Szłam ulicami Nowego Orleanu wraz z Michael'em, szukając jakiś składników do zaklęć. Osobistemu sabatowi wampira czegoś brakło a, że akurat nasza dwójka nie robiła dosłownie nic ambitnego, bo ciężko nazwać tak stanie i wpatrywanie się w okno i rozklejanie się przy piosence.
— Wiesz w ogóle gdzie tego szukać? — Spytałam przyśpieszając kroku by go dogonić. — Nie ma opcji, że będę się kręcić po całym mieście bez sensu.
— Księżniczka nie cieszy się z powrotu do domu? — Spytał przenosząc na mnie spojrzenie, które wcześniej utkwił w kartce z wymienionymi rzeczami, które mieliśmy kupić.
— Szczerze bardzo. Jednak chodzenie po dzielnicy czarownic wcale mi się nie podoba. — Przyznałam, odgarniając włosy z twarzy. Wiało i to strasznie, przez co niemal dławiłam się własnymi włosami.
— Nie jesteś fanką czarownic co? — Spytał z kpiną w głosie. — Nie to absurdalne. Przecież masz ich kilka w rodzinie.
— Nawet mnie nie wkurwiaj... Po prostu im nie ufam i szczerze trochę się ich boję. — Przyznałam, rozglądając się po ulicy.
— Bo nie panujesz nad mocą? — Dopytał, na co spojrzałam na niego zdziwiona. — To oczywiste. Nigdy nie rzucasz zaklęć i w ogóle się na tym nie znasz.
— Masz mnie. Nie panuje nad swoją mocą. Nigdy nie czaruje i szczerze to nawet nie jest mi z tego powodu jakoś specjalnie przykro. — Przyznałam poprawiając koszule, która miałam na sobie zarzuconą. — Nie potrzebuje tej mocy i w ogóle mogliby jej nie być. Chyba nawet byłabym szczęśliwsza.
— Przeszkadza Ci w życiu? — Spytał już bez tej kpiny. Teraz brzmiał całkiem poważnie.
— Czasem. Kiedy się wkurzę lub w ogóle targają mną silne emocje, robi się niebezpiecznie. — Wyjaśniłam, spoglądając na jedną z latarni. Uniosłam prawą dłoń i zaczęłam wypowiadać słowa jedynego zaklęcia, które znałam. Po chwili lampa popękała. Szkło posypało się po ulicy, a z lamp poszły iskry.
— Nieźle. — Stwierdził patrząc na lampy.
— Gdyby to zaklęcia miało do tego służyć to tak. — Rzuciłam, krzyżując ramiona na piersiach. — No, ale nie ważne.
— Jasne. — Rzucił, wchodząc do jednego ze sklepów. Weszłam za nim, rozglądając się po wnętrzu. Wokół było mnóstwo bibelotów, które miały być magiczne. Chociaż wcale takie nie były.
Spojrzałam na ekspedientkę, która uśmiechała się szeroko. Jej długie ciemne włosy splecione były w warkoczyki. Sama ubrana była w letnią sukienkę.
— W czym mogę wam pomoc? — Spytała, podchodząc do lady. — Przepowiednie? Tarot?
— Interesuje nas prawdziwa magia. — Wyjaśniłam, a moje oczy zmieniły kolor na złoty. W ten sposób chciałam jej pokazać, że zdajemy sobie sprawę z tego, gdzie jesteśmy.
— A czego tak konkretnie? — Spytała już dużo poważniej.
Mike podał jej kartkę a, ta zaczęła ją czytać. Jej miną wyrażała coś, co zdecydowanie mnie przerażało. Jakby bała się tego, po co przyszliśmy.
— Chcecie rzucić potężne zaklęcie. — Stwierdziła, jednak zaczęła wyciągać na ladę kolejne rzeczy. — Powinno mnie to martwić.
— Gdyby rzeczywiście martwiło, wystawiłaby nas za drzwi już dawno. — Zauważył wampir, na co czarownica skinęła głową.
— Świat raczej się przez was nie skończy. Więc raczej mnie to nie martwi. — Wyznała, podając wampirowi reklamówkę wypełnioną rzeczami z listy. Mike odebrał ją, płacąc kobiecie. Następnie ruszył do wyjścia, a ja klasycznie poszłam za nim.
— Bój się go. Bo to tylko kolejny mężczyzna, który przyniesie ci cierpienie. — Wtrąciła czarownica, zanim jeszcze wyszłam ze sklepu.
Stawiałam kolejne kroki myśląc nad słowami wiedźmy. Czy była medium? Dostrzegła moją przeszłość czy był to tylko tekst, którym raczyła wszystkich? Nie miałam pojęcia. Jednak chyba nie powinnam tak nad tym myśleć. Było to tylko jedno zdanie. Które mogło znaczyć naprawdę wiele rzeczy.
Nagle poczułam krople deszczu, które uderzały o moją skórę. Uniosłam głowę i dostrzegłam ciemne chmury. I w ten sposób ładna pogoda już do reszty się zepsuła.
— Cudownie. — Mruknął wampir i złapał mój nadgarstek.
Mikael ciągaj mnie ulicą, która znałam aż zbyt dobrze. Po to by wciągnąć mnie do lokalu, który też znałam aż zbyt dobrze. Bar urządzony w starym stylu ze sceną, na której grali młodzi artyści. To tutaj poznałam Luka. Pierwszego faceta, którego pokochałam. I tego którego nieumyślnie zabiłam, przemieniając się w wilkołaka. Przez co to miejsce kojarzyło mi się naprawdę fatalnie. I szczerze go nienawidziłam.
Jednak usiadłam przy barze obok wampira. Ten zamówił dwie szklanki alkoholu, a ja obróciłam się przodem do sali katując się jej widokiem.
— Nie lubisz tego miejsca. — Zauważył jakże błyskotliwie mój towarzysz. — Gdybym wiedział, to bym cię tutaj nie zabrał.
— Jak to robisz, że przez większość czasu jesteś dupkiem, a potem bawisz się w dobrego i romantycznego faceta? Zdecyduj się na którąś z tych osobowości. — Poleciłam popijając alkohol, który właśnie podała nam barmanka.
— Wybacz, ale nie umiem wybrać. Lubię obie swoje wersję jednak nie mogę być miły zbyt często. Bo inni lubią wykorzystywać miłych ludzi więc lepiej być dupkiem.
— Tutaj się z tobą zgodzę. — Przyznałam, zakładając nogę na nogę. — Jednak jak już tak się bawisz to bądź chujem cały czas. Wtedy wiedziałabym, na czym stoję.
— Bo ty naprawdę lubisz proste relacje. — Mruknął, na co przewróciłam oczami. — No dajesz podaj przykład, jednej prostej relacji w swoim życiu. Takiej, która jest jasna i wiesz w niej, na czym stoicie.
— Z Hope. — Rzuciłam od razu przypominając sobie naszą ostatnią rozmowę.
— Gówno prawda. — Zauważył, na co po raz kolejny spojrzałam na niego zrezygnowana. — Możecie mówić, że się nienawidzicie. Wierzyć, że powinnyście się nienawidź za wszystko, co sobie zrobiłyście. A jednak zawsze będziecie się kochać. Bo jesteście siostrami. I jesteście Mikaelson. A w waszej rodzinie tak już jest. Niby się nienawidzicie, a jednak kochacie.
— Masz na imię jak mój psychiczny dziadek i masz niezdrową obsesję na punkcie mojej rodziny. Przerażasz mnie coraz bardziej. — Przyznałam, popijając alkohol. Sama nie wiem, czemu jeszcze nie uciekłam. Bo miałam na to wielką ochotę.
— Widać to spotkanie było przeznaczeniem. Zresztą całe twoje życie to jedno wielkie przeznaczenie czyż nie? — Spytał, chociaż wcale nie oczekiwał odpowiedzi.
— Nie rób aluzji do mojego imienia, bo to nie jest zabawne. — Zapewniłam, rozsiadając się na stołku.
— I nie miało być. Mówię całkiem na poważnie. W końcu w jakimś celu się urodziłaś. I na pewno nie po to, by być cieniem bliźniaczki. — Zauważył, na co jedynie wzruszyłam ramionami nie chcąc kontynuować tej rozmowy.
— Może tak może nie. To i tak nie ma większego znaczenia. A teraz nie chce o tym myśleć... Chcę tylko pożyć chwilę tak jakby moje życie nie było jednym wielkim przeznaczeniem przez to, w jakiej rodzinie się urodziłam. — Rzuciłam, wypijając chlustem cały alkohol.
CZYTASZ
Hopeless ・ Legacies
FanfictionZnasz Moje Imię, Nie Moją Historię Widzisz Mój Uśmiech, A Nie Mój Ból Widzisz Moje Cięcia, A Nie Moje Blizny Możesz Czytać Moje Słowa, Nie Myśli