularnie was zawodziłam i robiłam głupie rzeczy. Za co mogę was tylko przeprosić, nie oczekując wybaczenia. — Wyjaśniłam zawieszając wzrok na Sedricu. — Ja Destining Mikaelson zrzekam się tytułu Alfy na twoją korzyść. W pełni świadoma konsekwencji z tym związanych rezygnuje z walki, dobrowolnie przekazując ci watahę.
Alfa, który rezygnował z walki, skazywał się na wygnanie z watahy. Dlatego na taki krok decydowały się głównie starsze wilkołaki, które nie miały szans w walce. A my hybrydy korzystałyśmy z prawa wilkołaków. Bo tak było po prostu najłatwiej. Dlatego właśnie skazałam się na wygnanie. Co nie miało większego znaczenia, bo i tak zamierzałam odejść.
— Więc co? To nasze pożegnanie? — Dopytał brunet, na co skinęłam głową. — Szczerze to się tego spodziewałem. Zawsze stąd odchodziłaś i wydawałaś się szczęśliwsza. Zawsze dawałaś nam do zrozumienia, że to nie twój dom. I kiedy zgodziłaś się na walkę, wiedziałem, że tak postąpisz.
— Będę tęsknić. I będę o was pamiętać, chociaż wy raczej nie będziecie wspominać mnie zbyt miło. — Stwierdziłam, krzyżując ramiona na piersiach.
— Wreszcie nie będę musiał chować tarczy do rzutek z twoim zdjęciem. — Wtrącił Siomon, na co kilka osób się zaśmiało.
— Serio myślisz, że o niej nie wiedziałam? — Spytałam unosząc jedną brew, na co ten jedynie wzruszył ramionami. — Rozmawiałam z Jed'em. Będzie cię szanował jako alfę. I poprosiłam go, by trzymał wilkołaki na wodzy. Nie powinny robić wam problemów.
— Oby szybko im się odwidziało, bo zrobi się nudno. — Zauważył Thomas, na co chyba wszyscy skinęli głową. No cóż, zapomniałam już jak bardzo ta grupa jest konfliktowa.
— Nie będę przeciągać. Żegnajcie. — Mruknęła, ruszając do wyjścia.
Opuściłam szkołę i udałam się do jeszcze jednego miejsca. Na niewielkie pole gdzie pochowany był Luka. Moja pierwsza miłość a może tylko zauroczenie. Teraz już nie byłam tego pewna, jednak nie zamierzałam tego analizować. On i tak był martwy więc to już bez znaczenia.
— Hej kochanie. — Mruknęła, stając nad jego grobem. To było chore, ale czasem z nim rozmawiałam. To bardzo mi pomagało zwłaszcza na początku. — Przyszłam tylko powiedzieć, że odchodzę i nie wiem, czy jeszcze, kiedy wrócę. Jed obiecał, że będzie tutaj zaglądał. Miło z jego strony. — Stwierdziłam, zdejmując naszyjnik z obrączkami jego rodziców. — Przemyślałam parę spraw. I dotarło do mnie, że muszę ruszyć dalej. Bo nieważne co się stanie, już się nie spotkamy. Jestem nieśmiertelną. A nawet jeśli umrę, nie trafię tam gdzie ty. Nie tylko dlatego, że Ty byłeś dobry, a ja jestem zła. Ty jesteś człowiekiem a ja istotą nadprzyrodzoną. Co oznacza, że już nigdy cię nie zobaczę. I już nigdy z tobą nie zatańczę. Więc chyba najlepiej będzie o tobie zapomnieć. Nawet jeśli jest mi trudno. — Przyznała, odgarniając część ziemi i wrzucając tam naszyjnik. Ponownie go zakopałam i się wyprostowałam. — To należy do ciebie. Głupio było to zabierać w końcu to pamiątka po twoich rodzicach... Mam nadzieję, że znowu ich spotkałeś. Wyobrażam sobie, że jest Ci teraz dobrze. Siedzisz w swoim domu przy stole i rozmawiasz z rodzicami. Bo to pomaga mi żyć. A ty na to zasłużyłeś. Mam nadzieję, że nadal grasz na gitarze. I, że po prostu jesteś szczęśliwy... Bo może to egoistyczne jednak nadeszłą chwilą, by o tobie zapomnieć. Żyć bez ciężaru tego, co zrobiłam. Chociaż pewnie nie zasłużyłam na tę ulgę... Żegnaj Luka. Żegnaj na wieki.
Nic już nie mówiąc, po prostu odeszłam. Wróciłam do szkoły i podeszłam do samochodu, wiedząc, że to koniec. Porzucam to, co znałam i przyznaje, że czuję ból. Jednak to przejściowe. Pewnie szybko zapomnę o tym miejscu i osobach, które mnie otaczały.
Do szkoły trafiłam, kiedy wysłała nas tutaj mama. To było moje pierwsze zetknięcie z takim życiem. Uczyłam się tutaj latami, czasem wracając do Nowego Orleanu. Potem jednak straciłem rodziców, a szkoła stała się moim głównym miejscem zamieszkania. Odliczając czas, kiedy nieco mi odbiło i zostałam psychopatką. I, mimo że czasem stąd odchodziłam ostatecznie, zawsze wracałam wmawiając sobie, że tutaj znajdę szczęście. Chociaż tak wcale nie miało być. Ta szkoła okazała się miejscem kompletnie nie dla mnie. A ja musiałam z tym żyć. I po prostu pozwolić sobie odejść, by znaleźć miejsce, które nazwę domem.
Początkowo zastanawiałam się, od czego zacznę. A potem coś sobie uświadomiłam. Uświadomiłam sobie, że chce spróbować być normalna. Chociaż patrząc na to, kim jestem wydawało mi się to być niemożliwe. To przypinałem sobie te chwile, kiedy myślałam o normalności.
Kiedy siedziałam z Lukiem na kanapie w jego niewielkim mieszkaniu. Mówił mi, że kiedyś będziemy mieć dziecko. Tylko jedno, bo on nie chciał więcej. On zostanie sławnym muzykiem, a ja jeszcze odnajdę swoją drogę i będziemy po prostu kurewsko szczęśliwy. Oczywiście było to tylko marzenie, jednak w tym momencie bardzo mi się spodobało.
A kilka lat później zrobiłam niemal to samo tylko z kimś innym. Razem z Sed'em siedziałam na dachu szkoły. Rozmawialiśmy o jakiś pierdołach. Aż w pewnym momencie zaczęliśmy rozmawiać o normalności. Sed stwierdził, że możemy rzucić to wszystko w cholerę. Stwierdził, że pójdziemy na denne studia i będziemy pracować w korpo. Adoptujemy troje dzieci i wynajmiemy mieszkanie. Każdego dnia będziemy narzekać na swoje życie, chociaż kiedy tylko nastanie chwilą na rozmyślania, stwierdzimy, że jesteśmy szczęśliwi.
I taka chciałam być. Szczęśliwa i normalna. Dlatego opuściłam szkołe udając się w miejsce, w którym taka właśnie mogłam się stać.
CZYTASZ
Hopeless ・ Legacies
FanfictionZnasz Moje Imię, Nie Moją Historię Widzisz Mój Uśmiech, A Nie Mój Ból Widzisz Moje Cięcia, A Nie Moje Blizny Możesz Czytać Moje Słowa, Nie Myśli